Większe zarobki, braki kadrowe i ograniczony dostęp do ochrony zdrowia sprawiły, że w tym roku szkolnym – wbrew przewidywaniom – nie przybyło osób korzystających z urlopów dla poratowania zdrowia
Większe zarobki, braki kadrowe i ograniczony dostęp do ochrony zdrowia sprawiły, że w tym roku szkolnym – wbrew przewidywaniom – nie przybyło osób korzystających z urlopów dla poratowania zdrowia
Obawy, że nauczyciele uciekną przez koronawirusem na urlopy, były całkiem uzasadnione – przepisy dają im taką możliwość, a w obecnej sytuacji mieli prawo bać się o swoje zdrowie. Obawy były podsycane przez oświatowe związki zawodowe, a także część dyrektorów i samorządowców jeszcze przed powrotem do szkół po wakacjach. Wieszczono, że wielu pedagogów odejdzie z zawodu na emeryturę, świadczenia kompensacyjne lub właśnie na urlopy dla poratowania zdrowia. Jednak z danych, do których dotarł DGP, wynika, że przynajmniej w przypadku tego ostatniego uprawnienia przewidywania się nie sprawdziły. W roku szkolnym 2020/2021 skorzystało z niego o ponad tysiąc nauczycieli mniej niż rok wcześniej. Zdaniem ekspertów na taką sytuacje miało wpływ kilka czynników – według MEN dobre przygotowanie szkół do zagrożenia związanego z epidemią, w opinii związkowców – raczej względy finansowe.
Zgodnie z art. 73 Karty nauczyciela (t.j. Dz.U. z 2019 r. poz. 2215 ze zm.) nauczycielowi zatrudnionemu w pełnym wymiarze na czas nieokreślony, po przepracowaniu nieprzerwanie co najmniej siedmiu lat w szkole w wymiarze nie niższym niż jedna druga obowiązkowego wymiaru zajęć, dyrektor szkoły udziela płatnego urlopu dla poratowania zdrowia. W ciągu całej kariery zawodowej może łącznie trzy lata przebywać na takim świadczeniu, przerwa między kolejnymi urlopami musi jednak wynieść co najmniej 12 miesięcy. Z tego uprawnienia mogą korzystać nauczyciele szkół samorządowych i tzw. resortowych. Jednak decydując się na taką przerwę w pracy, pedagog otrzymuje jedynie wynagrodzenie zasadnicze i dodatek stażowy. Nie może więc liczyć na inne dodatki, np. motywacyjny ani na godziny ponadwymiarowe.
Na początku pandemii pierwsze wytyczne resortów edukacji oraz zdrowia i głównego inspektora sanitarnego wręcz nakazywały, aby osoby powyżej 60. roku życia miały ograniczony kontakt z uczniami. Wydawało się więc, że wielu starszych nauczycieli w obawie o swoje życie i zdrowie zdecyduje się na urlop zdrowotny. Jednak według resortu edukacji w tym roku szkolnym tylko 10 tys. nauczycieli wybrało takie świadczenie (patrz infografika).
Zaskoczenia nie kryją związkowcy, którzy spodziewali się innego trendu. – Te dane świadczą o tym, że starsi nauczyciele woleli odejść na emeryturę lub świadczenie kompensacyjne, zamiast narażać się na zakażenie koronawirusem – uważa Sławomir Broniarz, prezes ZNP. Jego zdaniem samorządy nadal naciskają na dyrektorów, aby zniechęcali nauczycieli do korzystania z tego uprawnienia, ponieważ to oni ponoszą koszty takiej przerwy od pracy. A w skali roku wydatki samorządów na ten cel sięgają kilkuset milionów złotych.
Z kolei resort edukacji tendencję spadkową tłumaczy tym, że szkoły po wakacjach zostały dobrze przygotowanie na powrót uczniów, co sprawiło, że nauczyciele poczuli się bezpiecznie.
Nie wszyscy się z tym jednak zgadzają. – Nie pandemia była tu czynnikiem decydującym, raczej inne kwestie, przede wszystkim dotyczące wynagrodzenia. Z powodu braków kadrowych nauczyciele pracują często więcej, niż pozwala im na to karta, nagminnie są zatrudniani na dwóch etatach, a rekordziści w naszym województwie pracują nawet na 2,5 etatu. Decydując się na urlop zdrowotny, mogą liczyć na gołą pensje, która może być nawet o dwie trzecie niższa – uważa Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury w FZZ. Innym powodem, jak przekonuje, jest poczucie odpowiedzialność za trudną sytuacje kadrową w szkołach. – Za namową dyrektorów wielu nauczycieli po prostu rezygnuje z planu udania się na urlop. Ten drugi czynnik nie jest jednak dominujący – zaznacza.
Część dyrektorów wskazuje też, że do takiej stabilizacji przyczyniły się zmiany w prawie, które zaczęły obowiązywać od 2018 r. W efekcie o udzieleniu takiego urlopu decyduje lekarz medycyny pracy, a nie pierwszego kontaktu. Na takie świadczenie może liczyć nauczyciel, który walczy z chorobą zawodową lub schorzeniem, do powstania którego przyczyniły się czynniki środowiska pracy lub sposób jej wykonywania. Wcześniej na urlop można było się udać niezależnie od schorzenia.
– Być może to świadczenie, krytykowane przez inne grupy zawodowe, jest teraz przyznawane w bardziej uzasadnionych przypadkach, a lekarze do wniosków w tej sprawie podchodzą bardziej skrupulatnie. Z pewnością zmiana w prawie przyczyniła się do uszczelnienia grupy uprawnionych do urlopu – mówi Anna Sala, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Suchej Beskidzkiej. Zwraca też uwagę, że w przeszłości urlop dla poratowania zdrowia był sposobem, aby oddalić w czasie możliwość utraty zatrudnienia, gdy sytuacja kadrowa w szkołach była mniej stabilna. Teraz jednak nie ma zagrożenia utratą pracy na większą skalę.
– Czynnik ekonomiczny oczywiście ma znaczenie przy podejmowaniu decyzji. Do spadku liczby urlopów przyczynił się też ograniczony dostęp do lekarzy medycyny pracy w czasie pandemii – potwierdza Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. Poza tym, jak dodaje, borykający się z niedoborem kadr dyrektorzy często przekonują nauczycieli, by zrezygnowali z odejścia na urlop. Tym, którzy mają dobry kontakt z podwładnymi, nierzadko się to udaje.
Urlop dla poratowania zdrowia dla nauczycieli
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama