- Podwyżki wynagrodzeń w szkołach wyższych to nie jest kwestia pierwszoplanowa. Należy wprowadzić zmiany w zasadach zatrudniania. Obecne układy blokują młodym naukowcom awans - mówi prof. Włodzimierz Bernacki, sekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji i Nauki.

Ministerstwo Edukacji i Nauki zapowiedziało poprawienie mankamentów w ustawie 2.0 Jarosława Gowina. Nad czym konkretnie pracuje resort?
Z jednej strony pracujemy nad rządowym projektem nowelizacji ustawy - Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (tzw. ustawa 2.0, zwana też Konstytucją dla nauki), który będzie miał na celu uporządkowanie sytuacji po najbliższej ewaluacji jakości działalności naukowej. Planowane zmiany obejmą przede wszystkim kwestie związane ze szkołami doktorskimi. Chcemy, aby szkoły doktorskie, które w wyniku ewaluacji otrzymają słabszą kategorię, mogły dokończyć kształcenie doktorantów i nie utraciły uprawnień. Natomiast druga kwestia to złagodzenie skutków ewaluacji dla uczelni, które mają status inicjatyw doskonałości badawczej. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, jeżeli otrzymają gorszą ocenę chociażby jednej dyscypliny naukowej, to utracą ten status i dodatkowe finansowanie. Chcemy, aby mogły go zachować.
Na jakim etapie jest ten projekt?
Już jest przygotowany i czeka na wpisanie do wykazu prac legislacyjnych Rady Ministrów. Inna rzecz, o której warto powiedzieć, to inicjatywa płynąca m.in. z Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, ale też parlamentarzystów. To korekta czysto techniczna, która wiąże się z ustawą 2.0. Z uwagi na pilność tych zmian projekt nowelizacji zostanie zrealizowany szybszą ścieżką parlamentarną.
Ale w tej czysto technicznej nowelizacji rektorzy chcą zawrzeć przepis, który pozwoli im zwiększać wysokość opłat za studia w trakcie ich trwania (obecnie takiej możliwości nie ma), by w ten sposób rekompensować koszty rosnącej inflacji. Co na to resort?
Rozmawiamy także z przedstawicielami studentów i na pewno poprosimy Parlament Studentów Rzeczypospolitej Polskiej o opinię na ten temat. Ten przepis, jak i inne proponowane, będą konsultowane z zainteresowanymi. Będziemy dyskutować też z Krajową Reprezentacją Doktorantów i innymi przedstawicielami środowiska. Zależy nam, aby ta nowelizacja była projektem środowiskowym.
Pracownicy akademiccy domagają się natomiast podwyżek. Czy są na to szanse?
Szanse zapewne są, jednak nie jest to kwestia pierwszoplanowa. Od wielu lat źródłem dochodu polskiego uczonego jest nie tylko uposażenie ze strony uczelni czy instytutu badawczego. Coraz znaczniejszą częścią są środki pozyskiwane za sprawą realizacji grantów badawczych.
A czy inne propozycje budzą pana wątpliwości?
Dla mnie nie jest do zaakceptowania propozycja rektorów związana z podniesieniem wieku osób, które mogą zasiadać w np. w radach uczelni, obecnie limit wynosi 67 lat.
Dlaczego jest to problem, skoro są np. wybitni uczeni, którzy mogliby wiele wnieść w pracę takich rad?
Nie chodzi o dyskryminację ze względu na wiek. Proszę zwrócić uwagę, że problemem polskiej nauki jest zjawisko odwróconej piramidy kadrowej. W normalnej sytuacji struktura powinna wyglądać w ten sposób, że na uczelni jest najwięcej młodych osób z niższymi stopniami naukowymi, a na samym szczycie piramidy stosunkowo niewielu profesorów. W Polsce jest odwrotnie. Dla mnie bardzo kontrowersyjnym zjawiskiem jest to, że osoba, która osiąga wiek emerytalny, odchodzi na emeryturę, a po dosłownie jednym dniu przerwy zostaje ponownie zatrudniona dokładnie na tym samym stanowisku, w tej samej uczelni - otrzymuje wówczas dwa świadczenia: emeryturę i pensję. Niestety, mamy do czynienia z milczącym przyzwoleniem dla tego rodzaju praktyk. Konsekwencją jest blokada etatów z niekorzyścią dla młodszych uczonych. Uważam, że naukowiec ma prawo pracować nawet do siedemdziesiątki, ale wówczas nie powinien występować o emeryturę. Jeżeli profesor chce kontynuować pracę po osiągnięciu wieku emerytalnego, powinien poddać się odpowiednim mechanizmom rynkowym, np. rekrutacji itd. Są szkoły niepubliczne, gdzie też można tę aktywność naukową kontynuować.
