Bez wsparcia budżetu państwowe szkoły wyższe same nie poradzą sobie ze stratami. Już teraz nie mają na czym oszczędzać.
ikona lupy />
Finanse szkół wyższych / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Prof. Jerzy Woźnicki przewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego / Dziennik Gazeta Prawna
Spadła liczba uczelni publicznych, które są na minusie – wynika z najnowszych wyliczeń resortu nauki. Na podstawie sprawozdań finansowych za 2013 r. ustaliła, że ujemny wynik miało 24 z nich. Rok wcześniej było ich 38.
– Stratę odnotowało 36 proc. uczelni mniej – informuje Łukasz Szelecki, rzecznik prasowy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW).
Ich łączna strata wynosi 70,6 mln zł. Wcześniej było to 91,3 mln zł. Jednak pod kreską nadal jest dwa razy więcej uczelni niż jeszcze trzy lata temu (wówczas ich strata była prawie o połowę niższa). Teraz ujemny wynik odnotowała co czwarta szkoła wyższa nadzorowana przez MNiSW.
Ponowne załamanie
Uczelnie, aby wyjść z zapaści finansowej, wprowadziły bardzo restrykcyjną politykę oszczędności. Na przykład Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie (UKSW) po odnotowaniu za 2012 r. straty w wysokości 11 mln zł, już w ubiegłym roku osiągnął 1,1 mln zł zysku.
– Władze naszej uczelni podjęły radykalne kroki, które polegały na likwidacji nieefektywnych jednostek ogólnouczelnianych i restrukturyzacji zatrudnienia w pozostałych – informuje Agnieszka Pawlak, rzecznik prasowy UKSW.
Dodaje, że na początku 2013 r. przeprowadzone zostały zwolnienia grupowe. Zostali nimi objęci pracownicy, którzy osiągnęli wiek emerytalny, osoby mające na uniwersytecie drugi etat, pracownicy naukowi, którzy w trybie określonym ustawą nie osiągnęli wymaganych stopni naukowych. Etaty utraciły także osoby zatrudnione w zlikwidowanym instytucie.
– Zredukowano do niezbędnego minimum wydatki, z wyjątkiem kosztów ściśle związanych z procesem kształcenia. Wprowadzono plan oszczędnościowy i optymalizację wydatków uczelnianych – uzupełnia Agnieszka Pawlak.
Przyznaje, że nadal monitorowane są stanowiska pracy i efektywność działań naprawczych.
W ubiegłym roku dodatni wynik wypracowały też Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu (1,9 mln zł deficytu w 2012 r. udało się zamienić w 1,2 mln zł zysku), Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Koninie (z minus 266,4 tys. zł na 693,8 tys. zł zysku) czy Akademia Wychowania Fizycznego im. Jędrzeja Śniadeckiego w Gdańsku (z minus 2,7 mln zł na 893 tys. zł na plusie).
Mimo że mniej uczelni jest już na minusie, to zdaniem ekspertów nie ma co liczyć, że w kolejnych latach również sytuacja będzie się poprawiać.
– W mojej ocenie to tylko chwilowe polepszenie. Może jeszcze nie w przyszłym roku, ale za dwa lata uczelnie znowu odnotują wyższą stratę – przewiduje Urszula Ziegler, kwestor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Wyjaśnia, że wynika to z demografii. – Nieuchronnie będzie spadać liczba studentów. Uczelnie będą uzyskiwać coraz mniejsze przychody z prowadzenia działalności dydaktycznej na studiach zaocznych – tłumaczy Urszula Ziegler.
Niektórzy po cichu przekonują, że tegoroczny wynik uczelni to efekt tego, że nauczyły się księgowych sztuczek, które pozwoliły im ukryć część strat i wykazać zysk.
Prof. Marek Kręglewski, sekretarz Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich, przyznaje, że ujemny wynik niektórych uczelni za 2012 r. wynikał z konieczności utworzenia rezerwy, co negatywnie wpływało na bilans.
– Wszelkie niezgodne z prawem kombinacje przy sprawozdaniu finansowym składanym do MNiSW są niemożliwe, przecież bada je biegły rewident – zapewnia z kolei Urszula Ziegler.
Łatanie dziur
Rząd podejmuje działania, aby zapobiec powiększeniu dziury w budżetach publicznych szkół wyższych. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego określiło, jakie środki może podjąć uczelnia, aby poprawić swoją sytuację i gdzie szukać oszczędności. Są one określone m.in. w rozporządzeniu z 5 października 2011 r. w sprawie zakresu i trybu realizacji programu naprawczego prowadzącego do uzyskania równowagi finansowej uczelni publicznej (Dz.U. nr 243, poz. 1446).
– Ten katalog jest jednak ograniczony. Ciąć nie da się w nieskończoność. W kolejnych latach zyski będą coraz mniejsze, a koszty utrzymania nie przestaną rosnąć – mówi Urszula Ziegler.
Dlatego resort szuka dla uczelni nowych studentów. Od 1 października 2014 r. będą mogły przyjmować na studia płatne osoby, które już mają doświadczenie zawodowe.
Zachętą jest możliwość zaliczenia im części programu studiów. W efekcie można skrócić czas nauki np. o rok. Dzięki temu szybciej uzyskają tytuł zawodowy. Taką możliwość daje im nowelizacja ustawy z 11 lipca 2014 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym. Likwiduje ona także możliwość kształcenia nauczycieli w kolegiach. Oznacza to, że kandydaci na pedagogów będą mogli podjąć naukę tylko w szkołach wyższych. Ministerstwo zachęca także uczelnie do ściągania studentów z zagranicy. To działanie mogą jednak okazać się niewystarczające.
– Konieczne jest podjęcie pewnych decyzji politycznych. Czy nadal mają pozostać uczelnie w małych miejscowościach, mimo że będą przynosiły straty, czy trzeba je jednak zlikwidować. Wówczas więcej środków trafi do większych ośrodków akademickich – tłumaczy prof. Marek Kręglewski.
Rankingi nie dla polskich uczelni
Lepsze wyniki finansowe publicznych szkół wyższych świadczą o tym, że są one coraz lepiej zarządzane. Uczelnie pod presją ekonomiczną i groźbą wzmożonego ministerialnego nadzoru są w stanie ograniczyć swoje zobowiązania i zadłużenie, nawet w niesprzyjających warunkach zewnętrznych niżu demograficznego. Jest to jednak okupione ogromnymi cięciami finansowymi. Odbija się także na jakości uczelni publicznych. Zatem, aby pomóc im wyjść z zapaści finansowej, następnym krokiem powinno być zwiększenie w sposób trwały środków budżetu państwa na szkolnictwo wyższe. Wydatki na jednego studenta w Polsce nadal są niższe niż na Słowacji, Węgrzech czy w Czechach. Utrzymanie obecnego poziomu finasowania szkół wyższych grozi regresem, czyli powrotem większej liczby zadłużonych uczelni. Deficyt odbiera szanse na rozwój, a także wywołuje poczucie beznadziei wśród kadry akademickiej i ją demobilizuje. A to obniży ich potencjał konkurencyjny, który jest i tak niewystarczający.