– W szkołach brakuje 8400 nauczycieli. Dyrektorzy robią, co mogą, proponując pracę emerytowanym nauczycielom czy zatrudniając pedagogów bez pełnych kwalifikacji. Nauczyciel rozpoczynający pracę zarabia 3690 zł brutto. To zawód, od którego ludzie uciekają – mówi Robert Górniak, nauczyciel, wicedyrektor szkoły, który prowadzi portal internetowy dla nauczycieli Dealerzy Wiedzy.
Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek powiedział pod koniec sierpnia, że nie ma kryzysu kadrowego i nadchodzący rok szkolny będzie spokojny. A jak wygląda ten rok z perspektywy nauczycieli? Czy rzeczywiście jest tak, jak przewidywał minister?
RG: Minister od ponad roku wspomina, że w szkolnictwie nie ma żadnej zapaści, nie ma kłopotów kadrowych, nauczyciele są bardzo dobrze wynagradzani i mają świetne warunki do pracy, że wszystko w szkole działa tak, jak powinno.
Jednak trzeba to zobaczyć od drugiej strony, z perspektywy nauczycieli, bo rzeczywiście jest bardzo kiepsko. Liczby wakatów pokazują, jak bardzo pedagodzy już nie chcą pracować w szkołach. Dyrektorzy mają coraz większy problem ze znalezieniem nauczycieli. Na razie jakoś sobie radzą, ale to jest tak naprawdę łatanie dziur i drżenie o to, aby się wszystko nie posypało. Nauczyciele muszą pracować coraz więcej godzin, są proszeni o to, aby brali godziny ponad swoje możliwości. Każde L4, każda rezygnacja nauczycieli powodują, że dyrektorzy mają coraz większe kłopoty, aby sobie poradzić. Nie ma chętnych, aby przychodzili i można było wybierać i się zastanawiać. Każdy nauczyciel, który zdecyduje się podjąć pracę, jest dla dyrektora na wagę złota. Nie tak to powinno wyglądać.
Co do statystyk dotyczących braków kadrowych w szkołach, które pan obserwuje, jak to teraz wygląda? Jak dużo jest wakatów?
RG: Ostatnie podsumowanie zrobiłem na koniec października. Było wówczas 8400 ogłoszeń o pracę wystawionych przez dyrektorów.
Których nauczycieli najbardziej brakuje?
RG: Przez cały poprzedni rok szkolny i również teraz utrzymuje się mniej więcej taka sama tendencja – brakuje przede wszystkim nauczycieli wychowania przedszkolnego, a także podstawowych przedmiotów egzaminacyjnych, czyli języka polskiego, języka angielskiego, matematyki, przedmiotów zawodowych w szkołach średnich. Są bardzo duże liczby brakujących psychologów i pedagogów, czyli brakuje tak naprawdę również specjalistów, którzy mieli wspomagać uczniów w szkołach. Było osobne rozporządzenie zwiększające liczbę specjalistów, których szkoła musi mieć. Bardzo dobrze, bo to jest oczywiście potrzebne, żeby ci specjaliści byli. Natomiast, niestety, warunki, które szkoła może zaoferować pedagogom czy psychologom, są takie, że trudno znaleźć specjalistę zdecydowanego pracować w szkole za takie pieniądze.
Jak dyrektorzy radzą sobie z brakami poza przydzielaniem nauczycielom większej liczby godzin, niż wynosi etat?
RG: Rozporządzeniem minister zezwolił na zwiększenie ponadwymiarowych godzin w przypadku szkół średnich, aby to było ponad 1,5 pensum, czyli powyżej 27 godzin, bo do tej pory było ograniczenie. W szkołach podstawowych nadal jest to ograniczenie, jednak dyrektorzy starają się dać nauczycielom bardzo dużo tych godzin. O ile kilka godzin, powiedzmy, te trzy-cztery godziny dodatkowo ponad pensum nie obciążą tak bardzo nauczyciela, o tyle dawanie dodatkowych godzin w nieskończoność jest bardzo obciążające.Nie da się utrzymać dobrej jakości pracy, jeżeli nauczyciel ma rzeczywiście te 27 godzin w tygodniu, ponieważ on musi mieć czas w domu, żeby się przygotować do zajęć, przemyśleć, jak je poprowadzić. Aby to było coś ciekawego, a nie tylko robienie sztampowo strona po stronie z podręcznika. Przy tak dużej liczbie godzin na pewno odbywa się to kosztem jakości zajęć. Jednak na pewno jest to najpopularniejsza metoda łatania braków kadrowych.
Jakie jeszcze metody stosują dyrektorzy, aby zniwelować braki kadrowe?
Zwracanie się do emerytowanych nauczycieli
RG: Również bardzo popularne jest zwracanie się do nauczycieli emerytowanych, którzy już postanowili odpocząć od pracy, z prośbą, aby wrócili do szkoły tak naprawdę na każdą liczbę godzin, jaką tylko jeszcze mogą i są w stanie wziąć, żeby poratować sytuację. Bardzo często to się dzieje na zasadzie sympatii. Nauczyciel, który odszedł w dobrej komitywie i zna się z dyrektorem, najczęściej nie odmawia, kiedy dyrektor prosi, mając nóż na gardle, bo nie ma z kim pracować. Zatem nauczyciele wracają do zawodu i jeszcze prowadzą zajęcia. Z jednej strony wiem, że oni będą robili wszystko, aby te zajęcia poprowadzić jak najlepiej. Z drugiej strony, przecież od tego jest emerytura, żeby odpoczywać. To osoby, które jakiś czas już nie pracowały, czasem wypadły troszeczkę z tego rytmu, a teraz muszą z powrotem dawać sobie radę przy tablicy. To może być dobre rozwiązanie, ale na pewno powinno być chwilowe, na niewielką liczbę godzin, a nie na masową, jak to dzieje się teraz.
Zatrudnianie nauczycieli bez kwalifikacji
RG: Kolejny sposób dyrektorów na poradzenie sobie z brakami kadrowymi w szkołach to zatrudnianie nauczycieli bez kwalifikacji. Karta Nauczyciela daje taką możliwość za zgodą kuratorium, można zatrudnić nauczyciela z niepełnymi kwalifikacjami. Bardzo często dyrektorzy szkół szukają studentów, którzy są na IV czy na V roku studiów i za chwilę będą mieli pełne wykształcenie. Natomiast nie czekają, aż będą mieli dyplom, tylko już proponują pracę. Zwracają się do kuratoriów, żeby mogli objąć te stanowiska. Słyszałem, że jest to bardzo popularne właśnie w przypadku specjalistów od pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Są to psychologowie czy pedagodzy, którzy jeszcze nie ukończyli swoich studiów psychologicznych, a już tak naprawdę dostają zgodę, żeby pracować z dziećmi.
Czy to jest takie dobre, żeby ktoś o niepełnych kwalifikacjach pracował z dziećmi – nie jestem przekonany. Jednak jest to na pewno popularny sposób, żeby załatać braki.
Dyrektorzy starają się, żeby kadra, z którą pracują, to byli specjaliści z jak najlepszymi kwalifikacjami, z jak największym doświadczeniem. Natomiast w sytuacji aż tak wielkich braków trzeba pracować z każdym, kto się w ogóle zgodzi przyjść do pracy.
Czy w całej Polsce braki kadrowe w szkołach są na jednakowym poziomie?
RG: Na pewno jest duży rozrzut jeśli chodzi o to, gdzie te braki są największe. Są miejscowości, szczególnie na wschodzie Polski, gdzie często słychać sygnały, że nie ma problemów kadrowych. Zresztą minister też podpiera się województwem, z którego pochodzi, że tam nie ma żadnych braków, wszyscy dyrektorzy mają komplet kadry (np. lubelskie, podkarpackie), co jest prawdą. Natomiast w województwach w zachodniej Polsce i przede wszystkim w dużych miastach, stolicach województw są odczuwane duże braki kadrowe w szkołach. Tam są setki ogłoszeń o pracę dla nauczycieli, a w przypadku mazowieckiego czy małopolskiego jest ponad tysiąc ogłoszeń, które nadal wiszą na stronach kuratorium.
Ile zarobi nauczyciel, który zaczyna pracę w szkole?
RG: Jeśli nie zrobił awansu zawodowego, przynajmniej stopnia mianowanego w poprzednich latach, kiedy pracował, tylko został na nauczycielu kontraktowym lub w ogóle nie robił awansu, to teraz rozpoczynając pracę, dostanie 3690 zł brutto, czyli 2846 zł „na rękę”. To jest o 90 zł więcej niż minimalna krajowa. Natomiast od stycznia minimalna krajowa zostanie podwyższona do bodajże 4200 zł brutto, także pensja nauczycieli również wzrośnie, nie ma innej możliwości. Jednak już kolejny raz będą to „podwyżki” dla nauczycieli wymuszone wzrostem płacy minimalnej. Rząd musi podnieść pensje, a nie robi tego z własnej woli, aby podnieść wynagrodzenia nauczycielom do przyzwoitej wartości, która zachęcałaby do pracy w szkołach.
Z czego przede wszystkim wynikają problemy w oświacie?
RG: Myślę, że problemy wynikają przede wszystkim z niskich wynagrodzeń nauczycieli, bo przez to nikt nie chce pracować w szkołach i są duże braki kadrowe. To zawód, od którego ludzie uciekają, bo przy takich kwalifikacjach i doświadczeniu nauczycieli niemal każda inna praca da lepsze pieniądze.
Natomiast oprócz tego znaczenie mają zapewne warunki pracy. Szkoły są przeludnione, klasy przeładowane uczniami. Kiedy standardem są klasy trzydziestokilku osobowe – to nie są dobre warunki. To jest naprawdę za dużo uczniów i nie da się komfortowo pracować w poczuciu, że praca jest efektywna. Nie ma jednak planów, żeby zmniejszyć liczebność klas, poprawiając komfort nauczycieli i uczniów.
Nie da się też ukryć, że Ministerstwo Edukacji i Nauki zrobiło bardzo dużo, aby zmniejszyć prestiż zawodu nauczyciela najbardziej, jak się tylko da. Rzadko kiedy słychać jakiekolwiek słowo szacunku dla nauczyciela, pani kurator oświaty z Małopolski czy sam minister edukacji nie wyrażają się dobrze o nauczycielach, co na pewno nie pomaga poczuć, że zawód nauczyciela jest prestiżowy czy szanowany.
Ten nadzór, już nie tyle kuratoryjny, co wręcz polityczny, też swoje robi. Szkoły muszą pilnować każdego słowa, każdego gestu, działania. Minister straszy tym, że będzie kontrola, że coś złego się dzieje. To nie zachęca do innowacyjności czy inicjatywy. Nauczyciel zaczyna traktować pracę jako coś, co trzeba jakkolwiek wykonać, zrobić swoje, wziąć te marne pieniądze i na tym skończyć, bo nawet nie będzie próbował się wychylać. W związku z tym cała seria rzeczy musiałaby zostać poprawiona, żeby rzeczywiście zachęcić ludzi do pracy w szkole.