Ale jak to można uregulować w przepisach?
Potrzebne jest wprowadzenie stanu spoczynku dla nauczycieli akademickich. Zresztą to była jedna z propozycji zawartych w programie wyborczym PiS. Chodzi o to, aby osoby, które uzyskają tytuł profesora, podobnie jak obecnie sędziowie, przechodziły w stan spoczynku, oczywiście z odpowiednio większym uposażeniem, niż gdy byłaby to jedynie emerytura. Osoby te powinny też poddać się lustracji.
Czy to rozwiązanie znajdzie się w którymś z projektów - rządowym bądź tym, nad którym pracują parlamentarzyści?
W obecnie opracowywanych projektach takie przepisy się nie znalazły. Osobiście jednak jestem orędownikiem tego rozwiązania. Uważam, że stan spoczynku powinien zostać wprowadzony, bo wtedy, po pierwsze, kadra profesorska uda się na w pełni zasłużony i odpowiednio wsparty finansowo spoczynek, a po drugie, otwarta zostanie przestrzeń dla młodych uczonych. Wymaga to jednak przede wszystkim debaty i to takiej, która wykracza poza ramy parlamentarne.
To, o czym pan mówi, świadczy o tym, że na uczelniach są układy, które pozwalają na obecną praktykę.
To prawda.
Jak ministerstwo chce z tym walczyć?
Po pierwsze, właśnie wprowadzając np. stan spoczynku. Po drugie, przez stworzenie mechanizmu, który uniemożliwiłby zatrudnienie na tym samym stanowisku po jednodniowym zwolnieniu. To rozwiązanie pewnie nie mogłoby dotyczyć tych umów, które już zostały zawarte, ale ustalilibyśmy granicę czasową, od kiedy taka praktyka nie mogłaby być już stosowana.
A inne zmiany, które również trzeba wprowadzić w przyszłości?
To właśnie sprawy związane z ewaluacją. Doszliśmy do punktu krytycznego. Obecnie ustawa - Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce wskazuje trzy kryteria oceny dorobku naukowego jednostek: poziom naukowy lub artystyczny (np. artykuły naukowe), efekty finansowe oraz wpływ działalności na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki. Pierwsze kryterium zdominowało pozostałe - przede wszystkim placówki skupiły się na publikacjach, szczególnie zagranicznych, bo są wysoko punktowane. Z jednej strony można to zjawisko ocenić pozytywnie, gdyż zwiększa się poziom umiędzynarodowienia polskiej nauki, ale z drugiej strony wywołało negatywne skutki. Doprowadziło do absolutyzacji jednego kryterium. Uczelnie przeznaczają bardzo duże nakłady na publikowanie tych tekstów. Jedna zagraniczna publikacja to koszt rzędu 2,5 tys. euro. Trzeba dodać, że my jako podatnicy ponosimy podwójne koszty, ponieważ uczelnie płacą za samą publikację, a następnie, aby mieć do niej dostęp, również trzeba zapłacić. Rocznie ponad 80 mln zł za opublikowanie, a za dostęp do nich kolejnych 280 mln zł.
Zapowiadali państwo aktualizację wykazu czasopism naukowych. Kiedy można się tego spodziewać?
Właśnie nad tym pracujemy wspólnie z Komisją Ewaluacji Nauki. Do ministerstwa wpłynęło aż 1570 wniosków o zmianę punktacji. Są takie czasopisma, które domagają się podwyższenia z 0 punktów do 140. Analizujemy te propozycje. Jednak, żeby zapobiec takiej sytuacji w przyszłości, planujemy przy kolejnej ewaluacji, tej, która odbędzie się za cztery lata, zmienić kryteria tak, aby przywiązywać większą wagę do efektów prowadzonej działalności, a niekoniecznie samego publikowania.
Wystawia pan dość krytyczną ocenę tej ewaluacji, która za chwilę nastąpi. Miała skończyć z m.in. bardzo negatywnym zjawiskiem punktozy, tymczasem, jak widać, ten problem się nasilił i wygenerował ogromne koszty dla uczelni.
