Co dziesiąte dziecko jest dyslektykiem, a w niektórych regionach nawet co szóste – mówią oficjalne statystyki. Eksperci zastanawiają się, z czego to wynika: nadmiernej zapobiegliwości rodziców, czy faktycznych problemów uczniów.
W ogólnopolskich danych dotyczących dzieci z dysleksją zaskakują dwie rzeczy: to, jak szybko ich przybywa, oraz fakt, że pod względem ich liczby występują kolosalne różnice pomiędzy poszczególnymi województwami. Niektórzy specjaliści są zdania, że to potwierdza teorię, iż część orzeczeń wydawana jest niesłusznie. Innymi słowy, statystyki są pochodną lepszej lub gorszej skuteczności diagnostyk, a także „lobbingu” rodziców chcących ułatwić dzieciom życie. A na nieprawidłowościach najgorzej wychodzą ci, którzy na tę dolegliwość cierpią naprawdę.
Dysleksja rozwojowa to, mówiąc w skrócie, specyficzne trudności w nauce czytania i pisania. Dyslektyk może widzieć odwrócone litery i liczby, mieć problemy z ich poprawnym pisaniem, a w niektórych przypadkach także z wykonywaniem prostych działań matematycznych. Przyczyny dysleksji nie są dobrze zbadane – niektórzy naukowcy uważają, że to zaburzenie genetyczne. Nie da się go wyleczyć, systematyczną pracą z dyslektykiem da się jedynie złagodzić objawy.
– Statystyki międzynarodowe pokazują, że zaburzenie dotyczy 2–15 proc. populacji dzieci szkolnych. Ciężkie przypadki to najwyżej 3–4 proc. – uważa prof. Grażyna Krasowicz-Kupis z Instytutu Badań Edukacyjnych. Stanowczo stwierdza, że w Polsce wydaje się zbyt dużo opinii o dysleksji. – Są szkoły, gdzie połowa dzieci ma takie zaświadczenia – dodaje.
Z kolei z danych Centralnej Komisji Egzaminacyjnej wynika, że w tym roku opinią o dysleksji wylegitymował się więcej niż co dziesiąty uczeń zdający egzamin gimnazjalny. Nie jest tajemnicą, że system edukacji przewiduje dla takich uczniów ułatwienia – między innymi 30 minut więcej na wykonywanie testów na koniec gimnazjum i egzaminu maturalnego.
Dzieci z dysleksją mogą rozwiązywać testy 30 minut dłużej
– Dla dzieci różnica jest kolosalna. Córka tak bardzo bała się o swój wynik na egzaminie, że w tym roku przyszła poprosić, żebym załatwiła jej opinię o dysleksji. Nie ma problemów w nauce, ale chciała mieć więcej czasu – mówi nam bez ogródek matka gimnazjalistki.
Uzyskanie takiej opinii jest jednak w przypadku kilkunastoletniego ucznia bardzo trudne. Ale nie niemożliwe. Ministerstwo Edukacji Narodowej wprowadziło w 2011 r. zmianę, która przewiduje, że do poradni pedagogiczno-psychologicznej, która zajmuje się problemem, należy zwrócić się między czwartą a szóstą klasą szkoły podstawowej. Jeśli wtedy dziecko uzyska opinię dotyczącą dysleksji, będzie ona ważna już do końca nauki w szkole. Ale do poradni można też zwrócić się później. A ponieważ nie ma jasnych, ogólnopolskich procedur obowiązujących poradnie, każda opracowuje własne zasady. – Efekt jest więc taki, że opinie wydaje się uznaniowo. I może się pojawiać dużo błędów diagnostycznych – tłumaczy prof. Krasowicz-Kupis.
Różnicę w podejściu do dysleksji widać w statystykach. Według danych przedstawionych przez CKE na Pomorzu na dysleksję cierpi ponad 17 proc. uczniów. Na Śląsku – 8,1 proc., a w Opolskiem – 7,3 proc. – Województwo pomorskie to pole bardzo intensywnego działania Polskiego Towarzystwa Dysleksji. Być może dlatego tam na problem zwraca się szczególną uwagę, a świadomość nauczycieli jest większa – wyjaśnia zagadkę badaczka z IBE.
W teorii nadzór nad poradniami prowadzą kuratoria. W praktyce jednak nie ma instytucji, która przyglądałaby się zasadności wydawania takich opinii. – Z roku na rok przybywa uczniów z dysleksją, prawdopodobnie jest tak, że po prostu zwiększa się ich liczba w populacji. Zdarzają się jednak rodzice, którzy przychodzą do poradni, domagając się wydania opinii o dysleksji – potwierdza Katarzyna Ambroszczyk z Prywatnej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej „Perfectum” w Poznaniu. Trzeba jednak mieć świadomość, że dziecko, któremu taką opinię wydamy, czeka ciągła praca. To nie jest tylko kwestia ułatwień na jednym egzaminie.
IBE od roku prowadzi badania na temat dysleksji. Wyniki powinny być upublicznione w listopadzie. Wszystko wskazuje na to, że skutki dysleksji można minimalizować już w najwcześniejszych latach edukacji dziecka. Dyrektor jednej z poradni psychologiczno-pedagogicznych na warszawskim Ursynowie podkreśla jednak, że dysleksja nie jest jedynym problemem polskich uczniów, a liczba dzieci z potrzebami specjalnymi rośnie. – Kondycja psychiczna dzieci się pogarsza, rośnie liczba dzieci zaniedbanych, co potem przekłada się na różne problemy rozwojowe – przekonuje dyrektor.
Pedagog z innej placówki przyznaje, że coraz więcej uczniów zgłasza się do niej po skierowania na indywidualny tok nauczania. Nic dziwnego – jak we wrześniu ubiegłego roku alarmował amerykański psycholog prof. Philip Zimbardo, co piąty z miliona polskich uczniów ma poważne problemy emocjonalne związane z nauką. Polscy uczniowie miewają lęki, obniżony nastrój, utrudniony kontakt z rówieśnikami. W Gdańsku co drugi licealista ma objawy depresji, w całym kraju – co trzeci.