W tym roku rodzice sześciolatków, zwłaszcza z miast, pokazali, że jeśli nie chcą posłać dziecka do szkoły, to bez problemu osiągną swój cel. Oczywiście często wiązało się to z wydatkami, bo w państwowej poradni słyszeli, że dziecko się nadaje (takie były nieformalne zalecenia MEN), a w prywatnej oczywiście za opłatą wystawiano opinię o potrzebie odroczenia. Na wsiach trudno było dostać się do takich poradni, więc rodzice byli zmuszeni wysłać maluchy do szkoły, nawet jeśli tego nie chcieli.
W tym roku rodzice sześciolatków, zwłaszcza z miast, pokazali, że jeśli nie chcą posłać dziecka do szkoły, to bez problemu osiągną swój cel. Oczywiście często wiązało się to z wydatkami, bo w państwowej poradni słyszeli, że dziecko się nadaje (takie były nieformalne zalecenia MEN), a w prywatnej oczywiście za opłatą wystawiano opinię o potrzebie odroczenia. Na wsiach trudno było dostać się do takich poradni, więc rodzice byli zmuszeni wysłać maluchy do szkoły, nawet jeśli tego nie chcieli.
W kolejnym roku szkolnym możemy śmiało powiedzieć, że będzie odwrotnie. To rodzice, którzy będą chcieli wysłać sześciolatka do szkoły, będą musieli się nieco natrudzić i pójść do poradni. PiS chce bowiem, aby każde dziecko poniżej 7. roku życia musiało mieć orzeczenie o gotowości. Czy to aby dobry pomysł? Otóż moim zdaniem nie. Wskazują na to dane sprzed reformy oświatowej. Wtedy także można było wcześniej wysłać sześciolatka do szkoły, przy czym zgodę na to musiała wydać poradnia. Efekt? Do szkół co roku trafiało tylko zaledwie kilka tysięcy takich dzieci, choć gotowych było więcej. Dlatego mam nadzieję, że nie wejdzie w życie nawet obowiązek korzystania z poradni dzieci urodzonych po 31 sierpnia – to wersja złagodzona, którą bierze pod uwagę nowy rząd.
Inną kwestią jest sposób, w jaki nowa władza chce wprowadzać zmiany w oświacie. Powinna je konsultować nie tylko z rodzicami i psychologami. Warto zacząć rozmawiać z samorządami, bo przecież to oni muszą się zmierzyć z tą reformą. Tymczasem gminy już wskazują, że bez dodatkowych pieniędzy i logicznych rozwiązań będą miały trudności z jej wdrożeniem. I to nie jest żadne biadolenie samorządowców, do którego wszyscy już się przyzwyczaili. Jeśli rodzice w przyszłym roku nie wyślą sześciolatków do szkoły, a z pewnością tak będzie, to pozostaną one w przedszkolach. A wtedy na te dzieci nie przypada subwencja, tylko kilkakrotnie niższa dotacja. Dodatkowo za dwa lata w przedszkolach ma się znaleźć miejsce dla wszystkich dzieci. Trudno będzie to zrealizować, jeśli do przedszkolaków dołączą sześciolatki. Kolejny problem to puste klasy lub liczące zaledwie po kilkoro dzieci, które w tym roku otrzymały odroczenie. Co więcej, w tych szkołach, gdzie zostaną zaplanowane puste klasy, nauczyciele będą wynagradzani za nicnierobienie. Nie można ich przecież zwolnić w sierpniu po rekrutacji, tylko trzeba się na to decydować do końca maja.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama