Pierwsze szkoły wyższe decydują się na wprowadzanie budżetów obywatelskich. Inne na razie się przyglądają, ale nie wykluczają ich wdrożenia w przyszłości.
Struktura przychodów publicznych szkół wyższych w 2016 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Budżet partycypacyjny, czyli proces umożliwiający obywatelom bezpośredni wpływ na decyzje o przeznaczeniu części pieniędzy publicznych na przedsięwzięcia bezpośrednio przez nich zgłoszone, od wielu lat udanie funkcjonuje w samorządach.
Pomysłów nie zabraknie
Od niedawna jego działanie zaczyna być testowane także w szkolnictwie wyższym. Na uruchomienie takiej inicjatywy zdecydowano się na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego, który chwali się, że jako jedyny w Polsce wdrożył tę inicjatywę na poziomie wydziału.
– Dopuszczenie studentów, doktorantów i pracowników do współdecydowania o wydawaniu uczelnianych pieniędzy jest czymś oczywistym. A przynajmniej powinno być – mówi prof. Michał Mackiewicz, prodziekan ds. ekonomicznych Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego. Nie ukrywa, że wiele w takim przypadku zależy od władz uczelni czy wydziału. – Dwa lata temu na naszym wydziale doszło do wymiany kadry na najwyższym szczeblu. W jej wyniku nastąpiła radykalna zmiana podejścia do zarządzania szkołą wyższą – postawiliśmy na zdecydowanie bardziej partnerski model – podkreśla. Stąd też decyzja o wdrożeniu budżetu obywatelskiego. Mają o nim decydować studenci, doktoranci i pracownicy wydziału. Wszystko zostało tak pomyślane, żeby mieli oni wpływ na niektóre decyzje, podejmowane do tej pory jednoosobowo przez dziekana. – W połowie czerwca specjalna komisja oceni, czy wnioski, które wpłynęły, nie wykraczają poza to, na co wydział może wydawać pieniądze. Na pewno nie chcielibyśmy finansować projektów związanych z ideologią czy religią. Chodzi raczej o inicjatywy, z których wszyscy mogliby korzystać i które uczyniłyby wspólną przestrzeń lepiej dostosowaną do potrzeb pracowników i studentów – podkreśla prof. Mackiewicz.
Z pomysłami nie powinno być problemu. – Kiedy ogłosiliśmy nabór wniosków, studenci natychmiast mieli konkretne sugestie. Wspominali np. o tym, że w toaletach przydałyby się wieszaki na ubrania. To może jest drobna kwestia, ale pokazuje, że takie projekty mają sens. Władze wydziału, będąc skoncentrowane na poważniejszych sprawach, nie wpadłyby na taki pomysł – dodaje profesor.
Do wydania w tegorocznej pilotażowej edycji jest 50 tys. zł. – Mam nadzieję, że w przyszłości te kwoty będą większe – dodaje prof. Mackiewicz.
Pierwszą edycję budżetu partycypacyjnego ma już natomiast za sobą Uniwersytet Warszawski, w którym został on wdrożony na poziomie całej uczelni.
– Odbyła się ona w zeszłym roku, w puli było 300 tys. zł. Swoje pomysły mogli zgłaszać wszyscy członkowie społeczności akademickiej, nie tylko studenci i doktoranci, ale również pracownicy – mówi Olga Laska z biura prasowego UW. Finansowanie uzyskało 11 projektów dotyczących m.in. zakupu defibrylatorów ratujących życie (najwięcej głosów), domków dla dzikich zwierząt, samoobsługowych stacji rowerowych, zajęć z poradnictwa prawnego dla rodziców czy pomocy psychologicznej online dla studentów i pracowników. Wszystkie mają zostać zrealizowane w tym roku.
– Obecnie trwa ocena pierwszej edycji, dopiero po jej zakończeniu można będzie podjąć ostateczną decyzję w sprawie kontynuowania tej praktyki. Spodziewamy się jednak, że zagości u nas na dłużej – dodaje Laska.
Uczelnie zainteresowane
Budżety partycypacyjne na uczelniach to na razie nieczęste zjawisko. W ocenie prof. Mackiewicza nie jest to jednak wina regulacji prawnych, a wyłącznie mentalności. Niedługo może się to jednak zmienić. – Nie wykluczamy, że w przyszłości podejmiemy podobną inicjatywę, choć na razie nie mamy takich działań w planach – mówi dr Ryszard Balicki, pełnomocnik rektora ds. kontaktów z mediami Uniwersytetu Wrocławskiego.
W jego ocenie budżet partycypacyjny na uczelni to ciekawa inicjatywa, która dodatkowo angażuje studentów i doktorantów. Podobnego zdania jest także prof. Piotr Stec, dziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu Opolskiego. – Nie wykluczam, że w przyszłości na naszej uczelni zagości taki projekt. U nas na razie współdecydowanie o finansach jest rolą samorządu studenckiego, ale budżet partycypacyjny angażuje szerszą grupę osób i uświadamia całej społeczności akademickiej, że ma realny wpływ na to, co się dzieje na uczelni – podkreśla. Zwraca jednocześnie uwagę, że obecnie studenci UO zgłaszają inicjatywy finansowane ze środków przeznaczonych na studencki ruch naukowy.
Podobnie jest też w innych szkołach wyższych. – Na UMK w Toruniu nie ma programów, które w swej nazwie odwoływałyby się do budżetu obywatelskiego, ale jest wiele innych rozwiązań mających podobny charakter. Przykładowo istnieje fundusz repet (z wpłat za powtarzanie roku na studiach stacjonarnych). W jego ramach studenci zgłaszają propozycje – począwszy od dużych projektów infrastrukturalnych, poprzez organizacje konferencji, na wyjazdach indywidualnych kończąc – mówi Ewa Walusiak-Bednarek z zespołu prasowego UMK.
– Na wielu wydziałach naszej uczelni realizowane są postulaty studenckie, często w trybie konkursowym. Przykładowo w tym roku na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej odbył się finał konkursu, w którym nagrodzony został projekt dotyczący stref relaksu w wydziałowej bibliotece. W głosowaniu wzięli udział studenci i pracownicy. Oczywiście ta i wiele innych inicjatyw nie wyklucza uruchomienia w przyszłości ogólnouczelnianego budżetu partycypacyjnego – mówi z kolei Małgorzata Rybczyńska, rzecznik prasowy UAM w Poznaniu.
Władze UAM przychylnie odnoszą się do takiego pomysłu, ale jak dotąd nie było sygnałów ze strony studentów o chęci czy potrzebie takich działań.