- Online wszystko można zrobić „lepiej” niż w realnym świecie, bo internet ma szerszy zasięg. I tego typu przemoc rówieśnicza teraz kwitnie – 50 proc. dzieci deklaruje, że ma takie doświadczenia - zauważa Małgorzata Wójcik psycholog z Uniwersytetu Humanistycznego SWPS, współautorka aplikacji mobilnej RESQL, która pomaga zwalczać przemoc w szkołach.

ikona lupy />
Małgorzata Wójcik psycholog z Uniwersytetu Humanistycznego SWPS, współautorka aplikacji mobilnej RESQL, która pomaga zwalczać przemoc w szkołach / Media
Z Małgorzatą Wójcik rozmawia Bożena Ławnicka
Minister edukacji zdecydował: większość dzieci znów uczy się w domach. Czyli przemocy rówieśniczej teoretycznie powinno być mniej. To właściwy wniosek?
Niestety, badania tego nie potwierdzają. 35 proc. uczniów deklaruje, że było na jakimś etapie edukacji ofiarą przemocy rówieśniczej. W szkole podstawowej bardziej fizycznej, w liceum – relacyjnej. Skala zjawiska się nie zmienia, lecz zmieniają się proporcje między różnymi sposobami prześladowania. W czasie nauki zdalnej przemocy fizycznej jest mniej, ale wraz z powrotem dzieci do szkół, wraca ona do poprzedniego poziomu. Natomiast bullying online w czasie izolacji jest zdecydowanie częstszy i to się nie zmienia wraz z powrotem uczniów do nauki stacjonarnej.
Bullying?
Prześladowanie, tyranizowanie, zastraszanie, znęcanie się – wszystko, co sprawia, że młody człowiek jest wykluczony z danej społeczności.
Jakie są jego najnowsze, pandemiczne formy?
One właśnie wcale nie są nowe, tylko występują w innym kontekście. Najczęstszy rodzaj bullyingu to przemoc psychiczna, czyli wykluczanie, plotkowanie, okazywanie niechęci, niszczenie reputacji, obrażanie, poniżanie – np. dotyczące seksualności, wyglądu ciała czy popularności. Online wszystko to można zrobić „lepiej” niż w realnym świecie, bo internet ma szerszy zasięg. I tego typu przemoc rówieśnicza teraz kwitnie – 50 proc. dzieci deklaruje, że ma takie doświadczenia. Gdy wrócą do szkoły, może dołączyć się do tego przemoc fizyczna, bo wiele osób jest sfrustrowanych, tłumi agresję, jest na granicy wytrzymałości. To bardzo trudna sytuacja dla uczniów i dla nauczycieli, zdecydowanie trudniejsza niż przed pandemią.
Dlaczego?
Teraz nauczyciele skupiają się na rzeczach, które muszą absolutnie zrobić i relacje rówieśnicze schodzą na dalszy plan. Mamy takie wahadło: nauka online – powrót do szkoły – online – szkoła: wszystko co chwilę trzeba zaczynać od nowa. Widzimy w badaniach, że hierarchia w klasach za każdym razem buduje się od początku, jest duży chaos, ale nie jest tak, że dzieci, które były prześladowane, teraz nie są.
Twierdzi pani, że uczniowie, niezależnie od formy, w jakiej działa szkoła, mają przypisane role, z którymi trudno im zerwać.
Jeszcze przed pandemią realizowałam z Marią Mondry badania terenowe w szkołach, na ponad stuosobowej grupie młodzieży. Obserwowałyśmy ich relacje i układy przez parę tygodni – przy zgodzie samych uczniów i ich opiekunów, na jasnych zasadach. Doszłyśmy do wniosku, że wszystkie mechanizmy, jakie zaobserwowałyśmy między nimi, układają się w pewien rodzaj gry – gry w prześladowanie.
Podejmują tę rozgrywkę świadomie?
Nie chodzi o to, że młodzież umawia się na tę grę, raczej jest do niej zmuszona. To, co odróżnia klasyczną grę komputerową od zjawiska, o którym mówimy, to fakt, że tę pierwszą, jak nam się nie podoba albo nas nudzi, możemy zakończyć, natomiast gra w prześladowanie jest sytuacją bez wyjścia. Jeden z uczniów mówił nam np., że jest już na takim levelu w grupie, nabił sobie tak wiele punktów wśród rówieśników, że ma spokój, nie musi się niczym przejmować. A co to znaczy – nabiłem punkty, jestem na wysokim poziomie? To oznacza bezpieczną pozycję w hierarchii. Ta osoba nie musi się już martwić, że ktoś ją będzie prześladował czy jej dokuczał.
