Część studentów skorzystała z luki w programie kierunków zamawianych i zapisywała się na dofinansowane studia tylko po to, aby otrzymywać wysokie stypendium motywacyjne. Uczelnie zaś zaniżały poziom, żeby zatrzymać ich jak najwięcej. Brały za nich pieniądze, które mogą wykorzystywać np. na pensje dla wykładowców (średnio nauczyciele prowadzący zajęcia zamawiane zarabiają dwukrotnie więcej niż inni prowadzący).
Program miał przekonać młodzież do wybierania studiów inżynierskich. Ale nie przewidziano sankcji za wyłudzenie stypendium. Studenci zaczęli to wykorzystywać. W praktyce wygląda to tak: za dobre wyniki na maturze oraz zapisanie się na kierunek zamawiany można przez rok otrzymywać tysiąc złotych miesięcznie. Wystarczy wybrać kierunek zamawiany jako drugi bądź trzeci. Przy czym naprawdę można studiować gdzieś indziej albo traktować go jako poczekalnię, jeśli chce się poprawić za rok wyniki matury.
W efekcie na Uniwersytecie Jagiellońskim połowa studentów, którzy trzy lata temu rozpoczęli naukę na kierunkach zamawianych, już nie studiuje. Tytuł licencjata spośród 897 osób przyjętych do tej uczelni w terminie uzyskało 278 studentów, ponad 170 jeszcze nie podeszło do obrony. Na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie na kierunku ochrona środowiska trzy lata temu rozpoczęło naukę 74 studentów. Dotychczas obroniło się siedmiu. Jeśli wszystkim, którzy kontynuują naukę, powiedzie się na egzaminach, uczelnia i tak będzie miała tylko 34 absolwentów.
ikona lupy />
Studia zamawiane przez państwo / DGP
Niektóre uczelnie próbowały zapobiec wyłudzeniom. – W regulaminie zamierzaliśmy zastrzec, że rezygnujący ze studiów będą musieli zwrócić pieniądze. Nie zgodziło się na to Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego – podkreśla prof. Agnieszka Pattek-Janczyk z Wydziału Chemii Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie.
Bartosz Loba, rzecznik prasowy resortu nauki, odpowiada, że resort nie chciał tworzyć wyłomu w systemie stypendialnym. – Stypendium otrzymuje się na podstawie spełnienia konkretnych warunków, np. za wyniki w nauce. W naszym systemie nie nakłada się kary za to, że ktoś zaczął się gorzej uczyć. Konsekwencją jest brak stypendium w kolejnym semestrze lub roku – podkreśla Bartosz Loba.
Skutki wykruszania się przypadkowych studentów mogą być dla uczelni dotkliwe, bo mogą stracić unijne pieniądze. Resort nauki wypłacił im dotychczas 420 mln zł (w tym 50 mln zł za pilotaż). Bruksela będzie żądać efektów w postaci absolwentów, a nie osób przyjętych na studia. Zgodnie z założeniami programu uczelnie powinny wykształcić ich 18 tysięcy do końca obecnego okresu finansowania (2007 – 2013).

Płatne kierunki, czyli jak dorobić się na studiach

Zamawianie kształcenia na kierunkach ścisłych i przyrodniczych za pieniądze z UE miało przyczynić się do zwiększenia liczby inżynierów. Może zakończyć się fiaskiem, ponieważ uczelnie mają problemy z utrzymaniem przyjętych na nie studentów, dla których jedyną motywacja do nauki były wysokie stypendia.

Uczelnie od 2008 roku otrzymały na kształcenie zamawiane już ponad 420 mln zł ze środków unijnych. 50 mln zł na ten cel zostało wydane w ramach pilotażu programu, który już się zakończył. Z ustaleniem, ilu absolwentów w wyniku jego realizacji zasiliło gospodarkę, są jednak problemy. Inne dane otrzymaliśmy z resortu nauki, który nadzorował kierunki zamawiane do września 2011 roku, inne zaś z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, które przejęło nadzór po tej dacie. Centrum poinformowało, że udział w pilotażu rozpoczęło 4321 studentów, a ukończyło 822 z nich. Natomiast z danych resortu nauki wynika, że w pilotażowej edycji uczestniczyło 3989 osób, a absolwentów jest 3175.

Jak poinformował Bartosz Loba, rzecznik prasowy resortu nauki, z badania przeprowadzonego przez ministerstwo na uczelniach – beneficjentach programu – wynika, że obecnie wskaźnik absolwentów jest wyższy niż w latach ubiegłych i wynosi 80 proc.

Za mało absolwentów

Na rynek pracy powinni właśnie trafić absolwenci kolejnej edycji programu, która rozpoczęła się w 2009 roku. DGP sprawdził więc, ilu ich jest bezpośrednio na uczelniach. Na wydziale matematyki na Uniwersytecie Szczecińskim studia w 2009 roku rozpoczęło 70 osób. Nie jest jeszcze znana liczba osób, które je ukończą, ale do końcowych egzaminów mają prawo podejść tylko 24 z nich. Na Wydziale Chemii Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie naukę zaczęło 57 osób, ukończyło 29.

Zamawianą przez państwo matematykę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu studiowało pierwotnie 159 osób. Uczelnia przewiduje, że po sesji poprawkowej we wrześniu ukończy te studia 95 z nich. Informatyki na tej uczelni uczyło się początkowo 148 studentów, dyplom będzie miało szanse uzyskać 64.

Z kolei na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego studia rozpoczęło około 180 osób, a do ich końca dotrwało około 80.

Tylko nieco lepiej jest na politechnikach. Na siedem kierunków zamawianych na Politechnice Gdańskiej trzy lata temu zostało przyjętych łącznie 369 osób. Studia inżynierskie będą trwały jeszcze jeden semestr. Po sześciu poprzednich studiują tutaj już tylko 263 osoby.

