Nikt by się nie ośmielił narobić sobie kłopotów z HiT-u. Nawet największy dureń wiedział, jak ważne są oceny z tego przedmiotu.

Nowy szkolny przedmiot – Historia i Teraźniejszość – wywołał różne reakcje. Moje były takie:
1
Dziewczynki z ostatnich ławek spojrzały na siebie ukradkiem i zachichotały, ale tak bezgłośnie, po szkolnemu: ona, Pani, miała na sobie tę samą amarantowo-czarną suknię. Już dziesiąty dzień! I te same kolczyki, prawdopodobnie złote (chociaż, chociaż) w kształcie gruszki. Nie było wątpliwości, że to polskie gruszki z prasłowiańskiej gruszy. Dziewczynki robiły w tajemnicy Kalendarz Sukni i Gruszy i już cieszyły się na wspólne wpisywanie w kolejny kwadracik ulubionego słowa „znowu!”.
Kiedy pani odezwała się, krotochwilny nastrój prysł:
– Zakładam, że praca domowa znowu zrobiona, prawda?
Prawda. Nikt by się nie ośmielił narobić sobie kłopotów z HiT-u. Nawet największy dureń wiedział, jak bardzo wszyscy przywiązują wagę do ocen z przedmiotu, o którym na prawie każdym apelu mówiła dyrektor szkoły, kiedy skończyła cotygodniową prezentację pt. „Współczesna epoka stawia zadania narodowemu szkolnictwu przyszłości”, przygotowanej przez Ministerstwo Obrony Narodowej i Edukacyjnej. Dziewczynki z ostatnich ławek jak jeden mąż zgłosiły się do odpowiedzi. To była ich przemyślana taktyka – być w środku Złe, ale na pozór Dobre. Tak to kiedyś Ania wymyśliła i wymyśliła bardzo mądrze.
– Nie, nie – westchnęła Pani – dzisiaj posłuchamy Izabeli.
Izy w klasie raczej nie lubiano. Albo uważano, że jest dziwna, albo w ogóle nie zauważano. Ostatnie ławki dawały i w tej sprawie przykład, mało się do Izy odzywając, pozwalając jej żyć, byle na uboczu. Tylko pilnowały, aby nie psuła średniej ocen całej klasy, skoro te z najlepszą średnią jeździły pod koniec roku na zawody paintballu, a te gorsze na zwiedzanie Lichenia. Ania bardzo lubiła paintball.
Iza wstała, powoli otwierała zeszyt, aż Pani na nią syknęła. Odchrząknęła i zaczęła czytać cichym głosem:
– Ksiądz Kordecki…
– Imię, dziecko, imię miał opat Kordecki – przerwała Pani.
Iza wyraźnie się zdenerwowała. – Zapomniałam o imieniu… – wyszeptała w końcu. Zrobiła się nieprzyjemna cisza zwiastująca burzę, lecz nadchodzące przedstawienie nieoczekiwanie przerwała Ania.
– Mogę powiedzieć, proszę pani? Bolesław!
Pani aż postukała się w głowę:
– Augustyn! Skaranie boskie z wami, znowu jednym uchem wlatuje, drugim wylatuje.
Zwróciła się do Izy:
– Czytaj dalej, psia krew.
Czytała zatem:
– …dowodził bohaterską obroną Jasnej Góry, świętego miejsca wszystkich Polaków… – i po chwili wahania dodała: – i Polek…
– Wystarczy Polaków – poprawiła Pani.
– …przed podstępnym atakiem zdemoralizowanych ideologią gender Szwedów, którzy pragnęli zdobyć i spalić Jasną Górę, wraz ze świętym obrazem Pani Jasnogórskiej, którą nazywali „Ono z Jasnej Góry” i pragnęli zniszczyć. Ksiądz… Augustyn… Kordecki modlitwą dodawał ducha obrońcom. Oblężenie zakończyło się zupełną klęską wojsk genderszwedzkich i już niedługo cała Polska cieszyła się wolnością. Na długie lata ideologia permisywizmu obyczajowego została odparta. Cześć i chwała bohaterom.
Po chwili przerwy Pani przyznała:
– Bardzo ładnie… – aż pogładziła gruszkę. – Pewno nawet nie wiesz, o czym czytasz, ale… no, bardzo ładnie.
