Co czwarty polski pedagog spotkał się z przypadkami cyberprzemocy albo ma kolegów po fachu, których taka forma agresji dotknęła. Nowe technologie są dziś sprzymierzeńcem, ale i coraz groźniejszym wrogiem pedagogów
Jak wkurzyć nauczyciela? – zastanawiają się na forach młodzi ludzie. Recept jest bez liku, podobnie jak tego typu wątków w sieci. Wyszukiwarka Google’a wyrzuca na to zapytanie ponad 660 tys. linków. A tam przepisy na staromodne smarowanie klejem krzeseł czy wycieranie tablicy namydloną gąbką – tak, by nie można było po niej pisać kredą. Ale oprócz z pozoru niewinnych żartów w internecie roi się od dużo groźniejszych wskazówek – jak poniżyć, zniszczyć i złamać znienawidzonego belfra, i to bez ruszania się zza domowego komputera. W ten sam sposób można także znaleźć efekty wprowadzania takich rad w życie. Wystarczy kliknąć, by natknąć się na obelżywe fora na temat nauczycieli, znaleźć zmontowane zdjęcia, fałszywe profile w portalach społecznościach i filmiki z gnębionymi przez hordę młodych ludzi wychowawcami w roli głównej.
– Liczba tego typu ataków nie rośnie, ale z roku na rok zwiększa się ich ciężar gatunkowy. Żeby zaszokować, nie wystarczy założyć nauczycielowi kosz na śmieci na głowę, ale na przykład zdjąć przed nim majtki, jak to zrobił uczeń na jednym z filmików, który zamieszczono w sieci – mówi DGP Tomasz Wojciechowski, trener i psycholog, prezes Fundacji na rzecz Bezpieczeństwa i Współpracy w Szkole „Falochron”. – Nikt jeszcze do naszych nauczycieli nie strzela, ale pomysłowość polskich uczniów w dążeniu do zgnębienia, poniżenia, złamania pracowników szkół jest niestety naprawdę olbrzymia – dodaje.

Pani doktor jest naga

– Zobacz, ta pani ma całkiem zgrabne, długie nogi. W sumie powinnaś to potraktować jako komplement – próbował żartem pocieszać mnie mąż. Ale wcale nie było mi do śmiechu – wspomina w rozmowie z nami dr Małgorzata Sitarczyk, psycholog kliniczny z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Marie-Curie Skłodowskiej w Lublinie. Nie mogła uwierzyć, kiedy przeglądała w sieci „swoje” konto na popularnym serwisie społecznościom Nasza Klasa. Nazwisko się zgadzało, było też zdjęcie z sympozjum naukowego, okładka wydanej niedawno książki jej autorstwa i ponad dwustu znajomych. Sęk w tym, że pani doktor żadnego profilu nie zakładała i nikogo z tych osób nie zapraszała. A już tym bardziej nie umieszczała tam tuzina erotycznych zdjęć w śmiałych pozach. Fałszywe konto pani doktor znaleźli jej krewni.
– Mam niewiele ponad 150 cm wzrostu, a na „moim” koncie swoje wdzięki prezentowała młoda, wysoka kobieta. Nikt z moich znajomych nie dałby się na to nabrać. Ale co z ludźmi, którzy nie widzieli mnie na oczy? Przecież profil sugerował, że ja i ta kobieta to jedna i ta sama osoba – mówi Sitarczyk.
Jej reakcja była natychmiastowa: zabezpieczyła zdjęcia i zgłosiła sprawę na policję. Na początku podejrzenie padło na środowiska przestępcze, którym mogło zależeć na zastraszeniu kobiety albo na zemście. Sitarczyk jest bowiem biegłym sądowym. Ale ta hipoteza upadła. Ostatecznie sprawcy nigdy nie złapano. Ale doktor Sitarczyk ma swój typ. – Wiedziałam, że to musiała być osoba z mojego otoczenia, z uczelni – mówi kobieta.
Szybko skojarzyła fakty i przypomniała sobie chorobliwie ambitną studentkę, która wykłócała się z nią o lepszą ocenę. W końcu podjęła wyzwanie i zdecydowała się poprawiać niesatysfakcjonującą ją czwórkę w trakcie dodatkowego egzaminu. – Ostrzegłam ją, że w odróżnieniu od zwykłego zaliczenia, kiedy to staram się udowodnić swoim studentom wiedzę, w tym przypadku moim celem będzie wykazanie jej niewiedzy – mówi Sitarczyk. Studentka – jak się łatwo można domyśleć – poległa w tym pojedynku. Z egzaminu wyszła mocno zawiedziona. A kilka dni po feralnej powtórce w sieci pojawił się obelżywy profil pani psycholog.
Sitarczyk ostatecznie zrezygnowała ze ścigania twórców niewybrednego żartu – zadowoliła się skasowaniem wulgarnego profilu na Naszej Klasie. Twierdzi, że szkoda jej było czasu na żmudne dochodzenie. Choć afera miała miejsce dwa lata temu, do dziś po wpisaniu nazwiska pani doktor z UMCS do wyszukiwarki na pierwszej stronie wyskakują medialne doniesienia o erotycznej prowokacji, której padła ofiarą. Zemsta ambitnej studentki okazała się nadzwyczaj skuteczna i trwała.

Nauczyciel miał mi lizać buty

Cyberbullying jest stosunkowo nowym zjawiskiem. Polega na oczernianiu, szykanowaniu i wyszydzaniu w sieci (od ang. słowa „bullying”, które oznacza „nękanie, znęcanie się nad słabszym”). Celem cyberoprawcy jest zdyskredytowanie konkretnej osoby, grupy albo całych społeczności. Tego rodzaju prześladowanie często daje napastnikom satysfakcję, bo w ten sposób potwierdzają swoją pozycję w grupie albo taka forma agresji pomaga im zbudować własny wizerunek. Celem wirtualnej agresji może być również wyrównanie krzywd, odwet za doznane upokorzenia albo pozyskanie uwagi otoczenia, wołanie o pomoc kierowaną do wszystkich, którzy o nich zapomnieli. Poczucie anonimowości, które daje internet, sprawia, że jego użytkownicy pozwalają sobie na więcej niż w świecie rzeczywistym.
Początkowo wirtualna przemoc ograniczała się do złośliwych i obraźliwych SMS-ów, potem e-maili. Obecnie, oprócz szykanującej poczty elektronicznej i wiadomości tekstowych przesyłanych za pomocą komórek, cyberbullying dotyczy stron internetowych, wpisów na forach dyskusyjnych,
dręczenia i nękania przez komunikatory sieciowe, obelżywych i uwłaczających komentarzy na czatach, blogach, a także umieszczania w sieci zdjęć lub filmów. – Tego najbardziej obawiają się dziś nauczyciele – przyznaje Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka ZNP. Nic dziwnego. Nagrania dostępne w sieci ukazują wybuchy agresji wyprowadzonych z równowagi nauczycieli albo bezlitośnie obnażają ich bezsilność, pokazując w sytuacji, gdy jest poniżany, wyszydzany, bezradny.



