Jeszcze pięć lat temu prywatnych szkół działało w całym kraju 1888. Dziś są 2554, co oznacza wzrost o jedną trzecią. W kluczowej dziedzinie – nauczania – państwo jest w defensywie. Inicjatywę przejmują albo rodzice, albo prywatny biznes.
Najwięcej powstaje niepublicznych podstawówek. Ich liczba od 2007 r. wzrosła o ponad połowę. Prawdziwy renesans to ostatnie lata.
Coraz więcej szkół niepublicznych / DGP
Marek Olszewski ze Związku Gmin Wiejskich jest przekonany, że to w znacznej mierze efekt reformy wprowadzającej 6-latki do szkół, która weszła w życie w 2009 r.
– Rodzice, obawiając się tej zmiany, chętniej szukają kameralnych miejsc dla najmłodszych dzieci, blisko domu. I to niezależnie od oferty w szkole publicznej – tłumaczy Olszewski.
W skali całego kraju – zarówno w dużych, jak i małych miastach – można obserwować prawdziwy wysyp szkół tworzonych dla 6-latków.
– Szkołę założyliśmy rok temu. Teraz zaczynamy nabór do kolejnej pierwszej klasy – mówi Teresa Galińska, dyrektor „Zamkowej szkoły” ze śląskiego miasteczka Radzionków.
Rodzice płacą tam czesne 600 zł, ale w ramach zajęć dzieci mają basen i rozszerzoną naukę języków obcych. Placówka nie ma problemów z naborem. Dyrektor Galińska przyznaje, że spodziewa się jeszcze wzrostu zainteresowania wraz z wejściem w życie obowiązku szkolnego dla 6-latków (zacznie obowiązywać od września 2014 r.).
– Oferujemy możliwość chodzenia do małych klas, a wiadomo, że kiedy wejdzie reforma, o miejsca w szkołach będą się ubiegać prawie dwa roczniki – mówi Galińska.
Podobnie ocenia to Joanna Białobrzeska, pedagog i twórca prywatnej podstawówki. Jej zdaniem rodzice świadomie szukają placówek, które są dostosowane do przyjęcia 6-latków. Często to szkoły oferujące więcej niż podstawa programowa.
Opisywany trend widać dobrze na przykładzie danych, które DGP uzyskał z poszczególnych województw. Na przykład w woj. lubelskim w 2006 r. niepublicznych szkół podstawowych było 19, w 2010 r. zaczął się wyraźny skok – działały już 34, rok później było ich 40, a od tego września funkcjonuje 55.
Kolejnym ważnym powodem wysypu placówek niepublicznych jest zamykanie przez samorządy małych szkół w ramach oszczędności. By ratować je przed likwidacją, prowadzenie przejmowała lokalna społeczność (np. stowarzyszenia rodziców albo dyrektorzy z nauczycielami). Za renesansem szkół niepublicznych stoją również coraz większe wymagania rodziców, którzy szukają autorskiej oferty, np. szkół katolickich, z profilem ścisłym lub stawiających na języki obce.

Tam, gdzie zabraknie państwa, wkracza biznes

Mimo niżu demograficznego z roku na rok powstaje coraz więcej niepublicznych szkół. Kiedy pięć lat temu uczyło się w nich zaledwie 122 tys. uczniów, to dziś jest ich ponad 161 tys., i to mimo ogólnego spadku liczby dzieci w wieku szkolnym.

Ta tendencja widoczna jest we wszystkich województwach. W ostatnich pięciu latach z mapy zniknęło 2,2 tys. placówek edukacyjnych, z czego samych podstawówek zlikwidowano tysiąc. Edukacja nie znosi jednak próżni. Dla przykładu w województwie pomorskim w ciągu sześciu lat liczba niepublicznych szkół wzrosła z 231 do 314. W tym samym czasie tych publicznych ubyło 154. W Małopolsce z 3093 szkół publicznych od 2007 r. zostało 2810. Za to liczba placówek niepublicznych zwiększyła się z 536 do 606. Takie przykłady można mnożyć. Weźmy same podstawówki. Na Śląsku w ciągu ostatnich siedmiu lat zniknęły 54 publiczne podstawówki, założono w ich miejsce 30 niepublicznych. I nawet tam, gdzie liczba publicznych się nie zmniejszała, tych niepublicznych i tak rosła. W opolskim do niepublicznych podstawówek w tym roku szkolnym poszło dwukrotnie więcej uczniów niż sześć lat temu.



Paradoksalnie przyczyną jest właśnie zmniejszająca się liczbą uczniów. Dla porównania 5 lat temu we wszystkich typach placówek edukacyjnych było blisko 5,5 mln uczniów. Z kolei w zeszłym roku naukę rozpoczęło już tylko 4,6 mln. – W takiej sytuacji na rynku przetrwają tylko najlepsi – mówi Marek Pleśniar, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. Stąd zdarza się, że dyrektorzy – jak to określa Pleśniar – uciekają do przodu i tworzą placówkę niepubliczną na miejsce publicznej, której groziła likwidacja. – Uzupełniają tym samym lukę, której państwo czy samorząd nie zagospodarowały – tłumaczy.

