Koalicja Obywatelska chce się przyjrzeć aktom prawnym podpisanym przez obecnych ministrów na chwilę przed wyborami. Jest wśród nich również rozporządzenie, które wprowadziło zaostrzone wymagania dla nauczycieli przedszkoli i nauczania początkowego.
Obecnie nauczycielem w przedszkolach i klasach I–III szkół podstawowych, z wyjątkiem szkół podstawowych specjalnych i oddziałów specjalnych w szkołach podstawowych ogólnodostępnych, może być tylko osoba, która ukończyła jednolite studia magisterskie, prowadzone zgodnie z nowym standardem kształcenia, na kierunku pedagogika przedszkolna i wczesnoszkolna, oraz ma przygotowanie pedagogiczne. Tak określono to w par. 4 rozporządzenia ministra edukacji i nauki z 14 września 2023 r. w sprawie szczegółowych kwalifikacji wymaganych od nauczycieli (Dz.U. z 2023 r. poz. 2102), które zostało podpisane na miesiąc przed wyborami i weszło w życie 14 września.
Wyjątkiem są nauczyciele, którzy przed 3 sierpnia 2019 r. rozpoczęli studia licencjackie lub inne studia, które według obowiązujących wówczas przepisów dawały prawo do nauczania w przedszkolach i klasach I–III. W praktyce oznacza to, że obecnie tylko osoby po jednolitych studiach magisterskich na kierunku pedagogiki przedszkolnej mogą się ubiegać o pracę w przedszkolach lub zerówkach. Takiej możliwości nie mają magistrowie innych kierunków, nawet jeśli są po pedagogicznych studiach podyplomowych albo kursach kwalifikacyjnych w zakresie nauczanego przedmiotu lub prowadzonych zajęć, na co pozwalały wcześniej obowiązujące przepisy (rozporządzenie z 24 sierpnia 2017 r. i wcześniejsze).
Zły moment na zaostrzanie
Tymczasem według wyliczeń internetowego portalu Dealerzy Wiedzy na rynku jest ok. 1,5 tys. ofert pracy dla nauczycieli wychowania przedszkolnego. Przed końcem wakacji było ich ponad 28 tys. Najtrudniejsza sytuacja jest w dużych miastach, w których zarobki nauczycieli nie są konkurencyjne. System wynagradzania jest w całej Polsce taki sam, podczas gdy możliwości zarobkowe w poszczególnych regionach bardzo się różnią. Sytuacja może się nieco poprawić, jeśli zjednoczona opozycja utworzy rząd i zrealizuje swoją obietnicę 30-proc. podwyżek dla nauczycieli. Najniższy wzrost płac ma wynieść 1,5 tys. zł brutto. Jednak, jak mówią nam eksperci, wzrost płac nie pomoże, skoro wymagania wobec nauczycieli są coraz wyższe.
– Resort, wprowadzając te rozwiązania, doprowadził do wylania dziecka z kąpielą. Z jednej strony to godne pochwały, że od nauczycieli zatrudnionych w przedszkolach wymaga się wyższych kwalifikacji, bo ta zmiana jest bez wątpienia zaostrzeniem wymagań wobec takiego pracownika. Z drugiej strony w ten sposób dostępu do zawodu zostały pozbawiane osoby, które skończyły kierunki nauczycielskie inne niż pedagogika przedszkolna. Jeśli ktoś zaliczył studia pedagogiczne na innym kierunku, np. jest matematykiem, to nie przekwalifikuje się, odbywając zwykłe studia podyplomowe lub kurs – wyjaśnia Robert Kamionowski, radca prawny, partner w kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.
Jego zdaniem w ten sposób przepisy wyeliminują dopływ nowych nauczycieli, którzy chcieliby uczyć w przedszkolach, a nie mogą uzupełnić kwalifikacji, tylko musieliby ponownie ukończyć pięcioletnie studia.
– W momencie kiedy nauczycieli brakuje w każdej specjalności, a największe braki są na stanowiskach nauczycieli przedszkolnych, wprowadzenie takich przepisów działa tylko na niekorzyść placówek i kształcenia. W takiej sytuacji, jaką mamy, znacznie korzystniej byłoby w dalszym ciągu dopuszczać większą liczbę osób do tego zawodu, w tym kandydatów po innych studiach, którzy mogliby szybko uzupełnić kwalifikacje. Obowiązujące przepisy powodują, że jest coraz więcej wakatów, bo nawet ewentualne podwyżki nie wypełnią wszystkich braków kadrowych – podkreśla mecenas.
