W mediach larum grają – naukowcom źle się dzieje, a szczególnie źle jest z pieniędzmi. Na finansowanie nauki narzekają wszyscy – od młodych po szacownych profesorów. Jednak czy funkcją nauki powinno być głównie zapewnianie środków na utrzymanie uczonych i ich rodzin?
Debata toczy się od lat i wielu z przedstawianych obserwacji nie można odmówić słuszności. Zwłaszcza tym poczynionym przez młodych badaczy, a dotyczących patologii w tzw. Nauce Polskiej. Wydaje się jednak, że istnieje jeden pogląd łączący wszystkich zabierających głos w tej wieloletniej debacie: finansowanie budżetowe jest warunkiem koniecznym dla samego istnienia nauki.
Jak zwykł mówić jeden z moich mentorów w Cambridge, problemem współczesnej nauki jest rosnąca liczba pracowników nauki, a spadająca naukowców. W tym kontekście bycie naukowcem to przede wszystkim ciekawość poznawcza, kreatywność oraz realizowanie swoich pasji, poszukiwanie prawdy, a często i nonkonformizm. W przeszłości wielu spośród gigantów umysłu środki na swoje utrzymanie czerpało głównie z innych źródeł niż praca naukowa, i to niekoniecznie dlatego, że nie było jeszcze zinstytucjonalizowanego systemu finansowania nauki. Przykłady można byłoby mnożyć od antyku po dziś dzień. Choćby genialny twórca analizy funkcjonalnej Stefan Banach dorabiał do pensji (profesorskiej w II RP!), m.in. pisząc podręczniki do matematyki dla szkół, a wielki logik Alfred Tarski był nauczycielem w szkole średniej. Mimo tego to właśnie oni dokonali trwałego wkładu w rozwój myśli ludzkiej i z tego dorobku korzystamy do dziś. I to dzięki m.in. takim historycznym przykładom społeczeństwo płaci tym, którzy określają się jako naukowcy, za realizowanie ich pasji, oczekując jednak, że choć niektórzy coś w zamian wniosą.
W takim bilansie nasza zinstytucjonalizowana nauka wypada źle, zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy ujawniły się antycywilizacyjne wręcz skutki wielu działań, jak np. agresywne podnoszenie wskaźnika skolaryzacji czy bezmyślne „urzędnicze” programy w zakresie innowacyjności. Narasta też powszechnie przekonanie, że dawanie więcej pieniędzy Nauce Polskiej jest podobne wlewaniu wody do piaskownicy – kwiatki od tego nie wyrosną. Perspektywy nie są więc wesołe – wygląda na to, że będziemy świadkami narastającej konkurencji o malejące zasoby, co tylko wzmoże obecne patologie.
Próbując spojrzeć na sprawy pozytywnie, trzeba jednak zauważyć, że dla naukowca obecna sytuacja jest wręcz przywilejem, gdyż odbiera pokusę brania, za pieniądze, udziału w wątpliwych moralnie działaniach. Dodatkowo wygląda na to, że w paradygmacie gospodarki opartej na wiedzy każda rzeczywista i oryginalna działalność intelektualna będzie coraz bardziej premiowana. Dlatego też naukowcy już teraz raczej nie mają problemów z finansowaniem swoich prac. To jednak pod warunkiem przyjęcia odpowiedniego sposobu myślenia i działania, m.in. nakierowanego na stworzenie wartości dodanej, oraz ewentualnego uzyskania efektu mnożnikowego. Samodzielność w pozyskiwaniu funduszy i będąca jej skutkiem niezależność są kluczem do sukcesu. To ostatnie jest szczególnie ważne dla młodych, na początku kariery, pozwala bowiem na zbudowanie jej na rzetelnych fundamentach. Zaś tych kolegów, który tworzą i administrują obecnym systemem, chciałbym z doświadczenia zapewnić, że nic tak nie eliminuje wszelkich nieprawidłowości, jak rozwiązania proste i przejrzyste. Jestem też głęboko przekonany, że w przeciwieństwie do roszczeniowych pracowników nauki naukowcy tylko na tym skorzystają – per aspera ad astra.