- Walka z SARS-CoV-2 będzie najtrudniejsza w państwach rozwijających się z powodu braków organizacyjnych, sprzętowych i ludzkich - mówi dr hab. n. med. Mariusz Gujski, specjalista zdrowia publicznego, pracownik na Wydziale Nauk o Zdrowiu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego
/>
Od samego początku epidemii COVID-19 przedstawiciele Światowej Organizacji Zdrowia powtarzają, że tym, co naprawdę spędza im sen z powiek, jest perspektywa pojawienia się koronawirusa w kraju, gdzie służba zdrowia jest słaba. Dlaczego?
Nie dziwię się ludziom z WHO, bo problem epidemiczny w kraju rozwijającym się to sytuacja, która faktycznie może spędzać sen z powiek. Przede wszystkim jest to związane z organizacją systemu ochrony zdrowia. A ta z kolei zależy od poziomu finansowania. W Polsce często narzekamy, że mamy niedofinansowaną służbę zdrowia, ale według OECD rocznie przeznaczamy na ten cel ok. 2 tys. dol. na głowę mieszkańca. Tymczasem w Afryce jest zaledwie garstka państw, które wydają więcej niż 100 dol.
Na chłopski rozum: poza diagnostyką walka z wirusem nie jest bardzo „high-tech” – odizolować i nie pozwolić, żeby chory zainfekował kolejne osoby. Jaką przewagę dają większe nakłady?
Wydając więcej, państwa kupują przede wszystkim sprawnie działający system ochrony zdrowia. W ramach takiego systemu pracują odpowiednio wykształceni ludzie, jest mapa przychodni, szpitali, a także sprzęt. W wielu miejscach świata nie ma ani personelu, ani sprzętu oraz – co trzeba podkreślić – nie ma zorganizowanego systemu ochrony zdrowia.
Czy na wypadek epidemii to właśnie ten ostatni element nie jest najważniejszy? To dzięki niemu możliwe są sprawna organizacja, koordynacja, mobilizacja i zarządzanie zasobami.
Oczywiście. W tym wypadku chodzi nam o organizację obrony przeciwepidemicznej, a więc systemy powiadamiania, diagnozowania, izolowania czy kwarantanny. Innymi słowy: bardzo wiele systemowych rozwiązań, których nie sposób wdrożyć z dnia na dzień, bo buduje się je latami. Choćby jak państwowy nadzór sanitarny. Przecież w Polsce nad tym obszarem czuwa armia ponad 16 tys. osób.
Dotychczas obawy WHO były tylko obawami. Teraz SARS-CoV-2 pojawił się w krajach takich jak Afganistan. Pierwsze przypadki odnotowano w Afryce.
WHO już wcześniej wezwało do stworzenia specjalnego funduszu, z którego finansowano by walkę z koronawirusem i uruchamianie procedur przeciwepidemicznych w krajach rozwijających się. Bez pomocy te kraje nie są w stanie skutecznie walczyć z epidemiami. Wystarczy zresztą przypomnieć walkę z wirusem ebola parę lat temu, którą udało się wygrać wyłącznie dzięki zaangażowaniu krajów zamożnych.
A czy państwa, do których wirus dociera dopiero teraz – w tym kraje rozwijające się – nie mają trochę łatwiej, bo mogą uczyć się na błędach poprzedników?
Łatwiej mają wyłącznie kraje rozwinięte; co do reszty nie byłbym taki pewny. Co z tego, że wiedzą, jak teoretycznie powinna wyglądać walka z wirusem, skoro nie są w stanie wdrożyć u siebie takich rozwiązań. Nie mają zasobów, sprzętu, infrastruktury ani odpowiednio licznego i przeszkolonego personelu. Dlatego WHO się boi.
Czy coś jeszcze odgrywa rolę podczas walki z wybuchami chorób zakaźnych?
Na przebieg epidemii ma również wpływ taki element jak mentalność społeczeństw. Proszę zwrócić uwagę: najważniejszą bronią w walce z wirusem jest wczesna identyfikacja, izolacja chorych i kwarantanna osób zagrożonych chorobą. Te narzędzia w dużym stopniu zależą od mentalności ludzi i możliwości kontrolnych państwa. Mieszkańcy Dalekiego Wschodu są bardziej zdyscyplinowani niż my. A dzisiaj słyszałem, że gdzieś za wschodnią granicą kilka osób uciekło z kwarantanny.
Jak pan uważa, dlaczego tak gwałtownie rośnie liczba przypadków w Iranie?
Sytuacja w Iranie faktycznie jest nieco dziwna. W pierwszych dniach śmiertelność COVID-19 wynosiła tam ok. 10 proc., a teraz spadła do ok. 5 proc. Odpowiedź może być taka, że w pierwszych dniach populacja chorych była niedoszacowana – sądzono, że jest ich mniej, niż było w rzeczywistości. Na podstawie dotychczasowych obserwacji wiemy bowiem, że śmiertelność wynosi ok. 3 proc.
A Korea Południowa? Włochy?
Jeśli idzie o Koreę Południową, to stawiałbym na bliskość geograficzną Chin. Do Włoch z kolei wirusa mogła zawlec większa grupa ludzi i to zawlec do populacji, w której mógł on rozwijać się bez kontroli. Tempo rozprzestrzeniania się zależy od reżimu sanitarnego, którego przecież nie pilnujemy, kiedy nic się nie dzieje. Trochę to zależy od szczęścia: na ile zakażony prowadzi bogate życie towarzyskie i czy będzie się mu oddawał po zakażeniu wirusem. My temu szczęściu możemy pomóc, wdrażając procedury: jak ktoś podejrzewa koronawirusa, to nie korzysta z transportu publicznego, unika kontaktu z innymi, nie zgłasza się na izbę przyjęć czy SOR. To kwestia odpowiedzialności każdego z nas.
Czy epidemia przybierze większe rozmiary i czy wirus zostanie z nami na dłużej?
Sądzę, że przed nami jeszcze miesiąc czy półtora fali zachorowań. Ale biorąc pod uwagę nasze historyczne doświadczenia, to SARS-CoV-2 nie rozprzestrzenia się w sposób całkowicie niekontrolowany. Nie mam jednak pewności, czy epidemia wirusa przybierze większe rozmiary pod względem populacyjnym. A jeśli idzie o pytanie, czy z nami zostanie, to biorąc pod uwagę, jak się rozszerzył, raczej nie jest to wirus na jeden sezon. Wystarczy porównać go z chorobami wywoływanymi przez kuzynów z tej samej rodziny, jak wirusy SARS czy MERS. Dzięki Bogu, że to nie jest MERS, bo tu śmiertelność wynosiła ok. 30 proc.
Czy Polska jest gotowa na atak koronawirusa?
Żaden kraj na świecie nie jest w pełni gotowy, z bardzo wielu różnych powodów. Na pewno jesteśmy przygotowani teoretycznie. Praktycznie mierzymy się z nowym zagrożeniem, w związku z czym sukces zależy nie tylko od systemu ochrony zdrowia, lecz także od tego, czy jesteśmy odpowiedzialnym społeczeństwem. Diagnozy tego ostatniego elementu jednak się nie podejmuję. Malkontenci nad Wisłą mówią, że system ochrony zdrowia to studnia bez dna, że zawsze można wpompować tam masę pieniędzy i ciągle będzie za mało. Nie podzielam tego poglądu, szczególnie w kontekście polskiego poziomu finansowania służby zdrowia. Tu akurat jestem zwolennikiem niepopularnego poglądu: jak na ograniczone środki w naszej dyspozycji, to mamy w Polsce genialną medycynę.