W takiej sytuacji widzimy nauczycielkę chemii z gimnazjum gdzieś w Polsce, której uczniowie sfilmowali swoje wybryki na lekcji. – A kiedy pani sprawdzi kartkówki – pyta młody człowiek, spoglądając w oko komórkowej kamery, którą trzyma jego sąsiad z ławki. W tle widać około czterdziestoletnią, filigranową blondynkę w okularach. – W domu – odpowiada nauczycielka. – W domu to ludzie umierają – rzuca w odpowiedzi reżyser klasowego spektaklu. W ciągu następnych paru minut nagrania chłopcy na oczach nauczycielki bawią się, podpalając rozpylany nad ławką dezodorant i krzycząc „To jest chemia, czysta chemia!” i śpiewają „Miała matka syna, syna skur...”. Płomień niemal dosięga głowy siedzącego naprzeciwko ucznia. Gdy wyraźnie przestraszona nauczycielka próbuje przywołać ich do porządku: – Na języku polskim też tak się zachowujecie?, rozbawieni odpowiadają: – Tam jest inaczej, śpi się. Reszta klasy udaje, że nic nie słyszy i nie widzi.
Podobnie jak w innym filmiku z lekcji angielskiego w szkole średniej. – Będę dziś prowadził program „Animals” – mówi do internautów ubrany w luźną bluzę z kapturem nastolatek, dzierżąc w dłoni przedmiot mający imitować mikrofon. – Z kamerą wśród zwierząt. Do ataku! – krzyczy, wskazując na wchodzącego nauczyciela. Po chwili widzimy, jak ten sam uczeń wykonuje obraźliwy gest tuż przed twarzą nauczyciela i pokazuje mu środkowy palec. Ten próbując ostatkiem sił zachować spokój, odsuwa jego rękę, machając tak, jakby się odganiał od muchy. – To wywiad kur...! – krzyczy do niego uczeń i podstawia mu niby-mikrofon. Nauczyciel próbuje go zbyć żartem, bezskutecznie. W tle widać innych uczniów, którzy kręcą się po klasie, dopingują prowodyra i ryczą ze śmiechu.
– Tu się toczy gra o władzę oraz uznanie. A przemoc daje sprawcy natychmiastową satysfakcję. Inicjator natychmiast czuje się mocny, bo trzyma w szachu nie tylko klasę, lecz także nauczyciela – tłumaczy prezes Falochronu. I dodaje, że zamieszczanie filmu w internecie, który uwiecznia taką sytuację w sieci, jest przedłużaniem owej satysfakcji. – To jest trochę jak wystawianie ciała wroga na widok publiczny – mówi Wojciechowski.
Część obraźliwych dla nauczycieli filmików zniknęła z sieci po głośnej sprawie z Ryk z 2009 roku. Nagranie z lekcji w tamtejszej szkole zawodowej, w którym uczeń szturchał nauczyciela, stawiał mu nogę na biurko i kazał lizać buty, odbiło się szerokim echem w mediach. Filmy znaleźli policjanci, którzy monitorowali internet. To oni zaalarmowali dyrekcję szkoły. Ostatecznie prowodyr za znieważenie nauczyciela i umieszczenie w intrenecie nagrań ze swoich wybryków został skazany na rok i trzy miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat oraz na 600 zł grzywny. Sąd orzekł wobec niego także dozór kuratora. Wobec czterech innych uczniów, którzy również brali udział w całej zabawie, sąd warunkowo umorzył postępowanie. Wyrok ku przestrodze podano do publicznej wiadomości. Zawisł on też w ryckim zespole szkół zawodowych.

Przychodzi nauczyciel na komendę

W policyjnych raportach temat cyberprzemocy, której ofiarą padali nauczyciele, przewija się jeszcze stosunkowo rzadko. Konkretne przypadki wymieniają policjanci z Zielonej Góry, Radomia czy z Lubania na Dolnym Śląsku. W Zielonej Górze uczniowie jednego z gimnazjów sfotografowali woźnego, a potem jego zdjęcie z niewybrednym opisem wkleili do serwisu randkowego. Uczniowie z radomskiego liceum na forum internetowym podszyli się z kolei pod swoich nauczycieli i „w ich imieniu” prowadzili wyjątkowo śmiałe dyskusje na temat picia alkoholu i seksu. Erotyczny podtekst miała też sprawa 19-latka z Lubania. Chłopak założył stronę internetową, na której umieścił zdjęcia pedagogów gimnazjum. Przy jednym napisał, że nauczyciel po lekcjach zajmuje się „gwałtami na młodych chłopcach”, przy innym w ordynarny sposób opisał, co zrobiłby z bohaterką zdjęcia, gdyby został z nią sam na sam. Zaledwie trzy tygodnie temu podobną sprawę prowadzili też policjanci ze stołecznej komendy policji. 16-latek, uczeń gimnazjum na warszawskiej Pradze-Północ, wykorzystując hasło do dziennika elektronicznego swojej byłej dziewczyny, wysłał w jej imieniu do nauczycieli obelżywe e-maile. Podszywając się pod dziewczynę, złożył im seksualne propozycje w zamian za dobre oceny. Chłopak usłyszał 47 zarzutów.
– Znacznie częściej zdarzają się jednak przykłady fizycznej i bezpośredniej agresji – mówi DGP Anna Smarzak z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie, gdzie badano m.in. sprawę dr Sitarczyk.
Cyberprzemoc wobec nauczycieli nie jest również obca sędziom z wydziałów rodzinnych i nieletnich. Tutaj lądują młodzi napastnicy. Do Sądu Rejonowego w Bielsku Podlaskim w zeszłym roku trafiła sprawa 16-latki, która w serwisie Photoblog.pl zamieściła zmontowane zdjęcie swojej nauczycielki od wychowania fizycznego. Tłumaczyła potem, że to był głupi żart. Policja nie chce zdradzać, jak wyglądał obraźliwy fotomontaż. Grunt, że namierzyła go w sieci córka nauczycielki, ta poczuła się dotknięta i zgłosiła sprawę na policję. Jej uczennica będzie odpowiadała za znieważenie funkcjonariusza publicznego.

