Rodzice, dyrektorzy szkół, samorządowcy, a nawet nauczyciele uważają, że reforma dotycząca obniżenia wieku szkolnego będzie trudna do zrealizowania. Jeśli w ogóle wejdzie w życie, wywoła chaos.
Za rok obowiązkowo do szkoły pójdzie tylko połowa, a nie wszystkie sześciolatki. Docelowo obowiązek obniżenia wieku szkolnego rząd przesuwa więc o kolejny rok. Takie zmiany przewiduje projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty, który trafił właśnie do konsultacji społecznych. Wprowadzanie tej reformy trwa już pięć lat i wiele wskazuje, że ostatecznie nie wejdzie ona w życie. Sprzeciwia się temu coraz więcej rodziców i dyrektorów szkół. Eksperci również potwierdzają, że przy okazji zbliżających się w przyszłym roku wyborów do Paramentu Europejskiego premier może po raz kolejny ugiąć się pod presją niezadowolonych opiekunów.
Na reformie zależy tylko części oświatowych związków zawodowych, które dzięki większej liczbie uczniów chcą ratować miejsca pracy dla nauczycieli.

Ciągłe przesunięcia

Zgodnie z uchwalonymi przepisami pierwotna reforma dotycząca obniżenia wieku szkolnego miała rozpocząć się 1 września 2012 r. W tym roku po raz pierwszy rocznik sześciolatków kończyłby właśnie pierwszą klasę. Po drodze pojawiły się jednak wybory parlamentarne i ostry opór części rodziców, który doprowadził do tego, że rząd w trybie pilnym znowelizował przepisy i ustanowił, że obowiązkowo do szkół sześciolatki pójdą dopiero od 1 września 2014 r. To rozwiązanie również okazuje się już nieaktualne. Przesłany właśnie do konsultacji projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty dzieli rocznik dzieci urodzonych w 2008 r. na dwie części. W efekcie od września 2014 r. obowiązek szkolny ma objąć wszystkie dzieci 7-letnie (rocznik 2007) oraz 6-letnie, urodzone w okresie 1 stycznia – 30 czerwca 2008 r. Z kolei dzieci urodzone od 1 lipca do 31 grudnia 2008 r. też mogą trafić do pierwszej klasy, ale gdy się na to zdecydują ich opiekunowie.
Niezadowoleni mogą być rodzice dzieci urodzonych w 2009 r., które miały pójść do szkoły jako sześciolatki, rok po tym, gdy do pierwszych klas trafią dwa roczniki. Teraz muszą liczyć się z tym, że razem z nimi do jednej klasy będą uczęszczać siedmiolatki.
Resort edukacji narodowej tłumaczy, że dzieci z różnych roczników będą w oddzielnych klasach. Z takim jednak wyjątkiem, że jeśli w szkołach nie jest ich zbyt dużo, możliwe będzie łączenie. Dodatkowo wprowadzony został przepis, zgodnie z którym oddziały klasowe nie mogą liczyć więcej niż 25 uczniów. Co więcej już za rok opiekunowie dzieci pięcioletnich będą mogli też zapisywać je do szkoły.
– To będzie dopiero bałagan i chaos. Przez dwa lata maluchy będą uczęszczać do klas z potrójnym rocznikiem: pięcio-, sześcio- i siedmiolatków – alarmuje Ryszard Proksa, przewodniczący sekcji krajowej oświaty NSZZ „Solidarność”.
Przytacza sytuację, gdy sama autorka reformy, Katarzyna Hall, była minister oświaty, podczas spotkania w Fundacji Batorego nawoływała obecną szefową resortu do odstąpienia od tych sztywnych rozwiązań.

