Bez zgody premiera i ministra finansów nie ma możliwości powiązania wysokości wynagrodzeń nauczycieli z wysokością przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce, gdyż ma wpływ na całe finanse państwa - powiedział minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski w wywiadzie dla PAP.

Dodał, że ze wstępnych rozmów, jakie przeprowadził, "wynika, że raczej takiej zgody by nie było".

PAP: Zapowiedział pan, że chce w styczniu wznowić rozmowy zespołu do spraw statusu zawodowego pracowników oświaty, w którym są przedstawiciele rządu, partnerzy społeczni, przedstawiciele związków zawodowych zrzeszających nauczycieli i korporacji samorządowych. Chce pan rozmawiać na nim m.in. o finansowaniu edukacji i pragmatyce zawodu nauczycielskiego: o obowiązkach i wynagrodzeniach. Partnerzy społeczni też chcą o tym rozmawiać, mają swoje pomysły. Na przykład Związek Nauczycielstwa Polskiego złożył w Sejmie projekt obywatelski, zgodnie z którym całość wydatków na edukację byłaby finansowana bezpośrednio z budżetu państwa. Co pan o tym sądzi?

Dariusz Piontkowski: Tak jak mówiłem, jest to jeden z elementów, o którym trzeba rozmawiać, ale nie tylko i wyłącznie o tym rozwiązaniu, ale też o innych, alternatywnych, nawet dużo bardziej radykalnych. Trzeba rozmawiać o kompetencjach samorządu i państwa. Gdybyśmy doszli do wniosku, że są tu potrzebne poważne przesunięcia, to wraz z tym musi być zmieniony sposób finansowania. Jednostronne przekazanie tylko i wyłącznie finansowania wynagrodzeń nauczycieli, bez wpływu na to, jak kształtuje się organizacja szkoły, bardzo szybko - moim zdaniem - doprowadziłby do gwałtownego wzrostu poziomu wydatków na wynagrodzenia nauczycieli i w ogóle na system edukacji. Nie wiem, czy budżet państwa by to udźwignął, ale jestem otwarty na rozmowy. Jeżeli ktoś pokaże, że można stworzyć jakiś mechanizm, który zapobiegłby takiemu gwałtownemu wzrostowi wydatków, jestem otwarty na rozmowy. Dziś nie chcę tego przesądzać.

PAP: ZNP zapowiada kolejną inicjatywę obywatelską. Chce powiązania wynagrodzeń nauczycieli z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce narodowej. Chce tego także Sekcja Krajowa Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność". Obecnie wysokość wynagrodzenia nauczycieli zależy od tzw. kwoty bazowej ustalanej co roku w ustawie budżetowej. Co pan sądzi o tym pomyśle związkowców? Czy jest szansa na to by zmienić w ten sposób mechanizm ustalania wysokości wynagrodzeń nauczycieli?

D.P.: Decyzja na pewno nie będzie tylko i wyłącznie w rękach ministra edukacji, bo to już zahacza o całe finanse państwa i na pewno musiałaby być zgoda ministra finansów i premiera. Z wstępnych rozmów, które przeprowadzałem, wynika, że raczej takiej zgody by nie było. Ale warto przy tej okazji powiedzieć, jakiej skali są postulaty związkowców i jakie skutki finansowe by rodziły. Gdyby zaakceptować od razu pomysły związków zawodowych w kwestii wynagrodzeń, to nagle musielibyśmy w ciągu jednego roku wydać dodatkowo od 18 do 23 miliardów złotych! Aby pokazać, jakiego rodzaju jest to skala, warto przypomnieć, że dziś cała subwencja oświatowa, która według samorządów jest niewystarczająca, wynosi około 47 miliardów. Tak więc, nagle musielibyśmy zwiększyć subwencję oświatową o 50 procent. Postulaty w takim kształcie są nie do zrealizowania.

Czy możliwy jest mechanizm powiązania wynagrodzenie nauczycieli z minimalną płacą czy z wynagrodzeniem średnim, przeciętnym w gospodarce? Być może, ale bez zgody ministra finansów i premiera na pewno nie uda się tego zrobić.

PAP: To jeden z tych tematów, o których partnerzy społeczni będą chcieli rozmawiać na spotkaniu zespołu do spraw statusu. Zapowiedzieli już, że ten temat poruszą.

D.P.: Gdy będziemy rozmawiali o finansowaniu oświaty, to także o tym porozmawiamy.

PAP: Co jakiś czas w przestrzeni publicznej pojawia informacja, że prowadzone są prace nad przywróceniem nauczycielom prawa do wcześniejszych emerytur.

D.P.: Takie prace w ministerstwie nie są prowadzone. Oszacowaliśmy jedynie skalę takiego rozwiązania. Gdyby rzeczywiście przywrócić prawo do wcześniejszej emerytury, zgodnie z wcześniejszym brzmieniem artykułu 88 Karty nauczyciela, to wówczas około 150 tys. pracowników pedagogicznych miałoby prawo przejść na wcześniejszą emeryturę. Proszę jednocześnie zauważyć, że część samorządów zaczyna mówić o tym, że brakuje chętnych do pracy w szkole. Rozwiązanie takie pogłębiłoby na pewno to zjawisko.

PAP: Co pan może zrobić, aby zahamować ten trend i zachęcić młodych ludzi by zostawali nauczycielami?

D.P.: Z jednej strony ważny jest poziom wynagrodzenia, z drugiej usystematyzowanie kształcenia nauczycieli. Z ministrem nauki i szkolnictwa wyższego i wicepremierem Jarosławem Gowinem podpisaliśmy rozporządzenie mówiące o standardach kształcenia nauczycieli tak, aby byli oni jak najlepiej przygotowani do pracy w szkole. Na razie dotyczy to przede wszystkim nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej oraz nauczania specjalnego tak, aby przygotowanie praktyczne i metodyczne odgrywało tam zdecydowanie większą rolę. Chcielibyśmy, aby podobnie wyglądało kształcenie nauczycieli przedmiotowców, aby byli lepiej przygotowani do pracy w szkole, do pracy z dziećmi.

Trzeba też pokazywać, że to jest zawód szczególny, zawód, który jeszcze do niedawna cieszył się bardzo dużym uznaniem. Strajki wiosenne zmieniły nieco nastroje wokół szkoły i nauczycieli. Mam jednak nadzieję, że gdy będzie dłuższy czas spokoju, gdy będą się pojawiały takie informacje, jak chociażby te związane z wynikami badania PISA, a potem także innymi badaniami, które pokażą, że jednak polscy uczniowie są całkiem nieźle kształceni, a przynajmniej szkoła częściowo powoduje, że nabywają umiejętności, które są cenione także w innych krajach świata i Europy, to stopniowo także będzie zmieniała się atmosfera wokół nauczycieli. Wtedy także będzie łatwiej zachęcać młodych ludzi do pracy w szkole.

Trzeba również pamiętać o tym, że w ostatnich kilku latach zablokowano wiek przechodzenia na emeryturę, co spowodowało, że praktycznie było bardzo mało nowych miejsc pracy. To dlatego, między innymi, struktura wiekowa wśród nauczycieli jest mocno zachwiana. Przez kilka lat nauczyciele praktycznie nie mogli masowo odchodzić na emeryturę i młodzi ludzie nie mieli nawet szansy, żeby sprawdzić się w tym zawodzie. Wielu uznawało, że nie ma sensu kształcić się w tym kierunku, bo nie ma po prostu miejsc pracy. Ponadto, dziś w ogóle jest trudna sytuacja na rynku pracy, bo nie tylko w edukacji, ale w wielu innych dziedzinach, po prostu brakuje pracowników. Jest to na pewno duże wyzwanie.