Odkąd 21 września br. minister zdrowia Adam Niedzielski na Zgromadzeniu Plenarnym Konferencji Rektorów Publicznych Szkół Zawodowych ogłosił, że przygotowany został „projekt o kształceniu lekarzy w szkołach zawodowych”, trwa ożywiona dyskusja nad ustawą o zmianie ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce oraz niektórych innych ustaw, której projekt pod obrady Sejmu skierowano już 2 września br. (druk nr 1569).

W rzeczonym projekcie chodzi oczywiście o uczelnie zawodowe jako podmioty prowadzące studia. Istniejący bowiem w Polsce system szkolnictwa wyższego i nauki, w którym kształci się studentów, opiera się na dwóch zasadniczych typach uczelni: akademickiej i zawodowej. Kryterium rozróżniającym jest prowadzenie studiów na profilu: praktycznym, na którym ponad połowa punktów ECTS (miara średniego nakładu pracy osoby uczącej się, niezbędnego do uzyskania zakładanych efektów kształcenia) jest przypisana zajęciom kształtującym umiejętności praktyczne, oraz ogólnoakademickim, na którym ponad połowa punktów ECTS jest przypisana zajęciom związanym z prowadzoną na uczelni działalnością naukową (badania naukowe, prace rozwojowe, twórczość artystyczna).
Działalność naukowa jest domeną uczelni akademickich, a uczelnie zawodowe mogą prowadzić studia wyłącznie na profilu praktycznym, co wynika z art. 15 ust. 2 ustawy z 20 lipca 2018 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (Dz.U. z 2021 r. poz. 478 ze zm.). Podział ten jest dość klarowny, ale projektowana zmiana tego przepisu, pomijając aspekt legislacyjny, burzy ten stan rzeczy. Wynika z niej, że uczelnie zawodowe będą mogły prowadzić także studia przygotowujące do wykonywania zawodów lekarza oraz lekarza dentysty i będzie to możliwe wówczas, gdy standardy kształcenia, w zakresie dotyczącym studiów lekarskich i lekarsko-dentystycznych, określają dla nich profil ogólnoakademicki. Innymi słowy uczelnie zawodowe, które dotychczas nie prowadziły działalności naukowej, będą mogły kształcić lekarzy i w tym zakresie działalność naukową prowadzić, o ile będzie to zgodne z obowiązującymi standardami kształcenia. I obecnie tak właśnie jest, gdyż zgodnie z rozporządzeniem ministra nauki i szkolnictwa wyższego z 26 lipca 2019 r. w sprawie standardów kształcenia przygotowującego do wykonywania zawodu lekarza, lekarza dentysty, farmaceuty, pielęgniarki, położnej, diagnosty laboratoryjnego, fizjoterapeuty i ratownika medycznego (Dz.U. z 2021 r. poz. 755) kształcenie na studiach przygotowujących do wykonywania zawodów lekarza i lekarza dentysty prowadzone jest na studiach o profilu ogólnoakademickim.
Jak wynika z uzasadnienia do projektowanej zmiany, umożliwienie uczelniom zawodowym wnioskowania o pozwolenie na utworzenie studiów na kierunku lekarskim i lekarsko dentystycznym ma przełożyć się na zwiększenie liczby studentów, a w konsekwencji absolwentów w sytuacji rosnącego zapotrzebowania na lekarzy. Projektodawca nie pokazuje jednak kiedy i w jakiej skali to zapotrzebowanie będzie zaspokajane. Nie przedstawia potencjału adresatów tego rozwiązania, tj. ile w praktyce uczelni zawodowych może to dotyczyć i w jakiej liczbie rekrutacji, ani kiedy efektywnie na rynek ochrony zdrowia mieliby wejść pierwsi absolwenci.
Jednocześnie projektodawca potwierdza, że kształcenie lekarzy w publicznych uczelniach medycznych jest niewydolne. Wprawdzie ulega zwiększeniu, rok do roku, limit przyjęć na studia medyczne, ale i tak jest to limit, którego górną granicę wyznacza dostępna baza kliniczna i dydaktyczna. Można by przewrotnie zapytać, czy nie lepiej zwiększyć te zasoby w medycznych uczelniach publicznych, zamiast eksperymentować z kształceniem lekarzy w uczelniach zawodowych, które dotychczas tego nie robiły i, co oczywiste, nie mają w tym zakresie niezbędnego know-how oraz infrastruktury. Dlatego nie wiadomo, czy pomysł ten jest systemowo przemyślany, czy też stanowi wyimek, podyktowany potrzebą wprowadzenia zmiany, która teoretycznie ma być remedium na narastający problemem braków kadrowych w ochronie zdrowia.
