Musimy przyjąć brutalną prawdę. W związku z obniżeniem standardów oraz liczbą chętnych przyjmowanych w ostatnich latach część osób nie utrzyma się w zawodzie.
Długo zastanawiałem się, jak zacząć ten tekst. Czy rozpocząć od męża z „pozytywną szajbą deregulacji”, czy może od ministra Ziobro? Przyszło mi jednak do głowy, żeby przypomnieć sobie świetny (a przecież nie tak dawny jeszcze) okres mojej aplikacji. Byliśmy rokiem dużym jak na ówczesne czasy, ponad 40 osób. Jednocześnie jednym z pierwszych, kiedy nie mieliśmy pensji od rady. Tak, tak, proszę państwa, rady adwokackie przez całe dziesięciolecia płaciły aplikantom pensje. Znaliśmy się wszyscy, pewne zachowania, w szczególności nieetyczne, były niemożliwe.
Czy panował nepotyzm? Ja go nie odczułem. Większość kolegów nie tylko nie była dziećmi adwokatów, lecz nawet nie pochodziła z rodzin prawniczych. Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale nie wszyscy z koleżanek i kolegów poradzili sobie dobrze na rynku. Wtedy! Na czterech latach aplikacji było nas sto kilkadziesiąt osób. Czy za mało? Liczba absolwentów prawa oczywiście przełożyła się na wzrost liczby kandydujących. Wypada się jednak zastanowić, czy liczba aplikantów powinna się zwiększyć w takim stopniu?
W czasach „po deregulacji” uczestniczyłem w ślubowaniach roczników adwokackich liczących ok. 1000 osób. Dodajmy roczniki radcowskie, na ogół nieco liczniejsze. Niektórzy przedstawiają to jako olbrzymi sukces, otwarcie zawodów, rozbicie nepotycznego, zamkniętego środowiska. Ja oceniam to jako ogromną porażkę państwa, wymiaru sprawiedliwości i młodych ludzi, którzy zostali po prostu oszukani.
Zacznijmy od początku. Po roku 1990 jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać wszelkiego autoramentu szkoły wyższe, jednym z najpopularniejszych kierunków było prawo. W oczach wielu klucz do absolutnego sukcesu: finansowego, osobistego, prestiżowego. Niestety poziom nowo powstających szkół wyższych był (i jest), ujmijmy to eufemistycznie, mocno zróżnicowany. Narastała presja na przypieczętowanie sukcesu tym, co wówczas zasadnie uznawane było za dostęp do przyzwoitego i nieźle płatnego zawodu. Uzyskanie tytułu adwokata (nieco później również radcy prawnego) wydawało się być kluczem. Lobby właścicieli prywatnych szkół wyższych rozpoczęło krucjatę zmierzającą do obniżenia warunków dostępu na aplikację. Vox populi, vox Dei. Z sukcesem.
Należy jednak przyznać, że władze naszego samorządu (w mniejszym stopniu radcowskiego) swoją bierną i dogmatyczną postawą przyczyniły się do tego w dużym stopniu. Jeden z moich starszych kolegów określił to żartobliwie mianem „etos, patos, rudymentos”. Niestety pozostali mentalnie w czasach, gdy zawód adwokata (obok księdza) cieszył się największym zaufaniem społecznym. Cały czas mieli na ustach wielkie nazwiska. Siła-Nowicki, Kern, Wende, opozycję demokratyczną, wydarzenia radomskie, proces księdza Jerzego... Niewątpliwe zasługi, tylko co z tego? Życie biegło dalej.
W konsekwencji w niedługim czasie samorządy utraciły prawo do organizowania egzaminów (tak wstępnych, jak i końcowych), a rzesza aplikantów skoczyła lawinowo ( w stosunku do mojego roku aplikacyjnego średnio niemal 15-krotnie). Doszła do tego wspomniana już „pozytywna szajba deregulacji”, doradcą prawnym mógł zostać każdy. Każdy, nawet bez formalnego wykształcenia prawniczego. Do tego kancelarie odszkodowawcze, windykacyjne itd. Efekt – całkowita pauperyzacja aplikacji. To nie jest już droga do osobistego i zawodowego sukcesu. Z prestiżu nie pozostało nic.
