Ministerstwo Edukacji i Nauki planuje zwiększenie minimalnego wynagrodzenia profesora, od którego wyliczane są pensje na innych stanowiskach. Środowisko akademickie domaga się podwyżki z 6 tys. zł do 10 tys. zł.

Od 1 października br. dodatkowe 150 mln zł trafi na konta uczelni publicznych na zwiększenie wynagrodzeń pracowników. Przykładowo Uniwersytet Warszawski otrzyma 9,8 mln zł, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – 6,2 mln zł, a Politechnika Wrocławska – 5,6 mln zł – wylicza Ministerstwo Edukacji i Nauki.
Pozwoli to na podwyższenie płac zaledwie o 4,4 proc. – To zdecydowanie za mało. Domagamy się 20-proc. podwyżki jeszcze w tym roku – komentuje Janusz Szczerba, prezes Rady Szkolnictwa Wyższego i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Minimalne wynagrodzenie do zmiany

Związkowcy obawiają się, czy rektorzy rzeczywiście wydadzą te pieniądze na podwyżki.
– Po pierwsze środki te zostały przekazane uczelniom w formie zwiększenia subwencji, czyli podstawowego źródła finansowania. Nie są one znaczone, mogą więc być wydane na różne cele, niekoniecznie na podwyżki. Po drugie w projekcie budżetu państwa na 2023 r. nie zostały zabezpieczone pieniądze na skutki gwałtownego wzrostu kosztów funkcjonowania uczelni, w tym wzrost wynagrodzeń. Istnieje poważna obawa, że część rektorów nie podwyższy pracownikom uczelni wynagrodzeń zasadniczych, a otrzymane środki wyda np. na prąd, gaz lub spełnienie obowiązku wypłaty minimalnego wynagrodzenia – ostrzega Marek Kisilowski z Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność”.
Środowisko akademickie jest rozczarowane i zamierza kontynuować protest w sprawie chronicznego niedofinansowania tego sektora. – W kontekście szalejącej inflacji realna wartość płac na uczelniach spada, a planowana podwyżka niewiele zmieni. Domagamy się nie tylko wzrostu wynagrodzeń, ale również systematycznego zwiększania nakładów na szkolnictwo wyższe i naukę o 0,3 proc. PKB rocznie aż do 3 proc. PKB. Bez tego zapaść w tym sektorze będzie się tylko pogłębiać, a sytuacja jest dramatyczna – dodaje Janusz Szczerba.
Resort nauki zapewnia, że pracuje nad kolejnymi podwyżkami oraz zwiększaniem ogólnych nakładów na szkolnictwo wyższe i naukę. Od maja 2023 r. pensje na uczelniach mają wzrosnąć o kolejne 7,8 proc. Trwają też dalsze rozmowy z Ministerstwem Finansów. MEiN chce zmienić rozporządzenie z 25 września 2018 r. w sprawie wysokości minimalnego miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego dla profesora w uczelni publicznej (Dz.U. poz.1838). Określa ono minimalną płacę profesora na poziomie 6410 zł miesięcznie. Od tej kwoty zależą zarobki innych pracowników uczelni publicznych. Przykładowo wysokość miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego dla nauczyciela akademickiego nie może być niższa niż 50 proc. pensji minimalnej profesora (tj. 3205 zł), z tym że dla profesora uczelni wynosi nie mniej niż 83 proc. (5320,3 zł), a adiunkta nie mniej niż 73 proc. (4679,3 zł).
Na razie ministerstwo nie ujawnia, do jakiej kwoty miałoby wzrosnąć minimalne wynagrodzenie profesora. Uczelnie mają swoje propozycje.
– W momencie ustalania minimalnego wynagrodzenia profesora jego relacja do minimalnej krajowej wynosiła 3 do 1. Obecnie 2,1 do 1. Chcielibyśmy przywrócenia pierwotnych proporcji – mówi prof. Stanisław Mazur, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.
Oznacza to, że skoro minimalna krajowa za pracę w 2023 r. wzrośnie od stycznia do 3490 zł, a od lipca do 3,6 tys. zł miesięcznie, to wynagrodzenie minimalne profesora powinno wynieść od stycznia 10 470 zł, a od lipca 10 800 zł.
– W ciągu ostatnich kilku lat deprecjonowano zawód nauczyciela akademickiego, zarobki na uczelniach są coraz mniej atrakcyjne. Należy je znacznie zwiększyć – uważa prof. Stanisław Mazur.
Nieco inną propozycję mają związkowcy. Domagają się, aby pensje nauczycieli akademickich, którzy dopiero zaczynają pracę na uczelniach, były znacznie wyższe niż minimalna krajowa.
– Obecnie jest to niespełna 200 zł więcej. Tymczasem asystenci powinni zarabiać nie mniej niż 150 proc. minimalnej krajowej, czyli od stycznia 5235 zł, a od lipca 5400 zł. Proporcjonalnie odpowiednio więcej powinny wzrosnąć też pensje adiunktów i profesorów. Chcemy także powiązania z minimalną pensją profesora zarobków pracowników, którzy nie są nauczycielami akademickimi – mówi Janusz Szczerba.
Wyjaśnia, że ta grupa osób ma najniższe wynagrodzenia na uczelniach, a pełni niezwykle istotną rolę, np. dba o infrastrukturę badawczą itd.

Od minimalnego wynagrodzenia profesora zależy wiele innych świadczeń

Aż tak znacząca podwyżka wynagrodzenia minimalnego profesora (i ta proponowana przez rektorów, i ta oczekiwana przez związkowców) jest raczej nieosiągalna. Resort może wywalczyć, by minimalna płaca profesora wzrosła do 7–8 tys. zł miesięcznie – tak, aby zapewnić nauczycielom akademickim, którzy zaczynają pracę, pensje nieco wyższe niż minimalna krajowa.
Znaczne podwyższenie minimalnego wynagrodzenia profesora będzie trudne również dlatego, że od tej kwoty zależy wiele innych świadczeń. Od niego są wyliczane nie tylko wynagrodzenia nauczycieli akademickich, lecz także m.in. pensje promotorów, recenzentów w postępowaniu w sprawie nadania stopnia doktora, doktora habilitowanego lub tytułu profesora, zarobki członków rady uczelni, a także minimalna wysokość stypendium doktoranckiego. Na początku studiów wynosi ono 37 proc. minimalnego wynagrodzenia profesora (tj. 2371,70 zł), a po ocenie śródokresowej wzrasta do wysokości 57 proc. wynagrodzenia profesora (tj. 3653,7 zł).
O jego podwyższenie upominają się młodzi naukowcy. W tej sprawie wystąpiła Krajowa Reprezentacja Doktorantów. Zwraca uwagę, że obowiązki doktoranta w obecnie obowiązującym systemie to praca na pełen etat, której z reguły nie da się fizycznie pogodzić z normalną pracą etatową. Niektórzy są zmuszeni do zrezygnowania ze studiów, bo nie są w stanie się utrzymać.
– Jesteśmy w klinczu. Z jednej strony pracownicy oczekują wyższych wynagrodzeń, co jest zrozumiałe. Z drugiej rachunki np. za prąd rosną dziesięciokrotnie. Dobrze, że rozmawiamy na ten temat z resortem, ale brakuje wiążących decyzji – podsumowuje prof. Stanisław Mazur.