Adresatami projektowanej zmiany (zasadniczo dotyczy ona stypendiów i kredytów studenckich) nie jest ogół uczelni zawodowych, a jedynie takie, które już prowadzą kształcenie przygotowujące do wykonywania zawodu medycznego (pielęgniarstwo, położnictwo, ratownictwo medyczne, fizjoterapia) oraz posiadają kategorię naukową w dyscyplinie nauki medyczne lub w dyscyplinie nauki o zdrowiu. Projektodawca uzasadnia to tym, iż uczelnie te są już wyposażone w odpowiedną infrastrukturę kliniczną, jak również kadrę, która posiada doświadczenie w kształceniu studentów na kierunkach medycznych. Ale to uzasadnienie nie jest przekonujące.
Po pierwsze – art. 73 ustawy PSWiN wprowadza zasadnicze zróżnicowanie pomiędzy realizacją programów studiów o profilu praktycznym, gdzie co najmniej 50 proc. godzin zajęć prowadzonych jest przez nauczycieli akademickich zatrudnionych w tej uczelni jako podstawowym miejscu pracy, względem ogólnoakademickiego, gdzie co najmniej 75 proc. godzin zajęć prowadzonych jest przez nauczycieli akademickich zatrudnionych w tej uczelni jako podstawowym miejscu pracy. Z przepisu tego wynika bardzo istotny obowiązek w zakresie utrzymania tzw. minimum kadrowego, gdy dana uczelnia zawodowa będzie chciała wnioskować o uzyskanie pozwolenia na utworzenie studiów na kierunku lekarskim, lekarsko-dentystycznym. O ile dzisiaj uczelnia zawodowa kształcąca na kierunku pielęgniarstwa musi mieć minimum kadrowe na poziomie 50 proc., o tyle decydując się na kształcenie na kierunku lekarskim, ulegnie ono zwiększeniu do 75 proc. Pytanie, czy uczelnie zawodowe zdołają to minimum wypełnić?
Po drugie – wymogi dotyczące kształcenia lekarzy, wynikające z przepisów powołanego rozporządzenia, określają, że proces ten odbywa się z wykorzystaniem infrastruktury, w skład której wchodzą w szczególności prosektorium i pracownia mikroskopowa, i która umożliwia prowadzenie zajęć we wszystkich specjalnościach klinicznych. Przykładowo na terenie województwa mazowieckiego jest jeden Zakład Medycyny Sądowej, jako jednostka organizacyjna Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, i możliwości skorzystania z jego usług w zakresie organizacji zajęć prosektoryjnych czy histopatologicznych mogą być ograniczone albo wręcz niemożliwe dla studentów uczelni zawodowych, ze względu choćby na konkurencję.
Standardy kształcenia dla nauk klinicznych przewidują także, aby zajęcia były prowadzone przez nauczycieli akademickich lub inne osoby, posiadające dorobek naukowy, prawo wykonywania zawodu lekarza oraz tytuł specjalisty lub specjalizację w dziedzinie medycyny adekwatnej do prowadzonych zajęć. I tu pojawia się kolejne pytanie, czy uczelnie zawodowe spełnią ten standard?
Pomocni w tym mogliby się okazać nauczyciele akademiccy zatrudnieni w uczelniach publicznych (jako podstawowym miejscu pracy), ale na takie dodatkowe zatrudnienie musieliby uzyskać zgodę swojego pracodawcy, co także z uwagi na konkurencję może być niemożliwe.
Po trzecie – zajęcia z zakresu nauk klinicznych są prowadzone w szpitalach, które ze względu na swoją specyfikę oraz liczbę udzielanych przez nie świadczeń zdrowotnych zapewniają studentom możliwość uczenia się. Odbywa się to na podstawie porozumień z podmiotami leczniczymi, zawieranymi na podstawie art. 89 ustawy z 11 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej (Dz.U. z 2021 r. poz. 711). Co istotne, podmiot leczniczy utworzony lub prowadzony przez uczelnię medyczną (wszystkie publiczne uczelnie medyczne mają takie placówki) jest obowiązany do udostępnienia jej swoich jednostek organizacyjnych, niezbędnych do prowadzenia kształcenia w zawodach medycznych. Inne szpitale (np. utworzone i prowadzone przez powiat) nie mają takiego obowiązku. Jak z tego wynika, zawodowe uczelnie medyczne będą musiały mieć podpisane porozumienia z podmiotami leczniczymi w celu prowadzenia zajęć klinicznych i jest pytanie, czy będą w stanie to uczynić.
Powyższe pokazuje, że omawiany projekt w części dotyczącej kształcenia lekarzy i lekarzy dentystów powinien być komunikowany jako istotna zmiana modelu kształcenia w systemie szkolnictwa wyższego i ustalany w porozumieniu ze wszystkimi interesariuszami. A szkoda, bo bez zbędnego trywializowania można by zapytać, czy uczelnie medyczne, zwłaszcza publiczne, nie powinny kształcić przede wszystkim praktykujących lekarzy, którzy będą leczyć ludzi, pozostawiając działalność naukową wyspecjalizowanym do tego podmiotom. Podobnie jak to, czy w uczelni medycznej nauczyciel akademicki ma prowadzić zarówno działalność naukową, jak i dydaktyczną, co jest, zwłaszcza w publicznych uczelniach medycznych, trudne do pogodzenia.