Lecz przypomniała sobie:
– A wierszyk?
– Mam – szepnęła Iza.
Z kieszeni fartuszka wyjęła kartkę, po chwili melodyjnym, lecz wciąż cichym głosem zadeklamowała:
„Kiedy z genderem walczyła dzielnie
jak garstka soli niewielka załoga
Z Zachodu talary, ze Wschodu diengi
Słały mocarstwa potępione przez Boga
Na nic dotacje, na nic przekazy pieniężne
Wróg bezsilnie złym okiem błyska
Boża placówka nawet gdy polegnie,
Wiarą w prawdziwe zwycięstwo tryska”.
Ania lekko trąciła sąsiadkę w ławce – Pani miała łzę w oku! Nic dziwnego, że kiedy nauczycielka się odezwała, miała nieco zachrypnięty głos:
– Dobrze, dobrze. No, musiał ci ktoś pomagać, ale to dobrze…
– Brat, tak trochę – szepnęła Iza.
Pani ogarnęła się. Klasnęła nawet w dłonie: – Izo, a podejdź do mnie.
A kiedy tak się stało, Pani prawie wykrzyknęła: – A może byś tak powiedziała bratu, żeby kolczyki ci kupił?
Zaczęła macać uszy uczennicy. Wszystko w porządku, przekłute, ale jednak nie w porządku, bo nic w nich nieumieszczone. Niemal jednym susem podskoczyła do biurka i z satysfakcją wyjęła srebrne kolczyki:
– Wiesz co to?
– No… kolczyki. Jakby liście… z dziurką… – wyjąkała przerażona Iza.
– Ha ha ha! – zaśmiała się teatralnie Pani. – Jakie tam liście… – zgrzytnęła złośliwie, a nachyliwszy się do ucha Izy, szepnęła: – Piękny symbol kobiecości, idiotko…
I wydała głośną komendę:
– Marsz do pielęgniarki. I nie wracaj mi bez kolczyków! Co to za dziewczynka bez kolczyków!
Iza, z wypiekami na policzkach, wzięła w garść srebrne listki i niemal wybiegła z klasy.
W nauczycielkę wstąpił bojowy duch. Inspekcja kolczyków! Przechadzając się po klasie, Pani wydawała pomruki aprobaty. Szczególnie spodobały się jej te Ani:
– Lech i Jarosław… Śliczne…
Wtem ryknęła na Roberta:
– A ty, chłopie, co? Na gwizdek czekasz?
Wszyscy chłopcy zrozumieli wezwanie. Podwinęli nogawki, a Pani z zadowoleniem popatrzyła na tatuaże na ich łydkach. Przeważały „Wilczym tropem” i „Smoleńsk pomścimy”.
Wróciła Iza. Właściwie całą twarz miała koloru cegły, a przy oczach trzymała chusteczkę. Usiadła, a raczej opadła na ławkę, jakby migocące srebrne kolczyki od Pani ważyły tonę.
2
Osoby (osóbki, mawiał czasem ich nauczyciel od matematyki) waginalnie uposażone siedzące w ostatnich ławkach popatrzyły z satysfakcją, najpierw na osobę nauczycielską, potem na siebie. Dziesiąta lekcja i dziesiąty kolorowy sweterek! Tylko siwa broda pana profesora – poprosił ich, aby w czwartki i piątki mówić do niego „on, jego”, w poniedziałki „ona, ją”, zaś w środy i czwartki „oni, ich” – była niezmiennie siwa, a wzrok niezmiennie marzycielski.
– Dzień dobry, drogie dzieci, drodzy dzieci i tak dalej… Szybko zerknijmy do waszych prac poza-do-szkolnych, bo zaraz na lekcje przyjdzie pan pielęgniarka. Znacie jegą, nieprawdaż?
– Prawdaż – odpowiedzieli z uśmiechem. Przecież niedawno robiło im szczepionki przeciwko prawicy, to znaczy czwartą dawkę.
– No to szybko. Na raz-dwa-trzy każdy, każde podnosi swój plakat. No to… raz… dwa… trzy!
W górę uniósł się las plakatów w obronie lasów tropikalnych z hasłem: „Śmierć bytom niemającym koncesji na wycinkę ekologiczną”. Jeden z afiszy miał nawet doczepioną tekturową piłę z napisem „Na Twoje ręce, faszysto”. Nauczyciel pochwalił autorkę, czym wywołał małe poruszenie, bo w czwartki była ona autorem, na szczęście dzięki opanowanym technikom „Przyjmij-moje-przeprosiny” udało się konflikt jako tako zażegnać. Na wszelki na wypadek pan profesor postanowił przekierować uwagę grupy.
– Tak, tak, praca poza-do-szkolna… A wiecie, jak się taka praca nazywała, kiedy byłem mały…
Zrobiło się cicho. Opowieści o dawnych czasach niezmiennie wywoływały zaciekawienie. Uśmiechnął się w duchu do siebie, bo to zawsze działało.
– Nazywała się… praca domowa! No takie to były czasy. Człowiek młody wychodził ze szkoły i zaraz trafiał do tak zwanego domu, a tam już czekali na niego kontrolerzy, jak to się kiedyś mówiło, tata i mama…
Po klasie przebiegł cichy jęk. Już kiedyś słyszeli/ły na HiT o tatach i mamach.
– …wykorzystujący młodość i brak doświadczenia młodej, niewinnej osoby i wmawiający… A niech to, czego oni nie wmawiali! Że to, że tamto, że chłopcy interesują się biustem dziewczynek, że nie wolno mężczyźnie gotować, że musi on chodzić w spodniach i zarabiać pieniądze na utrzymanie rodziny patriarchalnej…
Klasa znowu jęknęła, nawet z lekka nutą ucieczkowego werbalnego wypierania elementów rzeczywistości.
– …tak, tak, w pracach domowych trzeba było liczyć kurki i koguty! I robić plakaty o bohaterach narodowych!
Tym razem nie wywołał efektu. Spojrzał nieco zdziwiony. Ania (czuła się dziewczyną, ale zdecydowała, by niepotrzebnie się z tym odczuciem nie afiszować) postanowiła pomóc nauczycielowi:
– Chyba nie mieliśmy jeszcze tej lekcji. O bohaterach nadorowych.
– Narodowych – poprawił machinalnie. – No tak, to dopiero będzie w szóstej klasie.
Niech pan coś jeszcze opowie, zaczęło się proszenie, ale nauczyciel dostrzegł przez przezroczyste drzwi klasy nadchodzącą pana pielęgniarkę. Uciszył prośby, uścisnął, po uzyskaniu podpisu we właściwej rubryce dokumentu „Zgody na uścisk”, osobę lekcyjną, w ramach przyjaznego powitania zapisał nawet na tablicy temat lekcji: „O negatywnych skutkach tak zwanej wstrzemięźliwości płciowej” i, zgodnie z procedurą ujętą w Regulaminie Zajęć Szkolnych i Wychowawczych, przyjętym przez radę pedagogiczną po akceptacji przez Wojewódzką Społeczność Pozarządowych Form, Bytów i Środowisk Krzewiących Kulturę Świecką oraz Ministra Przekształceń Behawioralnych i Mentalnych Osób Polskich, opuścił klasę.
W pokoju nauczycielskim podszedł do baniaczka z wodą, ostatniego plastiku w tych murach. „Pan pielęgniarka, k…a” – pomyślał rozbawiony. Kątem oka dostrzegł Nową. Nowa zaczęła przychodzić na zastępstwo, bodaj z języka obcego. Dostrzegała go. Nie mógł się mylić, zawiesiła na nim przez chwilę wzrok i leciutko uśmiechnęła! „Niezła, niezła jak nie wiem co; mogłem założyć lepszą spódnicę” – pomyślał z troską. I tak jednak przeczuwał, że coś z tego będzie. Jak zawsze.
3
Oczywiście, stali przy ławkach, chociaż on już usiadł. Wyprostował nogę. Dwaj dyżurni podbiegli z zestawem pucybuta, w sumie wystarczyło obuwie wypolerować, nic wielkiego. Wrócili na swoje miejsca, a on jeszcze poczekał. Odrobina dyscypliny nikomu nie zaszkodziła. Nikomu.
– Sadities, rebiata – mruknął w końcu. ©℗