Artykuł 99 prawa oświatowego stanowi, że obowiązkiem ucznia określonym w statucie jest m.in. przestrzeganie warunków wnoszenia i korzystania z telefonów komórkowych i innych urządzeń elektronicznych na terenie szkoły.

Robert Kamionowski ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office / Materiały prasowe
Sprawa się nieco skomplikowała, bo uczniowie z Ukrainy używają telefonów podczas zajęć, pomagają im one w tłumaczeniu wypowiedzi nauczyciela i swoich. Czy polscy uczniowie mają prawo czuć się pokrzywdzeni?
Rzeczywiście, sprawa się skomplikowała. Warto przypomnieć, że przepis ten został wprowadzony, bo nauczyciele i część rodziców domagali się, by w szkole dzieci nie siedziały z nosami w telefonach, lecz uczestniczyły w realnym życiu społecznym. Chodziło też o to, by uczniowie podczas zajęć nie korzystali z telefonów i innych urządzeń elektronicznych, zamiast skupiać się na lekcji. Dlatego ustawodawca wprowadził przepisy umożliwiające regulowanie „warunków wnoszenia i korzystania z telefonów komórkowych i innych urządzeń elektronicznych na terenie szkoły” w statutach, bo to jest jedyny dokument, który ma taką moc prawną. I od samej szkoły, czyli rady pedagogicznej ustalającej statut, oraz od rodziców uczniów, zależy, jak to zostało uregulowane. Znaczna część statutów ma zapisy dosyć elastyczne, np. dopuszczające używanie telefonów za zgodą nauczyciela podczas lekcji. Niewiele całkowicie zakazuje używania telefonów, także w czasie przerw.
Z czysto prawnego punktu widzenia statut jest dokumentem obowiązującym wszystkich i nie można robić wyjątków dla nikogo. Nie widzę jednak przeszkód, by również polskie dzieci korzystały z telefonów do komunikacji ze swoimi ukraińskimi koleżankami i kolegami, a może też i do innych celów edukacyjnych, są przecież różne programy do nauki języka itp.
Co poradziłby pan dyrektorom? Czy mają zmieniać statuty?
Należy zacząć od dokładnego przeczytania statutu swojej szkoły, bo może żadne modyfikacje nie są potrzebne. Jeśli wprowadzono w nim zasadę, że podczas zajęć lekcyjnych i przerw uczeń może skorzystać z telefonu komórkowego i innego urządzenia elektronicznego tylko za zgodą nauczyciela, zmiany nie są konieczne. Wystarczy po prostu ustalić, kiedy i do jakich celów nauczyciel udziela takiej zgody, aby było dla wszystkich jasne, że nie jest to zgoda dyskrecjonalna, bo obowiązuje także polskich uczniów. Wtedy nie będzie mowy o dyskryminacji, ale o współpracy.
Jeśli jednak statuty nie dopuszczają używania telefonów czy nawet wnoszenia ich do szkoły, może należałoby się zastanowić, czy tego nie zmodyfikować. Zmiana statutu to nie jest skomplikowane działanie, zależy raczej od potrzeb konkretnej szkoły i jej społeczności oraz od woli zainteresowanych. No i ostatnia sytuacja - gdy statut żadnych ograniczeń nie zakłada, właściwie nic nie trzeba robić. Przeglądając go, należy zwrócić uwagę również na zasady oceniania, bo tam także mogą być zapisane np. konsekwencje naruszania zasad korzystania z telefonów.
Kolejny problem, czyli czy i jak oceniać uczniów z Ukrainy. Czy pomijać ich np. w sprawdzianach, jeśli cała klasa ma zapowiedzianą pracę klasową?
Szczerze mówiąc, oczekiwałem od Ministerstwa Edukacji i Nauki, że te kwestie zostaną bardziej precyzyjnie uregulowane. Bo przecież delegacja ustawowa w specustawie o pomocy obywatelom Ukrainy do wydania rozporządzenia wykonawczego w tej sprawie dotyczyła uregulowania oceniania, klasyfikowania i promowania. Tymczasem rozporządzenie z 21 marca 2022 r. ma przepisy dotyczące egzaminów, ale nic nie mówi o sprawach fundamentalnych, takich jak właśnie zasady oceniania i klasyfikowania. Szkoła może co najwyżej zmodyfikować program wychowawczo-profilaktyczny. Nie wiem, czy minister zapomniał o tej ustawowej delegacji z art. 59 specustawy, czy może projekt jest jeszcze przygotowywany.
Na razie w sensie prawnym szkoły mają związane ręce, co można interpretować dwojako. Albo rygorystycznie, czyli stojąc na stanowisku, że uczniowie z Ukrainy, którzy trafiają do normalnych klas, a nie do oddziałów przygotowawczych, muszą być objęci wszystkimi regułami oceniania i klasyfikowania, albo liberalnie, czyli przyjmując, że podejście do tego zależy od samej szkoły, nauczycieli i dyrektorów. To drugie podejście jest nieco wbrew prawu, ale czy naprawdę musimy stosować podejście rygorystyczne tam, gdzie się po prostu nie da? Co więc robić?
Ideałem byłoby doczekanie się sensownego rozwiązania legislacyjnego w postaci rozporządzenia MEiN. Ale gdyby to nie nastąpiło albo gdyby było ono niedostateczne, szkoły muszą wyważyć między prawem a potrzebami i możliwościami. Nie namawiam, by od ukraińskich uczniów rygorystycznie wymagać tej samej wiedzy i umiejętności co od polskich, ale też uważam, że nie powinno się ich całkowicie pomijać np. przy sprawdzianach. Niech te dzieci czują się także pełnoprawnymi uczniami, ze wszystkimi tego konsekwencjami, ale trzeba pamiętać, że wymagają one szczególnego wsparcia i pomocy. Może łatwiej jest w klasach niższych, gdzie oceny, oprócz końcowych, są zwykle opisowe. Wiem, że nauczyciele są bardzo kreatywni, przygotowują z pomocą wolontariuszy i nauczycieli ukraińskich tłumaczenia, testy w języku ukraińskim. To oczywiście pewne protezy zastępujące rozwiązania prawne, których jeszcze nie ma.
A co do samego oceniania i klasyfikowania, może należy się przygotować, że nie wszyscy ukraińscy uczniowie taką promocję otrzymają? Nie będzie to koniec świata, bo ten zawalił się dla tych dzieci, gdy musiały uciekać z domów. Ważniejsze i lepsze dla ich przyszłości będzie poznanie języka, kultury kraju, nowego środowiska niż opanowanie na siłę polskiego systemu edukacji i programu nauczania. ©℗
Rozmawiał Artur Radwan