Siłą rozpędu przez kilka lat jeszcze liczba aplikantów rosła. Nie rósł natomiast ich poziom. Co ważniejsze, ilość pracy malała. Duża część ludzi, którzy zapożyczyli się u rodziny, aby wynająć pokój i opłacić aplikację, pozostanie w mojej opinii bez pracy. Jakiejkolwiek.
Możemy oczywiście sobie tłumaczyć, że to wina całego systemu edukacji, że przecież nagle okazało się również, że mamy tabuny bezrobotnych specjalistów od marketingu, socjologów itd. Tylko czy to usprawiedliwia rządzących? Pana od „pozytywnej szajby”, ministra Ziobro, św. pamięci ministra Gosiewskiego, premiera Tuska itd. Opcja polityczna nie ma tu znaczenia.
W żadnej mierze. Dwa czynniki wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. W pierwszej mierze populizm. Niechęć do narażania się wpływowemu lobby szkół wyższych (głównie tych nieuniwersyteckich) i rzeszy młodych głodnych kariery. Druga z pobudek była moim zdaniem znacznie dla palestry niebezpieczniejsza. Otóż była to chęć rozbicia środowiska od władzy niezależnego, wpływowego i mającego określony prestiż. I udało się, w znacznej mierze. Nie jesteśmy bez winy, ale presja była ogromna. Nie umieliśmy się w żaden sposób skomunikować ze społeczeństwem (tu należy zwrócić uwagę na działania, a właściwie ich brak, naczelnych władz palestry). Nie umieliśmy wyjaśnić ludziom, że obniżenie prestiżu, lawinowy wzrost liczby aplikantów, w konsekwencji również radców prawnych i adwokatów obróci się przeciw nim.
Efektem jest nabór na aplikację anno domini 2015. Znacznie mniejsza liczba kandydatów i niemal połowa mniej aplikantów. A to dopiero w moim odczuciu początek. Po kilku latach entuzjazmu uzasadnionego raczej śledzeniem „Prawa Agaty” niż rzeczywistymi perspektywami i stanem wymiaru sprawiedliwości młodzi ludzie zrozumieli, że dostanie się na aplikację nie jest żadną gwarancją życiowego sukcesu.
Czy możemy coś zrobić?
W pierwszym rzędzie apeluję do młodszych koleżanek i kolegów o angażowanie się w działania samorządu. Jeśli nie udało się obronić rozsądnego (ilościowo i jakościowo) naboru do zawodu, to róbcie wszystko, aby podnosić, a nie obniżać standardy. I wywierać presję na rządzących. Jak pokazał warszawski protest, tylko aktywnie, niestety czasami również na ulicy, jesteśmy w stanie obronić ten piękny zawód. Musimy (musicie) dążyć do „odbicia” rynku usług prawniczych z rąk osób całkowicie niekompetentnych i nieodpowiedzialnych. Nie jest to miejsce na ocenę obecnej ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej, lecz regulacje te stanowią wyłom w zakresie kompetencji osób, które udzielają pomocy prawnej. Musimy też przyjąć brutalną prawdę. W związku z obniżeniem standardów oraz liczbą chętnych przyjmowanych w ostatnich latach na aplikację część osób nie utrzyma się w zawodzie. Dążmy więc do tego, aby dalsze nabory miały charakter rozsądny. Aby ludzie mieli świadomość, że mamienie wizją świetnego i dobrze płatnego zawodu to fikcja i cynizm. Liczę, że wystawicie tym cynikom rachunek. Również przy urnach. Za szajbę.
Jako dziekan nawiązuję coraz ściślejszą współpracę z kolegami radcami. Jedziemy, kolokwialnie rzecz ujmując, „na tym samym wózku”. Szanując odrębności, posiadamy przecież te same kompetencje, a więc dalsze rozsadzanie zawodów zaufania publicznego dotyczy w tym samym stopniu radców co adwokatów. Mam nadzieję, że za kilka lat sytuacja wróci do normy. Pamiętajmy jednak, że rządzący zawsze będą mieli zapędy do poszerzania swojego imperium, pod pozorem walki z terroryzmem, deregulacji czy jakimkolwiek innym. Dla naszego dobra, ale przede wszystkim dla dobra wymiaru sprawiedliwości i obywateli, musimy się temu przeciwstawić.