Uczelnia może anulować zaliczenia, jeśli okaże się, że osobę egzaminował wykładowca, który miał podrobione uprawnienia.
Umowa określa warunki studiowania / Dziennik Gazeta Prawna
Problemy kadrowe szkół wyższych coraz częściej odbijają się na studentach. Niektóre z nich niedostatecznie weryfikują kwalifikację zatrudnianych osób.
– Przepisy powierzają władzom uczelni dbałość o przestrzeganie prawa, także w zakresie realizacji polityki zatrudnienia i polityki kadrowej – zaznacza Łukasz Szelecki, rzecznik prasowy resortu nauki.
W efekcie do egzaminowania studentów są dopuszczane osoby bez uprawnień. Uczelnie twierdzą jednak, że to nie z ich winy dochodzi do takich sytuacji.
– Padliśmy ofiarą oszustwa – mówi Grażyna Drażba-Derdej, wiceprezydent Uczelni Łazarskiego ds. komunikacji, marketingu i rekrutacji.
Jej macierzysta szkoła wyższa zatrudniła osobę, która podawała, że posiada odpowiednie kwalifikacje.
W takich przypadkach to studenci ponoszą negatywne konsekwencje. Niektórzy muszą np. ponownie podchodzić do egzaminów.

Do powtórki

Taka sytuacja dotyczyła m.in. studentów Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego (UPH) w Siedlcach. Okazało się, że sprawdzian zaliczył im wykładowca, który legitymował się fałszywymi dyplomami. Interweniowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW). Wysłało zapytanie do zagranicznych uczelni, których pieczątki widniały na dokumentach doktora.
– Możemy zwrócić się do zagranicznego partnera w ramach prowadzonej współpracy z prośbą o potwierdzenie autentyczności dokumentu. Podkreślić należy, że bez informacji o ewentualnych wątpliwościach ze strony władz uczelni ministerstwo nie ma wiedzy na temat potencjalnych nieprawidłowości. Dokumenty dotyczące każdego nauczyciela akademickiego znajdują się bowiem w aktach osobowych prowadzonych przez szkoły wyższe – wyjaśnia Łukasz Szelecki, rzecznik prasowy MNiSW.
W przypadku wykładowcy z Siedlec po ich sprawdzaniu okazało się, że są one podrobione. Żadna z zagranicznych szkół nie przyznała się do wydania tych dyplomów.
– Byliśmy trzecią uczelnią, w której ten wykładowca podjął pracę. Dopiero nasza szkoła zwróciła uwagę na dyplomy, które nam przedstawił. Sprawa wyszłaby na jaw znacznie szybciej, gdybyśmy od razu otrzymali odpowiedź z ministerstwa. A czekaliśmy na nią kilka miesięcy – mówi Adam Bobryk, rzecznik prasowy UPH.
W takich przypadkach część uczelni uważa, że wiedza studentów, których fałszywy wykładowca egzaminował, wymaga zweryfikowania.
– Niektórzy nasi studenci musieli powtarzać egzaminy – potwierdza Adam Bobryk.
Jednak nie wszystkie uczelnie, w których pracował wspomniany wykładowca, podjęły taką decyzję. Przykładowo Prywatna Wyższa Szkoła Nauk Społecznych, Komputerowych i Medycznych w Warszawie (do 2013 r. Prywatna Szkoła Businessu, Administracji i Technik Komputerowych) uznała, że tytuł magistra, który wykładowca posiadał, jest wystarczający do potwierdzenia wiedzy z zajęć, jakie prowadził.
– Nie chcieliśmy krzywdzić studentów, a do wykładowcy nie mieliśmy uwag merytorycznych – tłumaczy prof. Tadeusz Koźluk, rektor Prywatnej Wyższej Szkoły Nauk Społecznych, Komputerowych i Medycznych w Warszawie.
Decyzje obu szkół wyższych są zgodne z prawem. Przepisy pozostawiają bowiem uczelniom autonomię.
– Rozporządzenie ministra nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie warunków, jakim muszą odpowiadać postanowienia regulaminu studiów w uczelniach, nakazuje określić m.in. warunki i tryb odbywania zajęć dydaktycznych, w tym uzyskiwania zaliczeń i składania egzaminów. Zatem na gruncie regulaminu należałoby rozstrzygać zasadność i tryb ewentualnego wzruszania wadliwych zaliczeń – podkreśla Marcin Chałupka, prawnik, ekspert ds. szkolnictwa wyższego.
To potwierdza MNiSW.
– Powinny być osiągnięte zakładane efekty kształcenia i zapewniony odpowiednio wysoki poziom nauczania. Uczelnie w opisanej sytuacji przeprowadziły postępowanie wyjaśniające. W niektórych przypadkach studenci składali ponownie egzamin, ponieważ anulowano im oceny. W innych uznano, że nie zachodzi obawa o nienależyty poziom kształcenia i egzamin nie wymaga potwierdzenia – tłumaczy Łukasz Szelecki.

Trafieni rykoszetem

Sami studenci podkreślają, że nie powinni ponosić konsekwencji niewystarczającego zweryfikowania uprawnień wykładowcy.
– Osoby kształcące się w szkole wyższej nie powinny być ukarane za to, że zaliczenia przyjmowała osoba nieposiadająca określonych kwalifikacji – zauważa Adam Szot, rzecznik praw studenta.
Wskazuje na wątpliwości dotyczące podobnych przypadków, gdy np. po kilku latach okaże się, iż promotorem absolwenta była osoba, która nie posiadała uprawnień, bo popełniła plagiat i odebrano jej habilitację, albo egzaminy w trakcie studiów powinny być anulowane, bo wykładowca miał fałszywe dyplomy.
– Czy wtedy również można odebrać tytuł licencjata lub magistra studentowi, dlatego że zdawał egzaminy lub pracę pod opieką osoby do tego nieuprawnionej? – pyta Adam Szot.
Zdaniem prawników istnieje takie ryzyko. To bowiem zależy również od postanowienia szkoły wyższej.
Marcin Chałupka zaznacza, że z ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz.U. z 2012 r. poz. 572 z późn. zm.) wynika, że organem właściwym do wznowienia postępowania w sprawie nadania tytułu zawodowego i wydania dyplomu oraz do stwierdzenia nieważności tej decyzji jest rektor uczelni.
– Nie do końca wiadomo, jakie są granice czasowe i przedmiotowe postępowania w sprawie nadania tytułu licencjata czy magistra – mówi Marcin Chałupka.
Wyjaśnia, że przepis nie precyzuje, co może być przesłanką do wznowienia takiej procedury. Można jednak zastosować w tym przypadku kodeks postępowania administracyjnego.
– Wówczas uczelnia mogłaby uznać, że przesłanką wystarczającą jest np. okoliczność, że dowody, na podstawie których ustalono istotne dla sprawy okoliczności faktyczne, okazały się fałszywe lub decyzja była podjęta z rażącym naruszeniem prawa – podpowiada.