Jak wynika z danych IMS Health, firmy monitorującej rynek farmaceutyczny, ponaddwukrotnie wzrosła liczba recept, które są wypisywane na 100 proc. Przed wprowadzeniem ustawy refundacyjnej taki rodzaj recept stanowił ponad 3 proc. ogółu. Teraz jest to 6,6 proc.
Pacjenci na leki, które nie były refundowane, wydawali ponad 30 mln zł miesięcznie, teraz muszą wysupłać z kieszeni aż 54 mln zł. – Dlatego wykupują np. część leków, czasem niepełne dawki – mówi Michał Pilkiewicz z IMS Health.
Według firmy na leki, które były refundowane w 2011 r., w tym roku odpłatność wzrosła z 34 do 38 proc. Największe zmiany dotyczyły leków na schorzenia psychiatryczne czy alergie. Grupa, w której ceny się nie zwiększyły, a wręcz zmalały, to choroby kardiologiczne.
Powodem takich zmian są nie tylko ograniczenia produktów na listach refundacyjnych – w 2011 r. było 4 tys. leków, obecnie jest 3,3 tys. – lecz także ograniczenie wskazań, w których lekarze mogą je wypisywać, choć są one sukcesywnie rozszerzane. Przykładem są choćby antybiotyki. Skonfundowani lekarze zapytali niedawno ministerstwo, co robić – antybiotyki są rejestrowane na konkretne bakterie, a ponieważ nie robi się badań posiewowych, nie ma jasności, czy akurat w przypadku tego chorego mogą być refundowane. – Minister co prawda uznał, że można przepisywać, ale kontrolerzy nie muszą tego uznać, więc ryzyko nadal jest – mówi Jacek Krajewski, szef Porozumienia Zielonogórskiego.