Marek Olszewski ze Związku Gmin Wiejskich przyznaje, że samorządy się na to chętnie godzą, bo prowadzenie takiej placówki jest kilkukrotnie tańsze. I podaje przykład, że zamiast 12 nauczycieli na 60 uczniów w szkole niepublicznej może być ich 7, a to dlatego, że nie obowiązuje w niej Karta nauczyciela. – Gminom nie opłaca się utrzymywać małych szkół. Najdroższy uczeń, jak wynika ze statystyk, kosztuje nawet 20 tys. zł rocznie, a Ministerstwo Edukacji Narodowej na każdego ucznia przeznacza ok. 5,6 tys. zł – dodaje Olszewski. W prywatnych szkołach różnicę pokrywa czesne płacone przez rodziców.

Jest jeszcze jeden istotny powód takiego boomu. – To efekt zapotrzebowania, jakie sygnalizują sami rodzice. Coraz więcej osób nie jest zadowolonych z tego, co oferuje edukacja publiczna, i szuka dla swoich dzieci po prostu lepszych szkół. Czasem decydują się na współzałożenie szkoły społecznej albo po prostu wolą zapłacić za edukację prywatną – mówi Joanna Białobrzeska, która swoją szkołę podstawową Didasko założyła w 1996 r.

Do wyboru szkół niepublicznych rodziców skłania nie tylko ich większy komfort, ale choćby wyniki na testach. Na sprawdzianie, czyli egzaminie kończącym szkołę podstawową, średni wynik testów w szkołach niepublicznych wynosił 27,1 pkt, zaś w publicznych – 22,6 pkt na 40 możliwych do zdobycia.

Za naukę w szkole niepublicznej trzeba jednak płacić, i to często niemałe sumy. Już samo wpisowe to kilkaset złotych, do tego comiesięczne czesne uiszczane zwykle przez wszystkie 12 miesięcy w roku. Jego wysokość waha się od 300 do 4,6 tys. zł za miesiąc nauki. I to jest trzecim motywem rozwoju branży edukacyjnej – biznes.

– Jesteśmy świadkami powstawania podobnego do prywatnej opieki zdrowotnej czy prywatnych uczelni rynku niepublicznej edukacji powszechnej – podkreśla Białobrzeska. – I to rynku, na którym jest jeszcze wiele miejsca do zagospodarowania. Bo o ile w dużych miastach jest już sporo niepublicznych szkół, o tyle w tych mniejszych pierwsze dopiero zaczynają się pojawiać. Widać to też w statystyce. Szkolnictwo niepubliczne obejmuje zaledwie niecałe 4 proc. populacji uczniów.

*** Od dawna się mówi, że gminy muszą dopłacać do swoich zadań oświatowych. Związek Powiatów Polskich wyliczył, że w 2011 r. do ich realizacji dopłaciły ze źródeł innych niż subwencja oświatowa lub dotacje rządowe aż 10,6 mld zł. Środki z państwowych dotacji są wystarczające jedynie dla 119 gmin (4,9 proc.), 93 powiatów (29,6 proc.) oraz jednego miasta na prawach powiatu (Krosno) i jednego województwa (małopolskie).

Szkoły prywatne: w Azji to norma, w Europie coraz bardziej popularne

Największy odsetek szkół prywatnych w krajach objętych badaniem PISA (Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów, organizowany co trzy lata) znajduje się w Macau i Hongkongu: ponad 90 proc. W Europie prywatnych szkół najwięcej jest w Belgii (69 proc.), Holandii (63 proc.) i Irlandii (61 proc.).

Dwie trzecie holenderskich uczniów uczęszcza do szkół prywatnych. Ten trend utrzymuje się od prawie stu lat i jest efektem zapisów w konstytucji z 1917 r., która zrównała szkoły publiczne i prywatne. W momencie uchwalania ustawy zasadniczej większość uczniów korzystała z publicznej edukacji. Dekadę później proporcje były już odwrotne. Szkolnictwo prywatne w większości jest współfinansowane przez państwo. Wkład pieniędzy publicznych może sięgać 90 proc. budżetu szkoły. Zaledwie 1 proc. jednostek nie pobiera państwowych dotacji.

W Niemczech liczba uczniów w prywatnych szkołach wzrosła w ciągu dwóch dekad o 55 proc. – z 4,8 proc. do 7,9 proc., co odnotowano w Niemczech jako rosnący brak zaufania do szkolnictwa publicznego. Raport Fundacji Friedricha Eberta tłumaczy wzrost popularności szkół prywatnych szokiem PISA, od katastrofalnych dla niemieckich uczniów wyników badania z 2001 r. Prawo do zakładania Ersatzschulen, jak nazywają się w Niemczech prywatne szkoły, gwarantuje konstytucja. Większość jest dotowana przez państwo, w niektórych przypadkach w 100 proc. ich budżetu.

Szkoły prywatne w Wielkiej Brytanii zwane są niezależnymi, bo funkcjonują bez państwowego nadzoru. W 1223 szkołach uczy się 508,5 tys. uczniów. Większość z nich znajduje się na terenie Metropolii Londyńskiej (192) i na południowym wschodzie (359). Najmniej jest w Szkocji (32) i Walii (17). Od 2012 r. liczba uczniów (po kryzysowej zniżce) znów rośnie. Przeciętny koszt semestru to 4,6 tys. funtów.

Rosnący trend w liczbie szkół prywatnych dotarł do krajów skandynawskich, znanych z dobrze działającego systemu edukacji. W Norwegii na 607,5 tys. uczniów publicznych podstawówek i gimnazjów przypada 10 tys. uczęszczających do szkół prywatnych. Rodzice chętniej wybierają płatną edukację na późniejszych etapach nauki: na 180 tys. licealistów w szkołach publicznych przypada już 14 tys. prywatnych.