W przyszłym roku osoby uczące w samorządowych szkołach mają obiecane 6 proc. wzrostu płac. Do tego trzeba jednak odpowiednich przesunięć w planie finansowym państwa.
Dariusz Piontkowski, szef resortu edukacji narodowej, potwierdził oficjalnie, że w 2020 r. nauczyciele otrzymają podwyżki na poziomie całej budżetówki, czyli 6 proc. Z tą jednak różnicą, że urzędnicy wyższe pensje będą mieć już zagwarantowane od stycznia, a nauczyciele najprawdopodobniej dopiero od września. Już od nowego roku kwota bazowa w służbie cywilnej ma wzrosnąć o 6 proc. (tak zostało zapisane w projekcie ustawy budżetowej). Tymczasem dla nauczycieli nie ma takiej gwarancji.

Miliard więcej

DGP
W uzasadnieniu do projektu ustawy budżetowej na 2020 r. jest wskazane, że w kwocie części oświatowej subwencji ogólnej planowanej na przyszły rok zostały uwzględnione m.in. skutki podwyżek od września 2019 r., a także wzrost liczby nauczycieli. Resort finansów zaproponował, aby kwota bazowa, od której wielokrotności liczone jest średnie wynagrodzenie nauczycieli, wynosiła w 2020 r. – 3337,55 zł. W efekcie to o 293 zł więcej od tej kwoty, która ostatnio była ustalona w styczniu 2019 r. (wtedy wzrosła o 5 proc.).
Rząd jednak wskutek protestów i porozumienia z Oświatową Solidarnością we wrześniu przyznał nauczycielom dodatkowe podwyżki o 9,6 proc. (o tyle zwiększono wynagrodzenie zasadnicze i średnie płace), ale po raz pierwszy nie zwiększał kwoty bazowej. Powód? Nie chciał nowelizować ustawy budżetowej na 2019 r. W efekcie dokonał tylko stosownych przesunięć. Dzięki temu do samorządów trafił prawie miliard złotych więcej subwencji.
Rząd chce więc, aby w styczniu 2020 r. kwota bazowa formalnie została podwyższona do poziomu z ostatnich wrześniowych podwyżek. Dzięki temu zagwarantuje na stałe utrzymanie zwiększonego wynagrodzenia w kolejnych latach.
– Subwencja oświatowa według projektu ustawy budżetowej w 2020 r. ma wzrosnąć o 8,3 proc. w porównaniu do stycznia 2019 r. A we wrześniu przecież były dodatkowe podwyżki, na które przeznaczono 960 mln zł, czyli tak naprawdę subwencja wzrasta zaledwie o 6,2 proc. Przez taką kreatywną księgowość rządu widzimy, że ten wzrost subwencji nie sfinansuje ostatnich podwyżek w kolejnych latach – mówi Krzysztof Baszczyński, zastępca prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego.
– Nauczyciele nie mają też zagwarantowanych 6 proc. podwyżki w projekcie ustawy budżetowej na 2020 r. A te pieniądze miałyby trafić do kieszeni nauczycieli we wrześniu. Oficjalnie możemy mówić, że dla osób uczących w szkołach w przyszłym roku nie ma nic – dodaje.

Wrześniowy model

Z naszych informacji wynika, że rząd może jednak dotrzymać obietnicy przez powtórzenie rozwiązania, które zastosował w trakcie wrześniowych podwyżek dla nauczycieli (wzrost o 9,6 proc.).
Chodzi dokładnie o art. 14 ostatniej nowelizacji Karty nauczyciela. Zgodnie z nią od września do 31 grudnia 2019 r. średnie wynagrodzenie nauczycieli zostało zwiększone o 9,6 proc.
– Takie rozwiązanie może być zastosowane w 2020 r. i nie musi być w tym celu zwiększana kwota bazowa. Nauczycieli nie interesuje, w jaki sposób podwyżki będą zapisane w ustawie budżetowej, ale czy faktycznie będą im wypłacone – mówi DGP jeden z urzędników MEN.
Samorządy nie są jednak zadowolone z takich nieczytelnych rozwiązań i mglistych zapowiedzi.
– Przecież my też planujemy budżety lokalne i robimy wieloletnie inwestycje, a część gmin nie ma tak dużych nadwyżek, aby nagle znaleźć pieniądze na podwyżki. Jeśli MEN chce zwiększyć nauczycielom o 6 proc. pensje od września, to powinien to zapisać w projekcie ustawy budżetowej – mówi Krzysztof Iwaniuk, wójt gminy Terespol i przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP.
– W tym roku do wrześniowych podwyżek zabrakło nam 400 mln zł, bo otrzymaliśmy z budżetu centralnego niespełna miliard złotych. A przy powtórzeniu za rok tego mechanizmu znów będziemy o kilkaset milionów złotych do tyłu – przestrzega Iwaniuk.
Związkowcy boją się, że obietnice mogą po wyborach pozostać niezrealizowane.
– Obawiam się, że jeśli już pojawią się te podwyżki, to tak jak podczas kwietniowych negocjacji rząd będzie chciał je wprowadzić za wyższe pensum. A na to nie ma naszej zgody – wskazuje Krzysztof Baszczyński.

Podwyżki minimalne

Największe powody do zadowolenia ma część pracowników samorządowych zatrudnionych w szkołach jako woźni, obsługa administracyjna, sprzątaczki. Od stycznia dodatek stażowy, który może wynieść maksymalnie nawet 20 proc., nie będzie wliczany do minimalnej pensji. Ponadto premier ogłosił w weekend, że płaca minimalna wzrośnie aż do 2,6 tys. zł (wzrost 350 zł). Z kolei Jarosław Kaczyński, prezes PiS, dorzucił, że docelowo pod koniec 2020 r. ma ona wynieść 3 tys. zł, a w 2023 r. – 4 tys. zł. Obecnie nauczyciele, przy tak rekordowym wzroście przyszłorocznej płacy minimalnej, i tak zarabiają więcej (stażysta – 2782 zł, a dyplomowany 3817 zł). W kolejnych latach samorządy będą musiały szukać jednak dodatków, aby części z nich wyrównywać pensje do płacy minimalnej.
– Jeśli pod koniec 2020 r. zapowiedzi wzrostu płacy minimalnej się spełnią, to rząd powinien też do tego poziomu wyrównać minimalne płace stażystom i uwzględnić odpowiednią różnicę między kolejnymi stopniami awansu zawodowego. Obecnie żaden z nauczycieli nie ma minimalnej pensji zasadniczej na poziomie 4 tys. zł brutto, a tyle wkrótce ma być – zauważa Marek Olszewski, starosta toruński.
– Jeśli tego nie zrobi, to w wielu przypadkach dyrektor placówki oświatowej będzie zmuszony wypłacić wyższy dodatek motywacyjny nie za dobrą pracę, lecz tylko dlatego, żeby zapewnić minimalną płacę i uniknąć wypłaty jednorazowego dodatku uzupełniającego – dodaje.