Funkcjonariusz bez munduru

Nauczyciele nie są zupełnie bezradni w takich sytuacjach. – Korzystają oni niejako z podwójnej ochrony prawnej, w zależności od sytuacji, w której są atakowani – tłumaczy Maciej M. Bogucki, radca prawny z kancelarii Mamiński & Wspólnicy.



Nauczyciel, jak każdy obywatel, ma prawo skorzystania z powszechnie obowiązujących przepisów dotyczących ochrony dóbr osobistych. Ale to nie wszystko. Od 2007 roku nauczyciel korzysta również ze szczególnej ochrony przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych. Zmiany w Karcie nauczyciela przeforsował ówczesny minister edukacji Roman Giertych. Od tego momentu w czasie pracy nauczycielom przysługuje taka ochrona jak np. policjantom. Znieważenie funkcjonariusza publicznego jest zagrożone karą nawet do roku pozbawienia wolności. A w przypadku, w którym np. utrwalenie wizerunku nauczyciela służy szantażowaniu jego osoby, by wymusić na nim określone zachowanie, czyn taki podlegał będzie karze do 3 lat pozbawienia wolności. – Przy czym do zakwalifikowania działań uczniów jako czynu przestępczego nie jest konieczne posłużenie się wizerunkiem nauczyciela. Taki sam skutek mogą odnieść obraźliwe wpisy np. w portalach społecznościowych, jeżeli ich treść pozwala na zidentyfikowanie konkretnego nauczyciela – tłumaczy Bogucki. Postępowanie prowadzone jest przy tym z urzędu, co oznacza, że nie ulegnie ono umorzeniu, nawet jeżeli nauczyciel nie będzie chciał ukarania sprawców.
Sami nauczyciele nie garną się jednak do ścigania sprawców cyberprzemocy. – Boją się o pracę, autorytet i pozycję – mówi Wojciechowski z Falochronu. 34-letnia nauczycielka jednego z gimnazjów na Lubelszczyźnie milczała przez rok. Tyle czasu chemiczkę szkalowali na forum internetowym uczniowie. Padały tam obelgi, wulgaryzmy i krzywdzące opinie. Nie reagowała, choć wiedziała, że forum było w szkole tajemnicą poliszynela. Wszyscy to czytali – nawet jej koledzy z grona pedagogicznego – ale nikt nic z tym nie zrobił. Kiedy nauczycielka – doprowadzona na skraj załamania nerwowego – zdecydowała się interweniować u dyrekcji, ta nakazała uczniom w ramach przeprosin kupić jej kwiaty. – I to ma być reakcja? To było jak smętny bukiet róż od męża, który wraca do pobitej dzień wcześniej żony – mówi nam osoba, która zaangażowała się w tę sprawę. Nauczycielka długo dochodziła do siebie. Nie obyło się bez depresji i terapii u psychologa.

Zemsta rodzica

– Cyberprzemoc może dotknąć zarówno nauczyciela z wiejskiej szkoły podstawowej, jak i dużego liceum w aglomeracji – mówił prof. Andy Pippen z Uniwersytetu Plymouth w Wielkiej Brytanii na konferencji prasowej poświęconej cyberbullyingowi. I rzeczywiście badania wskazują, że problem jest coraz poważniejszy, nie tylko na Wyspach.
Z najnowszego Raportu Norton Online Family wynika, że 27 proc. nauczycieli w Polsce bezpośrednio zetknęło się z przypadkiem cyberprzemocy lub zna innego nauczyciela, który padł ofiarą tego zjawiska. W Wielkiej Brytanii ten odsetek jest jeszcze większy – obejmuje ponad jedną trzecią badanych. Z badań prof. Pippena wynika, że cyberprzemoc wobec nauczycieli najczęściej stosują dzieci (72 proc.), ale – co ciekawe – w 26 proc. przypadków agresorami są ich rodzice. To oni słali obraźliwe e-maile, nękali głuchymi telefonami, odreagowując – jak oceniają ofiary takich ataków – własne traumy ze szkolnych czasów i mszcząc się na nauczycielach swoich dzieci za rzekome krzywdy, jakich sami doznali.
Z badań przeprowadzanych zarówno w Polsce, jak i za granicą wynika, że nauczyciele nie czują wsparcia ze strony swoich przełożonych. Aż 70 proc. brytyjskich nauczycieli twierdzi, że dyrektorzy placówek nie oferują im żadnej pomocy, bezradne wobec tego problemu są też ich zdaniem policja i związki zawodowe. Podobnie rzecz ma się niestety także w polskich placówkach.
– Szkoły zostały zobowiązane do procedur reagowania w przypadku cyberprzemocy, ale w większości przypadków są to przepisy martwe – dodaje Wojciechowski. W poradniku „Jak reagować na cyberprzemoc” Fundacji Dzieci Niczyje, jaki kuratoria i MEN polecają szkołom, temat wirtualnej agresji wobec nauczycieli nie został poruszony. Spisano tam za to m.in. rady dla dyrektorów i nauczycieli, jak zabezpieczyć dowody przestępstwa i pomysły na karanie cyberagresorów – na przykład poprzez „czasowy zakaz korzystania ze szkolnej pracowni komputerowej w czasie wolnym” czy „zakaz przynoszenia do szkoły akcesoriów elektronicznych”. – Ale jak zmusić uczniów i wyegzekwować od nich zakaz używania komórki w szkole? To karkołomne zadanie, choć wielu nauczycieli ma na to swoje sposoby – mówi rzeczniczka ZNP. Jej zdaniem nasilanie się zjawiska cyberprzemocy może mieć jednak negatywne konsekwencje dla wykorzystania nowych mediów w szkole. – Istnieje ryzyko, że lęk przed cyberprzemocą stanie się kolejną barierą, która utrudni rozpowszechnianie nowych technologii do szkół – mówi Kaszulanis. Zwłaszcza że w tej dziedzinie uczniowie mogliby być dla swoich nauczycieli mentorami. Wielu z nich urodziło się z komórką i z komputerem w ręku.
Elona Hartjens, nauczycielka z Ontario w Kanadzie, która prowadzi stronę TeachersAtRisk.com, twierdzi, że ryzyko ataków można zminimalizować. Dzieli się radami z nauczycielami, którzy nie chcą rezygnować z nowych mediów w kontaktach z uczniami. Nauczycielka zastrzega, że nigdy nie pozostawia w szkole włączonego komputera bez opieki, nie używa domowego sprzętu do wysyłania wiadomości do uczniów lub ich rodziców i nigdy nie posługuje się popularnymi w sieci skrótami, jak LOL czy BTW. – W e-mailach do uczniów używam fachowego słownictwa, nie skracam dystansu, przetrzymuję kopię wiadomości i w każdym liście zawsze podpisuję się nazwiskiem z informacją o stanowisku i szkole, w której pracuję – pisze Hartjens.
Nie porusza jednak tematu portali społecznościowych. – Nauczyciele mają wiele wątpliwości. Zastanawiają się, na ile wprowadzać uczniów w swój prywatny świat, czy przyjmować ich do grona znajomych na Facebooku czy na Naszej Klasie – przyznaje rzeczniczka ZNP. Z badań Norton Online Family wynika, że 61 proc. nauczycieli w Polsce ma wśród znajomych w portalach społecznościach swoich uczniów. Jednocześnie tylko 40 proc. nauczycieli zdaje sobie sprawę, że takie działanie naraża ich na ryzyko.
– Trzeba zachować pewien dystans społeczny. Skoro nauczyciel zaprasza uczniów do przyjaciół, dlaczego nie zaprasza ich na herbatkę do domu, gdzie przecież może ich lepiej kontrolować? – pyta dr Małgorzata Sitarczyk. Sama nie ma dziś konta w żadnym z serwisów społecznościowych. – Mam uraz – przyznaje. E-maile do studentów wysyła tylko ze służbowego konta, pilnuje laptopa, często zmienia hasła dostępowe, a jeśli jakaś instytucja prosi o przesłanie numeru konta albo PESEL, Sitarczyk śle je tradycyjną pocztą.
Uczniowie jednego z gimnazjów na Lubelszczyźnie przez rok szykanowali w sieci nauczycielkę. Nikt nie zareagował. Gdy zdesperowana kobieta zdecydowała sie zainterweniować u dyrekcji, ta kazała uczniom w ramach przeprosin kupić nauczycielce kwiaty