Protesty poszczególnych grup zawodowych wiele mówią nie tylko o ich warunkach pracy. Przy okazji można też sporo dowiedzieć się o kondycji całego społeczeństwa. Ostatnie akcje protestacyjne – w tym ta prowadzona przez nauczycieli – pokazały, jak bardzo zmienił się publiczny odbiór strajków. Traktujemy je niczym zbliżającą się klęskę żywiołową, która będzie mieć nieodwracalne efekty. Gdyby brać na serio przewidywane w mediach i debacie publicznej skutki protestu w szkołach, to właśnie powinniśmy przeżywać Armagedon.
/>
Pozostawione bez opieki starsze dzieci wałęsają się po podwórkach lub centrach handlowych. Rodzice maluchów przychodzą do szkół, licząc, że jakaś pani ze świetlicy albo katecheta jednak się nimi zajmie. Zakłady pracy stają, bo pracownicy w końcu zaczynają brać lewe zwolnienia lekarskie, żeby opiekować się dziećmi. Te wszystkie egzaminy, których nikt nie jest już w stanie spamiętać, mogą zostać przesunięte na później lub – o zgrozo – będą musiały się odbyć w nerwowych warunkach.
Podobnie było w przypadku ubie głorocznego, nieformalnego protestu policjantów. W rocznicę odzyskania niepodległości hordy narodowców miały, niepowstrzymane przez nikogo, obrócić miasta w pył, bo w niektórych komendach na zwolnienia lekarskie poszło nawet 30 proc. funkcjonariuszy. Najlepszy przykład dotyczy chyba jednak zeszłorocznego strajku w Locie. Nikt dokładnie nie wiedział, o co walczą ci piloci i stewardessy, bo zdawało się, że przecież zarabiają nie najgorzej. Za to jeszcze zanim zaczął się protest, społeczeństwo było już poinformowane o tym, co najważniejsze – że w okresie majówki (strajk miał rozpocząć się 1 maja) loty mogą być opóźnione, a nawet… odwołane.
W tej licytacji na straszenie skutkami strajku zapomina się o jego charakterze. Nie jest on żadną ekstremalną sytuacją. To stosowane w ostateczności, ale jednocześnie zwykłe uprawnienie pracownicze. Prawo pracy jest oparte na podporządkowaniu zatrudnionego pracodawcy. Ten ostatni jest silniejszą stroną umowy, więc od niego zależą warunki zarobkowania tego pierwszego. I słusznie, bo przecież to pracodawca ponosi ryzyko prowadzenia działalności, która wymaga zatrudniania pracowników. Przepisy zobowiązują firmy do uzgadniania pewnych kwestii (np. zasad wynagradzania) z reprezentacją zatrudnionych, chronią przed nieuzasadnionym zwolnieniem, zapewniają podwładnym bezpieczne warunki pracy. Ale nie przewidują możliwości wymuszania na pracodawcy konkretnych rozwiązań. Wyjątkiem jest właśnie strajk. To jedyna tak mocna broń w rękach zatrudnionych. Budzi kontrowersje, bo przecież jego istotą jest zaprzestanie pracy, czyli otwarty konflikt. Przez długi czas zabraniano przeprowadzania strajków, a wobec kontestatorów stosowano przemoc. W Polsce działo się to jeszcze w czasach PRL-u, gdy to właśnie protesty pracownicze zapoczątkowały demontaż komunistycznej władzy.