Z kolei na budownictwo na Politechnice Łódzkiej w tym samym czasie zostało przyjętych 287 osób, a obecnie kontynuuje naukę 161. Na Politechnice Wrocławskiej na początku było 2741 chętnych do studiowania na dziewięciu zamówionych kierunkach. Po trzech latach nauki liczba studentów zmniejszyła się o 983 osoby.

Nienajlepsze efekty programu uczelnie tłumaczą tym, że na dotowane przez państwo studia trafiło dużo słabych studentów. To wynik m.in. tego, że w pierwszych edycjach ministerialne konkursy o dotacje były rozstrzygane późno i rekrutacja na uczelniach odbyła się dopiero we wrześniu.

– Już po pierwszym roku wykruszyli się studenci, dla których studia okazały się zbyt trudne lub nieodpowiednie do ich zdolności i predyspozycji – mówi Aneta Śliwińska z biura prasowego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Nie pomogły zajęcia wyrównawcze z przedmiotów ścisłych, które musiała organizować studentom każda uczelnia uczestnicząca w programie. Dokształcanie nie niwelowało braków wyniesionych przez studentów ze szkół średnich.



Nauka dla stypendium

Kierunki zamawiane przyciągnęły też wielu studentów przypadkowych. Zachętą były stypendia motywacyjne (nawet 1 tys. zł miesięcznie), które przysługiwały połowie osób z najlepszymi wynikami osiągniętymi na maturze. Część studentów wybrała te studia jako drugi lub kolejny kierunek, atrakcyjny tylko ze względu na finansowe wsparcie. Na matematykę na Uniwersytecie Wrocławskim dwa razy z rzędu zapisała się ta sama osoba, a uczelnia musiała ją przyjąć, bo miała bardzo dobre świadectwo, mimo że po pierwszym roku wiadomo było, że nie jest zainteresowana studiowaniem, lecz pobieraniem stypendium. Uczelnie nie moją podstawy prawnej do karania osób, które chcą pieniądze wyłudzić. Niektóre próbowały zapisać w regulaminie studiów, że za rezygnację grozi sankcja w postaci zwrotu stypendium, ale studenci znaleźli sposób na jej obejście.

– Nie uczęszczają regularnie na zajęcia, ale nie rezygnują. Czekają, aż zostaną skreśleni z listy studentów przez dziekana, bo nie ponoszą wówczas konsekwencji. Nie zrezygnowali przecież z własnej woli – mówi prof. Lesław Piecuch z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Skreślenie ze studiów przez dziekana odbywa się dopiero w listopadzie, więc jeśli udało im się zaliczyć pierwszy semestr studiów, bezkarnie przez rok mogą pobierać pieniądze.

Nikt nie prowadzi statystyk osób, które pobierały stypendium, a obecnie nie studiują już na kierunkach zamawianych. Wiadomo tylko, że w trzech edycjach programu do studentów trafiło już prawie 17 tys. stypendiów na łączną kwotę 83,58 mln zł. Bez wątpienia część pieniędzy wydana na ten cel została zmarnowana.

Dobra przechowalnia

Kierunki zamawiane są też przechowalnią dla osób, które nie dostały się na inne studia, traktowane przez nich jako docelowe.

– Na studia zamawiane z chemii dostało się dużo osób, które chciały poprawić sobie oceny na maturze z tego przedmiotu. Te osoby miały darmowy rok powtórki materiału przed kolejną próbą dostania się na medycynę lub farmację – mówi prof. Agnieszka Pattek-Janczyk z Wydziału Chemii Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie.

Negatywną konsekwencją skierowania na uczelnie ogromnych unijnych środków jest też obniżenie poziomu jakości nauczania. Żeby nie tracić ministerialnych dotacji, uczelnie chcą jak najdłużej utrzymać jak największą liczbę studentów. Godzą się na wielokrotne podchodzenie do egzaminów i poprawianie wyników lub uwzględniają odwołania osób, które na studiach niedotowanych przez państwo zostałyby relegowane.

– I student, i uczelnia – zamiast na kształceniu, koncentrują się na trwaniu na liście studentów, tak długo jak program tego wymaga. Od samego początku motywacja do podjęcia studiów, jak i motywacja uczelni do stawiania wysokich wymagań jest dotacyjnie zafałszowana – uważa Marcin Chałupka, ekspert ds. prawa o szkolnictwie wyższym.

Zło konieczne

Uczelnie rywalizują jednak o kierunki zamawiane, bo są na nie skazane. Szkoła wyższa, która nie uruchomi takich studiów, może być pewna, że będzie miała problemy z rekrutacją, jeśli konkurencyjna uczelnia w tym mieście prowadzi dotowane studia.

– Uruchamiamy właśnie nowy kierunek informatyka i widzimy, że maturzyści wybierają ten kierunek na Uniwersytecie Pedagogicznym, bo tam mogą otrzymać stypendium, a u nas nie – wyjaśnia prof. Lesław Piecuch z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

O maturzystów zainteresowanych studiami ścisłymi rywalizują zwłaszcza politechniki i uniwersytety.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego jest z efektów programu zadowolone. Bartosz Loba, rzecznik prasowy resortu podkreśla, że w wyniku jego realizacji wzrosło zainteresowanie młodzieży studiami na kierunkach matematycznych, technicznych i przyrodniczych.

Obecnie w pierwszej „20” najpopularniejszych kierunków studiów aż jedna trzecia to kierunki ścisłe i techniczne. W ciągu ostatnich czterech lat popularność kierunku informatyka wzrosła o ponad 46 proc., mechanik i budowa maszyn o ponad 120 proc., a budownictwa o prawie 108 proc. – podkreśla Bartosz Loba.