To jak państwo chcieliście przyjąć tu wszystkie sześciolatki – przecież dopiero od niedawna wiadomo, że obowiązek szkolny dla nich został przesunięty o dwa lata?” – zapytała zaniepokojona matka na spotkaniu z dyrekcją i nauczycielami. Dyrektor uśmiechnął się rozbrajająco i rozłożył bezradnie ręce.
W scence, którą opisuję, obie strony mają swoje racje, ale nie ma dobrego rozwiązania problemu. A rozwiązanie to dotyczy bezpośrednio 370 tys. dzieci, które w tym roku mogą, ale nie muszą zacząć nauki w szkole. Zaczął się właśnie czas naboru do szkół, co dla rodziców tych dzieci oznacza czas podejmowania decyzji – szkoła czy zerówka. Wygląda na to, że to dylemat nierozwiązywalny.
Załóżmy, że szkoła. I wróćmy do matki, która zadała pytanie dyrektorowi. Dlaczego je zadała? Bo właśnie usłyszała, że dyrektor ma w rejonie 300 sześciolatków. I że jak mu wszystkie przyjdą w tym roku do szkoły, to on się podaje do dymisji. Że to jest szkoła w dużej, młodej dzielnicy w Warszawie, a więc przepełniona, i on nie może zorganizować sal tak, żeby dzieci mogły się swobodnie bawić i uczyć. Owszem, w salach są i ławki, i kawałek dywanu, ale miejsca jest mało i trzeba raczej nastawić dzieci na siedzenie przodem do tablicy. A potem głos zabrała nauczycielka, która uprzedziła, że sześciolatkom trudno jest usiedzieć 45 minut w jednym miejscu, że to właściwie niemożliwe i że dzieci po kilku miesiącach poniosą porażkę, bo poczują, że nie nadają się do szkoły. Tak, tak, to dzieci, a nie nauczyciele, poniosą porażkę.
No to zerówka. Tyle że dzieci już są w obowiązkowej zerówce – bo reforma. I co ma teraz powiedzieć matka, która wyszła z zebrania, oraz 370 tys. innych matek (lub ojców) swoim dzieciom? „Jeszcze we wrześniu mówiliśmy ci, że za rok pójdziesz do szkoły, ale reforma została przesunięta i teraz wiemy, że w szkole sobie nie poradzisz, więc pójdziesz jeszcze raz do zerówki”. Dorosły tego nie rozumie, obawiam się, że dziecko też może mieć problem.
Oczywiście nie wszystkie szkoły są przepełnione, zjawisko to dotyczy głównie młodych dzielnic dużych miast. Dlaczego jednak w ślad za budową nowych osiedli nie nadąża budowa szkół? Oczywiście nie wszyscy nauczyciele próbują wdrożyć sześciolatki w reżim, któremu nie są one w stanie sprostać. Dlaczego jednak są tacy, którzy próbują? Pojawia się pytanie: czy nikt nad tym wszystkim nie panuje? No i najważniejsze: czy ktoś jeszcze panuje nad reformą oświaty?