Ten spór na linii pracodawca – załoga może oczywiście dotykać podmiotów trzecich. Obawy rodziców o edukacyjną przyszłość ich dzieci są jak najbardziej zrozumiałe, podobnie jak strach przed tym, że zabraknie policjantów na ulicach. Ale nie zmienia to faktu, że strajk jest zwykłym narzędziem pracowników, o które długo trzeba było walczyć, a teraz o nie dbać, bo nie ma praw danych raz na zawsze. Byłoby niedobrze, gdyby z powodu wygody innych ta istota uprawnień pracowniczych została ograniczona. A demonizowanie protestów powoli do tego prowadzi. Skoro lud jak ognia boi się niedogodności, to pracodawca – czyli często państwo – zrobi wszystko, żeby te problemy go nie dotknęły i nadal miał poczucie komfortu. Bo w przeciwnym razie elektorat będzie zły i da temu wyraz przy wyborczej urnie. Nie można przy tym od razu ulec żądaniom strajkujących, bo przecież tylko rozzuchwali to następnych. Na to zawsze będzie czas. Najpierw trzeba zrobić wszystko, co się da, aby strajk uciąć. A jeśli się to nie uda, należy przynajmniej zneutralizować jego skutki lub zdyskredytować go w oczach elektoratu.
To dlatego zdarzało się, że do pilnowania uczniów na egzaminach byli oddelegowani strażacy. Z tego też powodu narodowy przewoźnik wynajmował samoloty wraz z załogami od innych firm, żeby rejsy były wykonywane zgodnie z planem. A wcześniej poszedł do sądu, żeby ten prewencyjnie zakazał strajku z uwagi na zarzuty pracodawcy co do jego legalności (choć wątpliwe, czy taka decyzja jest w ogóle prawnie dopuszczalna). Sąd najpierw przychylił się do wniosku firmy, potem jeszcze dwukrotnie zmieniał zdanie, a na koniec w ogóle odmówił podjęcia rozstrzygnięcia w sprawie. Tym sposobem w praktyce umożliwił jednak przewoźnikowi twierdzenie, że protest jest nielegalny i mocno go przez to osłabił.
Ostatnio próbę zdyskredytowania strajku nauczycieli podjął też rzecznik praw dziecka. Uznał on, że protest może doprowadzić do naruszenia konstytucji (ze względu na zróżnicowanie prawa uczniów do kontynuowania edukacji). Tyle że prawo do strajku też jest zagwarantowane konstytucyjnie. W tym przypadku można więc jedynie mówić o kolizji dwóch uprawnień gwarantowanych ustawą zasadniczą. Przy czym prawo do strajku jest w niej wyartykułowane wprost (art. 59 ust. 3 konstytucji).
Trzeba też przypomnieć, że już teraz możliwość skorzystania z takiej formy protestu jest mocno ograniczona. Strajku nie mogą przeprowadzać m.in. funkcjonariusze służb mundurowych oraz pracownicy administracji rządowej i samorządowej, sądów, prokuratury.
W praktyce ze względów etycznych coraz częściej odmawia się takiego prawa również innym grupom zawodowym. Lekarze i pielęgniarki nie powinni strajkować, bo przecież „nie mogą odchodzić od łóżek pacjentów”. Z kolei nauczyciele nie mają prawa do protestu z uwagi „na dobro dzieci”. Na takiej samej zasadzie da się nieformalnie ograniczyć je również wielu innym pracownikom. Jeśli zastrajkują np. energetycy, to zawsze będzie można powiedzieć, że nie powinni tego robić „dla bezpieczeństwa państwa”. Ten moralny szantaż często jest bardzo skuteczny.
Pozostaje więc mieć nadzieję, że strajk nauczycieli – pierwszy od wielu lat protest o tak dużej skali – będzie jednak dla wszystkich lekcją walki o swoje prawa. W szczególności dla osób młodych, wychowanych w najbardziej komfortowych warunkach w historii Polski. Drodzy uczniowie, musicie wiedzieć, że życie bywa niewygodne. Samoloty czasem odlatują z opóźnieniem, szkoły bywają zamknięte, a na patrole wyjeżdża mniej funkcjonariuszy. Bo żeby coś zmienić na lepsze, zawalczyć o coś, co – cytując klasyka – „nam się należy”, trzeba sięgać po niełatwe rozwiązania. I umieć poświęcić swoją wygodę.