Rodzice boją się o dzieci

Zaproponowane przez premiera rozwiązanie polegające na podzieleniu rocznika sześciolatków wciąż nie zadowala rodziców, którzy już w 2011 r. doprowadzili do odroczenia reformy. Stowarzyszenie Ratuj Maluchy wciąż zbiera podpisy pod referendum w sprawie odstąpienia od niej. Z jego szacunków wynika, że dysponują już około 0,5 mln podpisów. Nie ukrywają też zadowolenia, że rząd po raz kolejny, m.in. pod ich presją, przesuwa te rozwiązania.
Stowarzyszenie proponuje, aby rząd powrócił do poprzednich propozycji, zgodnie z którymi rodzic, który chciał zapisać sześciolatka do szkoły, musiał skorzystać z diagnozy przeprowadzanej przez poradnię psychologiczno-pedagogiczną.
– Frustracja rodziców narasta, bo dzieci coraz młodsze, w tym pięciolatki, są wypychane do szkół, a to zagraża ich bezpieczeństwa – potwierdza Małgorzata Lusar, lokalny koordynator akcji Ratujmy Maluchy dla dzielnicy Białołęka w Warszawie.
Według niej zabrakło odpowiednich funduszy na przeprowadzenie reformy. Stąd obawy rodziców o dzieci, które wcześniej mają trafić do szkół.

Gminy podzielone

Samorządy zapewniają jednak, że placówki są przygotowane na przyjęcie sześciolatków i z chęcią chciałyby, aby wszystkie dzieci w tym wieku znalazły się tam jak najszybciej.
– Decyzja premiera bardzo nas zaskoczyła. Mamy jednak nadzieję, że rząd nie wycofa się całkowicie z pomysłu posyłania sześciolatków do szkół – twierdzi Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz, wiceprezes Związku Gmin Wiejskich RP.
Jego zdaniem nie można w nieskończoność odraczać tej decyzji, do której samorządy już się przygotowywały.
– Część samorządów chce sześciolatków w szkołach, tylko dlatego, że wtedy mogą liczyć na subwencję z budżetu. Z kolei jesli dziecko pozostanie w przedszkolu, gmina nic nie otrzyma – tłumaczy Ryszard Proksa.
Nie wszyscy samorządowcy mają jednak podobne zdanie w kwestii reformy. Są dyrektorzy i wójtowie, którzy wręcz zachęcają opiekunów do tego, aby nie zapisywali wcześniej maluchów.
– Jak mam tworzyć oddziały dla sześciolatków i zachęcać mieszkańców do posyłania takich dzieci do szkoły, skoro sam będąc jednocześnie z wykształcenia nauczycielem wybrałem dla mojego sześcioletniego dziecka przedszkole – potwierdza Mariusz Krystian, wójt gminy Spytkowice (woj. małopolskie).
Podkreśla, że działania Krystyny Szumilas, minister edukacji narodowej, były ostro krytykowane na jej spotkaniu z wójtami województwa małopolskiego.

Oświatowe związki

Za rządową reformą opowiadają się niektóre nauczycielskie związki. Przy obecnym niżu demograficznym umieszczenie dodatkowego rocznika w szkołach oznacza nowe miejsca pracy.
– Nie ukrywamy, że naszym zadaniem jest walczyć o nie. A rządowa reforma w sprawie sześciolatków może przyczynić się do powstania co najmniej kilkunastu tysięcy nowych etatów – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Według jego zapewnień szkoły i nauczyciele są przygotowani na przyjęcie sześciolatków.
– Stanowczo sprzeciwiam się mówieniu, że jest inaczej – dodaje.
Zdaniem Ryszarda Proksy z pragmatycznego punktu widzenia to dobrze, że sześciolatki poszłyby do szkoły, bo nauczyciele mieliby więcej pracy.
– Ale ta reforma systemowo jest nieprzygotowana i nie można na siłę jej forsować – przekonuje.

Zmiany bez idei

Podobnie uważają też sami nauczyciele i eksperci.
– Ta reforma ma merytorycznie słabe uzasadnienie. Opór w jej wdrożeniu występuje nawet po stronie samego państwa, bo nie ma ono odpowiedniej infrastruktury do jej realizacją. Dlatego rząd sam ze sobą dyskutuje jak ten problem rozwiązać – wyjaśnia Jan Stańko z Instytutu Sobieskiego.
Jego zdaniem wycofanie się z obniżenia wieku szkolnego jest nieuniknione.
– Przez swoje działanie rząd stworzył ruch społeczny, który skutecznie walczy z tymi rozwiązaniami – dodaje.