Niestety tak. Pojawił się jeszcze jeden problem. Są firmy, które w zamian za spore pieniądze obiecują uczelniom oszacowanie miejsca w rankingu czy też kategorii, którą otrzymają w wyniku oceny ich dorobku. Mamy świadomość wszystkich słabości obecnej ewaluacji, dlatego zależy nam, aby kolejna położyła też większy nacisk na kryterium związane z inwestowaniem w kadrę naukową.
Czyli?
Ustawa 2.0 spowodowała, że stopień doktora otwiera drzwi do kariery naukowej, daje dostęp do całej przestrzeni, zarówno badawczej, jak i dydaktycznej - doktorat wystarczy, aby pracować na stanowisku profesora uczelni czy kierować zespołami badawczymi. Z tym się całkowicie zgadzam. Doprowadziło to jednak do negatywnego zjawiska - większość uczelni niestety na tym się zatrzymała, skoro nie trzeba habilitacji czy tytułu profesorskiego, to nie inwestują w kadrę i nie motywują, aby jednak starać się sięgać po kolejne stopnie i tytuły naukowe. Dlatego w kolejnej ewaluacji położymy na tę kwestię większy nacisk, czyli uczelnia będzie dostawała więcej punktów za wypromowanie określonej liczby doktorów, doktorów habilitowanych czy profesorów.
Środowisko akademickie skarży się na sytuację covidową na uczelniach. Uważa, że nie są zapewnione odpowiednie warunki do bezpiecznego kształcenia w formie stacjonarnej. Czy planują państwo coś z tym zrobić? Przykładowo wspólnie z Ministerstwem Zdrowia wprowadzić zapis, który umożliwi sprawdzanie, którzy studenci są zaszczepieni, a którzy nie?
Nie mam takiej wiedzy. Natomiast powiem zupełnie szczerze, że mam coraz mocniejsze przekonanie, że z jednej strony pandemia spowodowała bardzo szybki rozwój e-learningu na uczelniach - i to oceniam bardzo pozytywnie - ale są też negatywne efekty. Szkoły wyższe przeszły co prawda na naukę zdalną, ale nie zauważyły, że ta forma przekazu powinna być dostosowana do młodego pokolenia. Często zajęcia przez internet prowadzone są jak normalny wykład. Tymczasem dydaktycy w polskich szkłach powinni zrozumieć, że młode pokolenie jest dziś młodsze od Windowsa i forma przekazu powinna być do niego odpowiednio dostosowana. Moje pokolenie jest przyzwyczajone do słowa, a te młodsze bardziej do obrazu. Drugim negatywnym zjawiskiem jest to, że niektóre uczelnie zbyt łatwo zrezygnowały z prowadzenia zajęć w trybie stacjonarnym. Obawiam się, że już takiego prostego powrotu do tej formy kształcenia nie będzie - część zajęć będzie prowadzona zdalnie. Wynika to z tego, że ta forma jest dla uczelni znacznie tańsza i wygodniejsza.
To może warto wprowadzić ograniczenia?
Jeżeli pandemia ustanie, a zdalna forma kształcenia będzie nadużywana, to limitowanie zajęć w formie e-learningu będzie konieczne.
W Senacie przywrócono przepis, który umożliwi kształcenie lekarzy w uczelniach zawodowych. Resort zdrowia wycofał się z tego pomysłu w Sejmie. Tymczasem MEiN poparł przywrócenie tego przepisu w Senacie. Czy między resortami zdrowia i nauki jest spór w tej kwestii?
Ministerstwo Edukacji i Nauki od początku było orędownikiem maksymalnego otworzenia się na młodych ludzi pragnących podjąć studia medyczne na kierunku lekarskim. Aby stało się to możliwe, wskazaliśmy na potrzebę jak największego rozszerzenia kręgu uczelni, które mogłyby wnioskować o prawo uruchomienia takiego kierunku. Zaznaczam, że przyznanie prawa do złożenia wniosku nie jest jednoznaczne z nabyciem uprawnienia do prowadzenia studiów. Niestety projekt w trakcie debaty sejmowej stał się ustawą zawężającą krąg podmiotów mogących się ubiegać o prowadzenie medycyny. W Senacie udało się tak naprawdę jedynie przywrócić jej pierwotny kształt. Teraz wszystko w rękach posłów. Wszyscy odczuwamy brak lekarzy, zatem wynik głosowania nie powinien być trudny do przewidzenia.