Jak szybko jest pani w stanie zobaczyć role, które grają dzieci?
Średnio zajmuje mi to trzy–cztery dni. Pierwsze dwa dni to efekt garsonki, wszyscy są spięci, bo w klasie jest badacz – trzeba się więc pilnować. Potem badacz przestaje być widoczny, uczniowie się do niego przyzwyczajają i zaczyna się prawdziwa obserwacja. Wtedy widać, kto jest ofiarą, kto agresorem, kto obrońcą, a kto szarą eminencją.
A nauczyciel? Jak szybko jest w stanie zobaczyć hierarchię w klasie?
Całkiem szybko. Przez wiele lat byłam nauczycielką i wychowawcą, i doskonale wiedziałam, jaka jest hierarchia w klasie – na podstawie obserwacji, kto z kim siada albo kto jak do kogo się zwraca, jakimi odzywkami, w jakiej kolejności uczniowie wchodzą do sali, kto siedzi sam na przerwie, kto sam je. Można po tym bardzo szybko wywnioskować, jak się klasa zhierarchizowała.
Kto się rzuca w oczy – ofiara czy napastnik?
Trudno powiedzieć, ale rzeczywiście najpierw widać te dwie postaci – negatywnego lidera, który jest głośniejszy od reszty, jest więcej incydentów z jego udziałem, oraz ofiarę, bo ta jest fizycznie odseparowana od klasy.
Skoro nauczyciel widzi te klasowe układy, to dlaczego nie reaguje?
Jest wielu nauczycieli, którzy fenomenalnie radzą sobie z bullyingiem i ucinają wszelkie próby stworzenia niezdrowej hierarchii w klasie. Część uważa, że to nie jest żaden problem i normalizuje prześladowanie. Mówią: zawsze w szkole się coś takiego działo, też tego doświadczyłem i przeżyłem. Niektórzy wręcz stwierdzają: co nie zabije, to wzmocni. Ale to jest absolutna nieprawda, jeśli chodzi o prześladowanie rówieśnicze, bo jego konsekwencje widzimy jeszcze długo w dorosłości i są one bardzo trudne do przezwyciężenia.
Powiedziała pani, że z gry relacyjnej trudno jest wyjść – dlaczego?
Po pierwsze, hierarchia klasy, jeśli raz się utworzy, jest atrakcyjna i dla uczniów, i – o dziwo – także dla nauczycieli. Bo wszystko jest przewidywalne. Dokładnie wiadomo, kto w klasie rządzi, z kim trzymać, kogo unikać, kto ma jaką pozycję. Dla uczniów hierarchia jest przydatna, bo dzięki niej nie muszą być przez cały czas napięci poznawczo, analizować sytuacji. Po drugie, wszyscy lubimy konsekwentnych ludzi. Słyszałyśmy od uczniów: jak raz się tak zachowałem, teraz wszyscy tego ode mnie oczekują. W klasach, gdzie jest prześladowanie, dzieci dużo czasu spędzają na działaniach, które mają im zapewnić względne bezpieczeństwo. Przez cały czas muszą być ostrożne oraz zastanawiać się, co powiedzieć, jak się ubrać, z kim się zadawać. Jeden z uczniów mówił nam, że nie chce już prześladować kolegi, ale jeśli zaprzestanie, to reszta pomyśli, że stał się jego kumplem – a wtedy spadnie w hierarchii i sam zacznie być prześladowany. Wielu agresorów oczekuje więc pomocy od nauczycieli, by ich jakoś wyrwali z roli, zmienili kontekst w klasie.
Dochodzimy do tego, jak powinien się zachować nauczyciel.
Rekomendujemy pracę z całą klasą. To źle brzmi, ale przy braku czasu i kompetencji niech pedagog zostawi ofiary i agresorów, a skupi się na reszcie klasy, spróbuje dzięki reszcie uczniów zmienić układ sił. Przede wszystkim powinien im uświadomić, w jakiej tkwią sytuacji. Wielu uczniów to bierni kibice, którzy tylko patrzą na to, co się dzieje i nic nie robią. Dalej są świadkowie, ci, którzy starają się nie uczestniczyć w sytuacji przemocowej, a jak coś się zaczyna dziać – znikają. Mamy też potencjalnych obrońców – ci bardzo chętnie by się za ofiarą ujęli, ale się boją. Nie zrobią tego, choć może czasem pójdą do wychowawcy i powiedzą, że coś złego się dzieje. I od czasu do czasu zdarza się prawdziwy obrońca, który w sytuacji, jak już się komuś bardzo dokucza, wkracza. Ale to rzadki typ.
