Dyrektorzy szkół, rodzice, samorządowcy krytykują mieszane nauczanie w młodszych klasach. Twarde prawo prowadzi często do absurdalnych rozwiązań.

Od wczoraj już w czterech województwach (pomorskim, warmińsko-mazurskim, lubuskim i mazowieckim) obowiązuje tzw. nauczanie hybrydowe w klasach I–III szkół podstawowych; w pozostałych w dalszym ciągu trwa nauka zdalna. W przypadku województwa warmińsko-mazurskiego oznacza to poluzowanie zasad, bo od 1 marca dzieci tam uczyły się wyłącznie zdalnie. Tak będzie przynajmniej do 28 marca.
W nowelizacji rozporządzenia w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 z 11 marca 2021 r. (Dz.U. poz. 448) wskazano, że ograniczenia mają polegać na prowadzeniu zajęć w taki sposób, że nie więcej niż 50 proc. uczniów realizuje je w budynku placówki, a co najmniej 50 proc. – z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość. Dyrektorzy szkół podstawowych zostali też zobligowani do ustalenia harmonogramu, przy tworzeniu którego powinni w miarę możliwości brać pod uwagę równomierne i naprzemienne realizowanie zajęć przez każdego ucznia.
Różne scenariusze
Dyrektorzy podkreślają jednak, że nowe zasady – wbrew twierdzeniu resortu edukacji – wcale nie są elastyczne. Z naszych informacji wynika, że większość z nich wybrała najprostsze rozwiązanie – część klas od poniedziałku uczy się stacjonarnie, a część zdalnie. W kolejnym tygodniu mają się wymienić. Wprowadzając hybrydową naukę, wolą nie dzielić oddziałów. Prowadzenie lekcji równocześnie stacjonarnie i zdalnie (gdy część dzieci z tej samej klasy jest w szkole, a część w domu) wymaga większego zaangażowania, a także odpowiedniego sprzętu. – Potrzebny jest jeden monitor, na którym uczniowie widzą tablicę i drugi, na którym widzą nauczyciela – mówi Iwona Płocka, dyrektor szkoły niepublicznej w Piotrowicach w woj. wielkopolskim. Dodaje, że u niej w placówce na prośbę rodziców część uczniów uczy się stacjonarnie, a część zdalnie.
Wielu dyrektorów zwraca jednak uwagę, że przy nauce stacjonarnej klas I–III nie musieliby wprowadzać hybrydy, bo warunki w szkole pozwalają na zachowanie reżimu sanitarnego. Rozporządzenie jednak nie pozostawiło im wyboru.
– Pierwotnie nie chcieliśmy wprowadzać hybrydy, bo nasza szkoła jest niewielka i nie ma tłoku. Ostatecznie podzieliliśmy klasy na te, które uczą się zdalnie i te, które uczą się stacjonarnie. Tylko jedna z koleżanek zdecydowała, że jej uczniowie jednocześnie w części będą uczęszczać do szkoły, a pozostali będą uczestniczyć w lekcjach zdalnie – mówi nauczycielka z jednej z warszawskich podstawówek.
– Zanim pojawiło się rozporządzenie, planowaliśmy, że uczniowie klas pierwszych przez dwa tygodnie będą w dalszym ciągu uczęszczać do szkoły, a pozostali mieli pozostać w domu – mówi Izabela Leśniewska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu. Jak dodaje, w jej trzykondygnacyjnej szkole, w której na każdym piętrze jest tylko jedna klasa, konieczność stosowania hybrydy jest nieco absurdalna. – Podobnie jest w małych wiejskich szkołach, gdzie te przepisy po prostu się nie sprawdzają. To powinny być tylko wytyczne dla różnego typu szkół, a nie twarde prawo – postuluje.
Rozwiązanie to jest krytykowane zwłaszcza w prywatnych placówkach, w których pobierane jest czesne. – Rodzicom nie podoba się, że płacą czesne za naukę, która odbywa się przez internet w domu. Na razie analizujemy te przepisy – mówi Łukasz Łuczak, adwokat, ekspert ds. prawa oświatowego. Jak dodaje, mogą one okazać się trudne do stosowania w praktyce, np. jeśli okaże się, że część dzieci nie uczestniczy w zajęciach, bo są chore. Wówczas określony w rozporządzeniu wymóg co najmniej 50 proc. uczniów uczących się w domu może spowodować konieczność przeorganizowania haromonogramu.
– Ten przepis, jeśli w ogóle można taki nakaz wydany w rozporządzeniu nazywać przepisem, pokazuje tylko, że resort edukacji znów pozostawił dyrektorów i nauczycieli samym sobie, tłumacząc to tym, że najlepiej wiedzą, jak te rozwiązania wdrożyć – podkreśla Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.
Krzysztof Iwaniuk, wójt gminy Terespol i przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP, przyznaje, że otrzymuje już sygnały od lokalnych włodarzy, że skuteczność tych obostrzeń jest niemal zerowa. – Sam byłem świadkiem, jak uczniowie na przerwie wymieniali się kanapkami i pili wodę z jednej butelki. Mam jedną szkołę do 100 uczniów, a jeden autobus odbiera je z kilku miejscowości. Te dzieci mieszkają w trzypokoleniowych rodzinach, a rozwiązanie hybrydowe nie zniweluje ryzyka zakażenia. Trzeba zamknąć szkoły i przedszkola na pewien czas – przekonuje.
Rodzice mają dość
Jednak o całkowitym zamknięciu szkół i przedszkoli nie chcą słyszeć rodzice. Adam Mazurek, organizator Ogólnopolskiego Strajku „Dzieci do szkół”, przyznaje, że nawet wprowadzenie nauki hybrydowej zmusiło wielu rodziców do przeorganizowania swojej pracy.
– Prokuratura odmówiła nam wszczęcia postępowania przeciwko premierowi, który wbrew naszej woli pozbawił uczniów prawa do stacjonarnej nauki. Nie poddajemy się jednak i przygotowujemy pozwy cywilne przeciwko członkom komisji medycznej działającej w KPRM, którzy sugerują, jakie działania mają być podejmowane – zapowiada aktywista.
Wybrane wytyczne dla klas I-III szkół podstawowych