Dealerzy są coraz bliżej korzystnego kompromisu w sprawie podatku handlowego.
Sprzedawcy nowych aut byli jedną z grup, której na początku prac nad podatkiem handlowym wróżono amnestię. Związek Dealerów Samochodowych (ZDS) przestrzegał, że w razie wprowadzenia dodatkowych opłat zgodnie z pierwotnym planem Ministerstwa Finansów, przed tysiącem małych i średnich przedsiębiorstw pojawi się widmo braku rentowności. Dziś jest już niemal przesądzone, że salony nie zostaną wyłączone z rządowych planów.
– Szanse na wyłączenie naszego sektora są już tylko teoretyczne. Pozostaje nam walczyć o możliwie najkorzystniejsze zapisy przyszłej ustawy – mówi nam anonimowo jeden z przedstawicieli branży uczestniczący w pracach nad podatkiem. – Nie możemy jeszcze powiedzieć, że dotychczasowe ustalenia są ostateczne, ale jesteśmy coraz bliżej kompromisu – deklaruje z kolei Marek Konieczny, prezes ZDS. Poprzez kompromis Konieczny rozumie wprowadzenie podatku liniowego w połączeniu z wysoką kwotą wolną, na poziomie ok. 200 mln zł. – Taka propozycja byłaby zdecydowanie lepsza od pierwotnych założeń – dodaje.
Kluczową kwestią pozostają także kryteria naliczania obrotu. Jeżeli będzie on konsolidowany na poziomie importera, prawdopodobnie żadna marka nie uniknie dodatkowych opłat. – Jeżeli uda się przeforsować wysoką wolną kwotę, a każdy dealer będzie traktowany jako indywidualny przedsiębiorca, branża przejdzie przez zmiany bezboleśnie – uważa Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.
Tomasz Majnusz, radca prawny w dziale doradztwa podatkowego w KPMG, mówi z kolei: – Potraktowanie jako podatnika poszczególnych dealerów, oznaczałoby ukaranie tych przedsiębiorców, którzy w poprzednim okresie dokonali konsolidacji. Uprzywilejowane zostałyby mniejsze salony. Sam podatek, niezależnie od konstrukcji, nie pozostawałby zatem bez wpływu na tworzenie nowych punktów sprzedaży .
Eksperci powtarzają ponadto, że wprowadzenie nowego podatku może wpłynąć na ceny nowych samochodów. – Podwyżka mogłaby wynieść ok. 1 proc., ale nawet niewielki wzrost poniesie za sobą konsekwencje dla rynku. Z prostych praw marketingu wynika, że taka podwyżka spowoduje spadek sprzedaży o od 1 do 3 proc. – wyjaśnia Jakub Faryś. Jeśli tak by się stało, przy założeniu, że podatki ze sprzedaży przeciętnego samochodu wynoszą ok. 15 tys. zł, w ciągu roku z kasy państwa uciekłoby od 50 do 150 mln zł. Mniejsze straty z tytułu wprowadzenia podatku zakłada ZDS. – Według naszych szacunków, przy założeniu negatywnego scenariusza, ceny wzrosłyby o maksymalnie 0,5 proc. – mówi Marek Konieczny.
Wprowadzenie nowej daniny, bez względu na jej skalę nie uderzy w marki po równo. W bardziej komfortowej sytuacji pozostają sprzedawcy aut premium operujący na większych marżach. – Nasi dealerzy odnotowują zyski, ale nie wszystkie marki mogą się tym pochwalić. W niektórych sieciach sprzedaży, szczególnie marek masowych, istnieją dealerzy balansujący na progu opłacalności. Oni najbardziej odczuliby zmianę – twierdzi Stanisław Dojs z Volvo.
Uwagi do projektu mają także przedstawiciele rynku części. W opinii Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych dotychczasowe projekty ustawy mogą doprowadzić do tego, że w swojej codziennej działalności niezależne warsztaty motoryzacyjne będą musiały prowadzić odrębną ewidencję: dla sprzedaży następującej w ramach świadczenia usługi oraz dla sprzedaży pozostałej. – Nie będzie to proste, gdyż np. te same opony albo ten sam olej silnikowy nie będą objęte podatkiem w razie ich montażu lub uzupełnienia w warsztacie, zaś będą objęte nową daniną w sytuacji, gdy klient postanowi w warsztacie zakupić opony, a założyć je dopiero wraz z nadejściem sezonu letniego, zaś olej uzupełnić samodzielnie – tłumaczy Alfred Franke, prezes SDPCM
123,6 tys. samochodów osobowych dla klientów indywidualnych zarejestrowano w Polsce w 2015 r.
14 tys. aut osobowych sprzedał klientom indywidualnym lider rynku – Skoda