Co więc można zrobić?
Naszą propozycją był anti-bullying squad – sześć osób w klasie umawiało się, że będzie opiekować się ofiarą i jej bronić. Reszta o tym nie wiedziała. Ci wtajemniczeni byli wobec tej osoby koleżeńscy, np. siadali obok niej na zajęciach, mówili jej „cześć” na korytarzu, okazywali, że mają z ofiarą dobrą relację. To świetne narzędzie i bardzo szybko przynosiło efekty. Tylko młodzieży trzeba podpowiedzieć, że tak można się zachować. Dobrze też, by ktoś kompetentny monitorował pomoc, by np. nie przekierowano przemocy na dotychczasowego agresora.
Bez pomocy z zewnątrz nikt by się nie wychylił?
Uczniowie bardzo rzadko sami z siebie zawiadamiają nauczyciela, że w klasie dzieje się coś niedobrego. Takich zgłoszeń jest co najwyżej 30 proc., a im starsze dzieci, tym rzadziej to robią. Z różnych powodów – często nie wiedzą, jak powiedzieć i komu – zwłaszcza jeśli są jakieś intymne czy seksualne przytyki, obrażanie. Poza tym jednym z głównych markerów wykluczenia jest bycie postrzeganym jako kapuś. Dzieci od pierwszej klasy są uczone, by nie skarżyć, więc tego nie robią. No i nie wiedzą, że ignorowanie też jest zdarzeniem przemocowym. Coś poważnego, jak kradzież czy pobicie, zgłoszą, ale ignorowania kogoś przez grupę już nie.
Stąd się wziął pomysł na coraz popularniejszy w szkołach system RESQL?
Dokładnie. System zgłaszania przemocy, różnych incydentów zaczął działać w pandemii. Polega na tym, że w szkole jest kilku interwentów – jej pracowników, choć niekoniecznie pedagogów – osób, które są przygotowane i przeszkolone do tego, by zbierać zgłoszenia. Uczniowie – oczywiście ci, którzy chcą – mają w smartfonie prostą i funkcjonalną aplikację. Za jej pomocą mogą zgłosić różne sytuacje: że są ofiarą, świadkiem, że coś ich niepokoi. I zawsze jest pewność, że interwent, którego znają z imienia i nazwiska, a nawet którego mogą sobie wybrać, bo w szkołach jest kilku – zareaguje.
Widać już jakieś efekty?
Najważniejszą zasadą systemu RESQL jest anonimowość i poufność. Dopóki uczeń nie chce powiedzieć, że np. to ja jestem Bartek z 3a, interwent tego nie wie. Natomiast widzimy już teraz, że jeżeli zgłoszenie jest poważne, to po dwóch–trzech wymianach wiadomości uczeń mówi, z jakiej jest klasy i kogo dotyczy problem. Nie było przypadku, by poważne zgłoszenie zostało bez tego typu informacji. Co więcej, system się rozrósł – zakładaliśmy, że będzie używany tylko dla sytuacji przemocowych, ale uczniowie zaproponowali, by dodać przycisk „chcę pogadać”, i on jest chętnie używany. Można z niego skorzystać, gdy komuś jest smutno czy ma kłopoty w domu.
Jeden RESQL nie zmieni polskiej szkoły, która bazuje na realizowaniu podstawy programowej, a nie na rozwijaniu kompetencji społecznych.
To prawda. Młodzież wszędzie jest taka sama, a jednak u nas, jak mówiłam, 35 proc. uczniów doświadcza przemocy rówieśniczej. W Skandynawii deklaruje to ledwie 6–7 proc. Dzieje się tak głównie dlatego, że przeciwdziałanie przemocy szkolnej to u nas zaniedbany teren. Bycie wychowawcą to niedoceniana, niewdzięczna i źle opłacana praca. Jest jedna godzina wychowawcza w tygodniu, a pedagog nie ma narzędzi, by się zajmować relacjami w klasie. Niektórzy nauczyciele sami to wiedzą, inni mają dar od Boga, ale ogólnoszkolnego systemu zapobiegania przemocy rówieśniczej nie ma.