Projekt podstawy programowej nowego przedmiotu w szkole trafił właśnie do konsultacji międzyresortowych i do partnerów społecznych. W gronie historyków zagrzmiało. Wygląda bowiem na to, że będą mieli mało swobody w nauczaniu.
Projekt podstawy programowej nowego przedmiotu w szkole trafił właśnie do konsultacji międzyresortowych i do partnerów społecznych. W gronie historyków zagrzmiało. Wygląda bowiem na to, że będą mieli mało swobody w nauczaniu.
Zmianę podstawy programowej historii z wydłużeniem narracji o lata 2004–2015 i jednoczesną redukcją wybranych zagadnień oraz zastąpienie podstawy programowej WOS-u (zakres podstawowy) przedmiotem historia i teraźniejszość – zakłada projekt rozporządzenia ministra edukacji narodowej. Włąsnie ujrzał on światło dzienne.
Kilka dni temu autorzy tych propozycji w rozmowie z DGP mówili, że kluczowa w kształceniu jest rola nauczycieli. Ci ostatni przekonują jednak, że niewiele dostają pola do manewru.
W odpowiedzi na nasze pytania MEiN informuje, że treści z zakresu wiedzy o społeczeństwie będą wkomponowane w kontekst historyczny, co umożliwi uczniom lepsze zrozumienie złożonych procesów historycznych oraz społeczno-politycznych. Resort przekonuje, że zmiany są potrzebne, zwłaszcza w odniesieniu do historii najnowszej – powojennej, której realizacja w szkołach, w szczególności ponadpodstawowych, napotyka na trudności. Jakie? Zdaniem MEiN wynikają z tego, że zagadnienia historii najnowszej omawiane są w ostatniej klasie, w której uczniowie skupiają się na przygotowaniu do egzaminu maturalnego. Dlatego nauczanie trzeba wprowadzić już od początku szkoły średniej.
W założeniach do „nowej” historii czytamy, że celem edukacji jest poznanie prawdy o przeszłości Polski i świata. W ten sposób – jak piszą autorzy – uczniowie zyskują pomoc w kształtowaniu patriotyzmu, a więc miłości do ojczyzny. I dalej: „Chodzi o przyswojenie przez uczniów prawdy, że jest to dziedzictwo dane i zadane, którego zachowanie i rozwój wymagał w ciągu minionych wieków mądrości i męstwa, niekiedy najwyższych ofiar”.
– A czy ja do tej pory nie nauczałem prawdy? – pyta nauczyciel historii w pomorskim liceum (prosi o anonimowość, bo, jak przekonuje, dyskusja o historii staje się polem minowym). Zwraca uwagę na takie zapisy w propozycjach, jak „wyjaśnienie społeczno-politycznej roli Kościoła katolickiego, ze szczególnym uwzględnieniem roli prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego i jego programu duszpasterskiego (Jasnogórskie Śluby Narodu, Wielka Nowenna, Milenium). Albo „wyjaśnienie, dlaczego katastrofę z dnia 10 kwietnia 2010 r. należy traktować jako największą tragedię w powojennej historii Polski (według oświadczenia polskich parlamentarzystów przyjętego podczas Zgromadzenia Posłów i Senatorów 13 kwietnia 2010 r.). – Do tej pory uważałem, że uczniów trzeba prowokować do dyskusji.
– W nauczaniu historii ważne jest pokazywanie faktów, a nie nakierowanie na jeden słuszny wniosek – wtóruje kolejny nauczyciel historii (nazwisko do wiadomości redakcji). – Nie przeczę, Smoleńsk był katastrofą, ale czy większą niż pacyfikacja poznańskiego czerwca 1956 r., wydarzenia w kopalni Wujek? Albo donioślejszym niż 1968 r.? Uznanie, że coś jest „największe”, to nic innego, jak… zamknięcie dyskusji.
Ten nauczyciel przekonuje, że każdy historyk, niezależnie od poglądów, dostrzega doniosłą rolę Kościoła w PRL i to, że wielu duchownych zostało skrzywdzonych. – Ale tu mamy przewartościowanie w kierunku myślenia, że rola Kościoła dla postaw obywatelskich była kluczowa, a ludzie Kościoła to postaci ze spiżu. Historia jest niejednoznaczna, tymczasem proponuje nam się lekcję niczym z Gombrowicza: dlaczego Słowacki wielkim poetą był? Od lat powtarza się też, że trzeba zerwać z przemawianiem do uczniów ex cathedra. A to, niestety, jest właśnie hołdem dla takiej metody. A także dla wybielania określonych postaci, jak choćby wielokrotnie wspominanych w propozycji żołnierzy niezłomnych. Rzetelność historyczna każe pamiętać, że w tej grupie obok bohaterów byli też ludzie, którzy pod płaszczykiem ideałów dokonywali zwykłych przestępstw.
Historycy obawiają się też, jak zostaną przedstawione wydarzenia Okrągłego Stołu i ich konsekwencje. – Nie pada tu wiele nazwisk. Dlatego ciekawe, czy w podręcznikach obok Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy będzie też miejsce dla Lecha Wałęsy, Adama Michnika? – pytają.
Edyta Książek z komisji pedagogicznej ZNP, która pochyla się teraz nad propozycjami, przekonuje, że trzeba czytać je jako element szerszej całości. Łącznie z pomysłami zmian w Ustawie – Prawo oświatowe, które mają od woli kuratora uzależnić decyzje o tym, jakie organizacje pozarządowe mają prawo wstępu do szkół i co ma być tematyką apeli. – Zgadzam się, że najnowsza historia wymaga uzupełnień. Niepokój budzi jednak tempo wprowadzanych zmian i to, kto się nad nimi pochyla – zastrzega. Przypomina, że grupa ekspertów do prac nad propozycją zmian w podstawie została wyłoniona na początku października. A wystarczy pobieżne sprawdzenie działalności powołanych osób, by stwierdzić, że są albo bezpośrednio zaangażowane w politykę, albo nie kryją się z poglądami w wystąpieniach medialnych.
Wtóruje jej Adam Młynarski, historyk, prezes oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego w Radomsku. – Przypomina mi się wypowiedź Ryszarda Terleckiego udzielona tuż po wyborach prezydenckich, a dotycząca głosów zebranych przez Rafała Trzaskowskiego. Powiedział, że w szkołach była już zmiana systemowa, a teraz czas na programową, bo trzeba odzyskać młodzież – mówi.
Adam Rębacz, nauczyciel historii, zwraca uwagę, że zaproponowany zakres materiału i tempo realizacji nie uwzględniają tego, że adresatem są 14-, 15-latki. – Nie są przygotowani ani merytorycznie, ani mentalnie na takie tematy – ocenia. Zgadza się natomiast, że lekcji historii najnowszej powinno być więcej. I że najlepszym rozwiązaniem jest odchudzenie podstawy programowej z antyku i średniowiecza, nawet części nowożytności, by mocniej zaakcentować XX w. – Nie mam też nic przeciwko kształtowaniu postaw patriotycznych, ale w toku dyskusji. Nie ma jednej prawdy. Celem szkoły, nauczyciela jest to, by uczeń sam do niej doszedł – dodaje. Dlatego krytycznie ocenia definiowanie słowa „patriotyzm” przez pryzmat konkretnych ludzi i rocznic.
– Nie można założyć, że pewnych tematów nie poruszamy, bo są zbyt świeże. Ile lat ma minąć, żeby „bezpiecznie” mówić w szkole o następstwach upadku muru berlińskiego, rozpadu ZSRR? To, że do tej pory nie mówiono o współczesnej historii Polski, oznacza, że rosło kolejne pokolenie ludzi z lukami w wiedzy – mówił w rozmowie z DGP kierujący grupą ekspertów prof. Grzegorz Kucharczyk.
Teraz jest 30 dni na ustosunkowanie się do propozycji przedstawionych przez MEiN.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama