- Na dziś decyzja jest taka, że dzieci wracają do szkoły. Jeśli jednak wzrośnie ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa, można oczekiwać wprowadzenia nauki hybrydowej - mówi Krzysztof Saczka, główny inspektor sanitarny

Boi się pan jesieni?
Pomimo że obecnie liczby nie wydają się niepokojące, jest to złudne. Proszę zauważyć, że trend się odwrócił.
Mamy sto kilkadziesiąt przypadków dziennie, a nie kilkanaście tysięcy.
Tak było i w poprzednie wakacje. Wtedy dojście do takiej liczby zajęło niewiele czasu. Teraz nie tylko liczba przypadków zaczęła rosnąć, ale rośnie też udział wariantu Delta. To najszybciej rozprzestrzeniający się wariant koronawirusa, oceniamy, że już 80 proc. chorych jest nim zakażonych. Jest groźniejszy, bardziej zakaźny i wypiera pozostałe. W Polsce jeszcze nie widzimy jego skutków, ale wiemy, jakie konsekwencje niesie w innych krajach. Dlatego trzeba być gotowym na to, że i u nas będzie dawał cięższe objawy. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz budząca obawy.
Czyli?
To, kto ulega zakażeniu. To głównie osoby w wieku 20–40 lat, ale i młodzież w wieku 10–20 lat. Wśród osób starszych transmisja tego wariantu jest mniejsza, bo odsetek zaszczepionych w tej grupie wiekowej jest większy. To dowód, że szczepienia działają. Kłopot polega na tym, że połowa społeczeństwa nie jest zaszczepiona.
Skąd się wziął pierwszy przypadek Delty u nas? Robiliście wywiad epidemiczny?
Zaczęło się od tego, że na Śląsku wykryto ognisko wśród sióstr zakonnych. W toku dochodzenia epidemiologicznego zidentyfikowano kontakty i kolejne powiązane ogniska w rejonie Warszawy. Fakt, że jedna z sióstr była wcześniej w Indiach, skłonił nas do przeprowadzenia sekwencjonowania. Wynik – wariant Delta.
Do tej pory badaliśmy, czy ktoś jest pozytywny czy negatywny. Teraz wszystkie wyniki sekwencjonujemy i sprawdzamy, jaka to mutacja?
Zgodnie ze światowymi wytycznymi, m.in. WHO, sekwencjonowaniu powinno podlegać 5 proc. próbek. Zaleca się jednak, by ten poziom wynosił 10 proc. Zaczęliśmy więc rozwijać potencjał laboratoriów inspekcji. Wdrożyliśmy sekwencjonowanie w sześciu laboratoriach, które mogą zbadać 3,5 tys. próbek tygodniowo. Drugie tyle są w stanie sekwencjonować placówki należące do instytucji naukowych. To powinno wystarczyć.
Jaki można w związku z tym założyć scenariusz na czas IV fali? Czy można spodziewać się ogólnopolskich, czy raczej regionalnych lockdownów?
Problemem są ogromne różnice epidemiologiczne między regionami: są powiaty, gdzie odsetek zaszczepionych wynosi 20 proc., oraz takie, gdzie sięga 70 proc. Oczywiste jest, że w tych ostatnich ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa jest mniejsze. A wprowadzanie ograniczeń uzależnione jest od liczby zachorowań. Granica, o której mówi minister zdrowia, to 1 tys. przypadków dziennie.
No właśnie – pojawia się widmo kolejnych ograniczeń. Czy jest ryzyko, że dzieci nie wrócą do szkoły od września?
Na dziś decyzja jest taka, że dzieci wracają do szkoły. Jeśli jednak sytuacja epidemiczna diametralnie się zmieni, czyli wzrośnie ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa, można oczekiwać wprowadzenia nauki hybrydowej. Nie zapominajmy, że szczepieniu podlegają dzieci od 12. roku życia, ale poziom ich wyszczepialności w kraju nie jest wysoki. Do tego dzieci przechodzą często zakażenie bezobjawowo lub skąpoobjawowo, dlatego mogą stanowić duże zagrożenie dla innych osób.
Może rozwiązaniem jest wdrożenie badań przesiewowych? Testujemy przy wejściu do szkoły. Taki pomysł się już pojawił.
Jestem za tym, ale patrząc na doświadczenia Słowacji, widzimy, że nie stanowią one gwarancji sukcesu. Pamiętamy, jak pod koniec 2020 r. Słowacja przetestowała wszystkich swoich obywateli na obecność koronawirusa. Ostatecznie wnioski były mylne. Liczono na wyłowienie osób zakażonych, tymczasem tak się nie stało. Wiele osób chorowało po dwóch, trzech dniach od wykonania testu.
A co z mierzeniem temperatury przy wejściu? Mierzyć czy nie?
Nie rekomendujemy pomiaru temperatury wszystkich uczniów. Jeżeli pracownik szkoły zaobserwuje u ucznia objawy mogące wskazywać na infekcję dróg oddechowych (w szczególności temperatura powyżej 38°C, kaszel, duszności), należy odizolować ucznia w odrębnym pomieszczeniu lub wyznaczonym miejscu, zapewniając min. 2 m odległości od innych osób, i niezwłocznie powiadomić rodziców/opiekunów o konieczności pilnego odebrania ucznia ze szkoły.
Co w sytuacji, gdy w szkole zostanie ujawniona osoba chora? Czy są nowe zasady postępowania?
Nie. Obowiązują zasady wcześniej wypracowane. Choć pamiętajmy, że w poprzednim roku szkolnym uległy zmianie.
Reguły były bardzo nietransparentne. Raz izolowano tylko osobę, u której wykryto chorobę, innym razem wysyłano na kwarantannę pół szkoły.
Nie zgodzę się, reguły były jasne. W izolacji był uczeń albo pracownik szkoły, u którego wykryto chorobę, a na kwarantannie wszyscy z bliskiego kontaktu. Teraz z kwarantanny zwolnione są osoby zaszczepione i ozdrowieńcy.
Najlepszym sposobem na ograniczenie IV fali są szczepienia. Jak zatem zachęcić ludzi do szczepień przeciw koronawirusowi, ale i obowiązkowych szczepień ochronnych? Mamy do czynienia z rosnącą falą antyszczepionkowców. Kary? Obowiązek prawny? Restrykcje dla niezaszczepionych?
Podnoszenie kwoty mandatów za nieszczepienie się nie wydaje się być optymalnym rozwiązaniem: z naszego doświadczenia wynika, że to niewiele daje. Najważniejsze jest, by dotrzeć do nieprzekonanych i zachęcić ich do zmiany zdania. Najlepszą drogą jest edukacja. Osoby, które odmawiają szczepień, podejmują decyzje w oparciu o niezweryfikowane, niesprawdzone i oderwane od faktów informacje. Trzeba im przedstawić rzeczowe i wiarygodne argumenty. I nie chodzi tylko o szczepienia przeciwko COVID-19, lecz także szczepienia ochronne u dzieci.
Teraz do ludzi mają dzwonić lekarze POZ, ci jednak nie zawsze mają chęć i czas, a także odpowiednie przygotowanie.
Dlatego zastanawiamy się, czy nie włączyć do tego szkół. Informacje mogliby przekazywać też pracownicy Inspekcji Sanitarnej oraz lekarze pediatrzy. Oni kwalifikują do szczepień, mają więc wiedzę potrzebną do tego, by rzetelnie poinformować o skutkach przyjęcia preparatu i przekonać do niego.
Kolejne pogadanki w szkole?
Niekoniecznie. Chodzi przede wszystkim o dotarcie do osób, o których wiadomo, że są niezdecydowane, wahają się lub obawiają się szczepienia. To tylko jedna z propozycji.
Jest też propozycja ustawowego obowiązku nakładanego na lekarzy, żeby sprawozdawali imiennie, kto nie zaszczepił dziecka z kalendarza szczepień…
Taki obowiązek już wcześniej lekarze mieli, teraz ma to być doprecyzowane. Ułatwi nam to docieranie do takich osób.
Inspektorzy sanitarni mieli ręce pełne roboty, obrazki z zeszłego roku były dramatyczne. Wiele osób było załamanych, przeciążonych. A teraz dodatkowe zadania?
Przyszedłem do inspekcji jesienią 2020 r. i widziałem, że mimo zaangażowania realizacja wszystkich zadań była bardzo trudna. W 2020 r. większość działań związanych ze zwalczaniem epidemii była realizowana przez pracowników wyposażonych w kartkę i długopis.
W efekcie mnożyło się od historii, że nie można się dodzwonić do stacji, bo godzinami telefon jest zajęty.
System pracy był przestarzały, poza tym fizycznie brakowało telefonów. Były takie stacje, które miały tylko cztery telefony z wyjściem na miasto. To rodziło ograniczenia. Klienci nie mogli dodzwonić się do stacji, gdy ich pracownicy przeprowadzali wywiady epidemiologiczne z chorymi. Dziś jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Działa centralny system informatyczny – System Ewidencji Państwowej Inspekcji Sanitarnej SEPIS, do którego można wpisać informacje z każdej stacji i odwrotnie – każdy pracownik ma do niej dostęp.
Zmieniłem również organizację pracy. Działalność jest realizowana przez pryzmat województwa. Tym samym nie ma ryzyka, że nie będzie miał kto wykonywać działań, gdy w jednej ze stacji pojawi się koronawirus i pracownicy będą nieobecni. Dotychczas zdarzało się, że następował całkowity jej paraliż. Teraz jej zadania zdalnie przejmują pracownicy innych stacji. Najlepszy jest chyba przykład Warszawy, gdzie w związku z nowym wariantem koronawirusa obciążenie pracą bardzo wzrosło. Dzięki centralnemu zarządzaniu informacjami spływającymi do sanepidu z pomocą mogli im przyjść pracownicy z innych regionów, nie przemieszczając się fizycznie. Dostali dostęp do danych z Warszawy i mogli działania realizować zdalnie, bez fizycznego pojawiania się w mieście.
Mają już z czego dzwonić?
Oczywiście. Kupiono 12 tys. telefonów, w tym 8 tys. komórkowych. Dla porównania wcześniej stacje miały w sumie 4 tys. telefonów. Pojawiły się poza tym niezależnie działająca infolinia dla klientów oraz formularz internetowy do kontaktu ze stacją. Klienci sami mogą więc zgłaszać się, nie muszą czekać na kontakt naszego pracownika. Postawiliśmy sobie też cel: sprawy zgłaszane w godzinach od 7.00 do 21.00 powinny być załatwiane w ciągu trzech godzin. Pozostałe – do 24 godzin.
Udaje się?
Mamy efekty. Na wiosnę tego roku, podczas ostatniej fali, w ciągu trzech godzin udawało się załatwić 82 proc. spraw, a w ciągu doby – 96 proc. Poza tym w jednym dniu byliśmy w stanie przeprowadzić 38 tys. wywiadów epidemiologicznych, a dodam, że to nie kres naszych możliwości. Pracowało bowiem wówczas przy nich 6 tys. pracowników. Wielu mieliśmy jeszcze w zapasie.
W zapasie? Ludzie raczej odchodzili, pojawiały się luki kadrowe.
To się zmieniło. Pracownicy otrzymali podwyżki, zmieniły się warunki pracy. Coraz więcej osób zgłasza się do pracy. Liczymy więc, że problem kadrowy istotnie się zmniejszy. Sprzyja temu wzrost wynagrodzeń od 2020 r., a w tym roku również zostały na to zagwarantowane pieniądze.
Zatem sanepid jest gotowy do nadejścia kolejnej fali?
Jesteśmy do niej przygotowani. Byliśmy gotowi wiosną tego roku i myślę, że to udowodniliśmy. ©℗
Rozmawiały Klara Klinger, Patrycja Otto