Owszem, dzieci są zwolnione z kwarantanny w określonych warunkach, ale nie z nauki zdalnej. To są dwie, całkowicie różne sprawy, które tylko częściowo się łączą - mówi Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.

Ministrowie zdrowia i edukacji wysłali wspólny list do rodziców, w którym przekonują, że warto szczepić dzieci, bo zaszczepione są zwolnione z kwarantanny. Jednak w praktyce i tak na naukę zdalną idą całe klasy lub szkoły, bo nie ma możliwości, aby prowadzić lekcje z częścią uczniów w ławce i tymi na kwarantannie. Jak to wygląda z punktu widzenia przepisów?
Może najpierw warto zacząć od wyjaśnienia różnych terminów, używanych zamiennie albo potocznie. Kwarantanna to odizolowanie, czyli odosobnienie osoby zdrowej, która miała kontakt z zakażonym wirusem, w tym wypadku SARS-CoV-2. Osoba zakażona podlega natomiast izolacji. Czyli na kwarantannie z założenia mają być dzieci zdrowe. Ale też zgodnie z ostatnimi regulacjami, a podstawowymi aktami prawnymi są tu ustawa o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych i rozporządzenia wykonawcze Rady Ministrów, nie podlegają kwarantannie osoby mieszkające z osobą skierowaną na kwarantannę oraz osoby zaszczepione, zamieszkałe wspólnie z osobą zakażoną COVID-19. Czyli w zasadzie uczniowie, u których w szkole stwierdzono zakażenie, formalnie nie powinni być kierowani na kwarantannę, ponieważ nie prowadzą z tą zakażoną osobą, nauczycielem czy innym uczniem wspólnego gospodarstwa. Ale jest też przepis ustawy obejmujący kwarantanną osoby narażone na zakażenie czy kontakt i rzeczywiście, jeśli są zaszczepione, to kwarantannie nie podlegają. Ale to stwierdza już indywidualnie sanepid. Jeśli są zaszczepione - zwolnienie jest automatyczne, a jeśli niezaszczepione - sanepid może na kwarantannę dziecko wysłać, ale nie musi. Natomiast czym innym jest skierowanie szkoły czy klasy na zdalną naukę w związku z zakażeniem. Wtedy tak naprawdę nie jest ważne, czy dzieci są zaszczepione, czy też nie, ponieważ kwestia ich kwarantanny i tak zależy od decyzji sanepidu. A decyzję o ograniczeniu nauki w szkole i podjęciu zdalnej podejmuje dyrektor szkoły, po uzyskaniu zgody inspekcji sanitarnej. I teoretycznie zarówno zgoda organu sanitarnego, jak i dyrektora mogłaby dotyczyć wyłączenia z normalnych zajęć tylko dzieci niezaszczepionych. Ale wtedy zaczynają się problemy. Po pierwsze dyrektor nie wie i przepisy prawa nie dają mu podstaw, by się mógł dowiadywać, które dzieci są zaszczepione. To wie tylko sanepid i tylko urzędnik mógłby wskazać dyrektorowi konkretne osoby. Drugi problem to, jak pan słusznie zauważa, techniczne kłopoty z organizacją takich lekcji. Tutaj żadne przepisy wydawane przez MEiN nie pomagają, a nawet przeciwnie, skierowane są na regulacje wyłączające całe klasy czy szkoły z nauki stacjonarnej. Więc tak naprawdę przepisy nie za bardzo pozwalają na takie różnicowanie i dzielenie uczniów na „stacjonarnych” i „zdalnych”, więc nakłanianie w ten sposób do szczepień przez ministrów ma raczej charakter zaklinania rzeczywistości. Owszem, dzieci są zwolnione z kwarantanny w określonych warunkach, ale nie z nauki zdalnej. To są dwie, całkowicie różne sprawy, które tylko częściowo się łączą.
Czy szkoła za przyzwoleniem organu prowadzącego może np. testować uczniów i nauczycieli i czy potrzebna jest do tego ich zgoda?
Od dłuższego czasu władze nie potrafią wydać przepisów umożliwiających weryfikowanie zaszczepiania czy obowiązkowe testowanie, poza podróżami zagranicznymi. A bez podstawy prawnej nikogo testom poddać nie można, tak samo jak zmusić do zażycia lekarstwa. Mamy zresztą świeże przykłady przepychanek przy ustawie, która miała umożliwić pracodawcom sprawdzanie, kto jest zaszczepiony. To taka sama sytuacja. Władze szkolne mogą co najwyżej zachęcać, prosić. Jak rodzice czy nauczyciele się zgodzą, proszę bardzo, ale bez ich zgody i bez umożliwiających to przepisów nikt do testu nie zmusi. Nie mogą też odmówić uczniom wstępu do szkoły bez pokazania certyfikatu czy wyniku testu, jak to czynią np. niektóre restauracje, ponieważ nauka jest obowiązkowa i w dodatku jest konstytucyjnym prawem. Tak więc mamy kompletny pat. I znowu bez konkretnych rozwiązań prawnych, i to niezależnie czy placówka oświatowa jest publiczna czy prywatna, nic nie można zrobić. Właściwie widzę jedynie pewne możliwości w prywatnych przedszkolach, gdyż nie realizują zajęć obowiązkowych (poza dziećmi sześcioletnimi), ale odmowa przyjęcia dziecka bez testu czy szczepienia skończyłaby się zapewne rozwiązaniem umowy albo w najlepszym przypadku brakiem opłat ze strony rodziców.
Co powinno się zmienić w prawie, aby uczniowie i nauczyciele oraz pozostali pracownicy oświaty czuli się bezpiecznie?
Najpierw zastanówmy się, co to znaczy czuć się bezpiecznie, oczywiście w sytuacji epidemii. Dla mnie to przede wszystkim przebywanie w otoczeniu osób zdrowych, czyli testowanych lub zaszczepionych. Nie trzeba nic nowego wymyślać, wystarczy sięgnąć po rozwiązania dawno zastosowane tuż za naszą granicą. W Niemczech testuje się uczniów (i w ogóle społeczeństwo) bardzo często i za darmo, szybko wyławiając zakażonych. Gdyby nakazać w Polsce testowanie w szkołach choćby raz w tygodniu, to już byłby wielki postęp i krok ku większemu bezpieczeństwu. A zwolnieni z częstych testów mogą zostać uczniowie zaszczepieni, to wreszcie byłaby jakaś konkretna zachęta do szczepienia się. Wtedy poczucie bezpieczeństwa ogromnie by wzrosło, bo uczniowie i pracownicy mieliby może nie pewność, ale dużą wiedzę i poczucie, że i oni, i ich otoczenie są zdrowi. Moim zdaniem nie wymaga to nawet ustawy, wystarczyłoby rozporządzenie jak dotychczas, gdyż art. 46b ustawy o chorobach zakaźnych umożliwia ustanowienie obowiązków stosowania określonych środków profilaktycznych i zabiegów, jak np. testy. A przepisy oświatowe niech się lepiej skupią na podstawie programowej i technicznej realizacji zajęć dostosowanych do naszych czasów i sytuacji.
Rozmawiał Artur Radwan
Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office / Materiały prasowe