Jest szansa na zmiany
Eksperci, którzy analizują przepisy oświatowe, próbowali interweniować, aby te obostrzenia zostały złagodzone.
– Dariusz Piontkowski, obecny wiceminister edukacji i nauki, jeszcze na etapie wprowadzania tych przepisów obiecywał nam, że się nimi zajmie. Niestety, jak się okazuje, byliśmy tylko zwodzeni i ostatecznie rozwiązania weszły w życie, znacznie ograniczając grono osób, które mogłyby pracować w edukacji – mówi Beata Patoleta, adwokat i ekspert ds. prawa oświatowego.
Jak podkreśla, wielu właścicieli prywatnych przedszkoli boryka się z brakami kadrowymi. Część z tych osób, mimo że mają inne wykształcenie niż pedagogiczne, mogłaby uzupełnić kwalifikacje i, zarządzając placówką, jednocześnie prowadzić też zajęcia z dziećmi.
– Zanim pojawiły się obostrzenia, istniała możliwość, aby magister prawa, który prowadzi prywatne przedszkole, ukończył studia podyplomowe i był nauczycielem w swoim przedszkolu. Niestety według obowiązujących przepisów musiałby ponownie udać się na pięcioletnie studia, co dla wielu mija się z celem – potwierdza Robert Kamionowski.
Zjednoczona opozycja po sformowaniu rządu zamierza przyjrzeć się rozporządzeniu o kwalifikacjach nauczycieli.
– Nowy minister edukacji musi przeanalizować ten akt prawny, a także inne, które zostały ogłoszone przed wyborami i tuż po. Nie może być tak, że wymagania dla kandydatów na dyrektorów m.in. w ministerstwach zostały obniżone, a w przypadku nauczycieli, których nam brakuje, podejmuje się decyzje o zwiększeniu wymagań co do kwalifikacji. Być może ma to związek z interesami polityków PiS na niektórych uczelniach. Nauczyciele są grupą zawodową, która jest najbardziej zaangażowana w samokształcenie i doskonalenie zawodowe. Przy takim zaangażowaniu wystarczające były poprzednie regulacje – uważa Krystyna Szumilas, była minister edukacji i posłanka KO.
Dodaje, że decyzje o zaostrzeniu wymogów wobec nauczycieli przedszkoli i innych placówek można podejmować w sytuacji, kiedy jest nadmiar kandydatów, a ich zarobki są na przyzwoitym poziomie.
– Obecny rząd nie spełnił tych warunków, a mimo to zdecydował o zwiększeniu wymagań od kandydatów do pracy w przedszkolach. Uważam to za zły kierunek – podkreśla Szumilas.
Podobnego zdania jest też Kinga Gajewska, posłanka PO, która od lat zajmuje się przepisami oświatowymi.
– Z pewnością przyjrzymy się tym regulacjom i jednocześnie sprawdzimy, jakie kwalifikacje mają obecnie poszczególni nauczyciele zatrudnieni w przedszkolach. Z pewnością mamy tu do czynienia z pewną niekonsekwencją obecnej władzy, bo w przypadku psychologów w szkołach te wymagania się obniża i pozwala nawet studentom na zajmowanie tych stanowisk – mówi Kinga Gajewska.
Dyrektorzy za liberalizacją
Na rewizję wprowadzonych rozwiązań liczą szefowie przedszkoli samorządowych, a także tych prowadzonych przez inne podmioty.
– U nas liczą się doświadczenie i predyspozycje do pracy z dziećmi. Moim zdaniem nie ma różnicy między nauczycielem uczącym w przedszkolu po licencjacie a tym po studiach magisterskich. Przez cały czas szukamy nauczycieli do pracy. Mamy też w naszym przedszkolu pomoc nauczyciela, która kończy studia licencjackie i mogłaby już śmiało pracować na stanowisku nauczyciela. Niestety musi przez zmianę przepisów poczekać na to stanowisko kolejne dwa lata – mówi Anita Lachowicz, dyrektor prywatnego Przedszkola Szczęśliwych Dzieci w Józefowie.
Mówi, że zna placówki, w których przedszkolaków uczą osoby na stanowisku pomocy nauczyciela, ponieważ nie znaleziono chętnych do pracy nauczycieli z odpowiednimi kwalifikacjami. Właściciele tych placówek decydują się na tak desperacki krok nawet za cenę groźby zamknięcia ich placówki. Po zmianach sytuacja jest jeszcze trudniejsza.©℗