Szowinistyczna część ludzkości od dziesięcioleci twierdzi, że kobiety same nie wiedzą, czego chcą. Ale to nieprawda. Kobiety doskonale wiedzą, czego chcą. Chcą wszystkiego. Zrozumiałem to tuż po tym, jak podczas krótkiego urlopu z nudów zajrzałem do jakiegoś kobiecego magazynu z lśniącą okładką ukazującą dziewczynę o jeszcze bardziej lśniących włosach. Na stronie piątej zaczynał się temat przewodni numeru, którego przesłanie było krótkie: „Bądź naturalna, niczego w sobie nie zmieniaj, zaakceptuj siebie taką, jaka jesteś”. Dziesięć stron dalej poradnik: „Jak zrzucić 60 kg w dwa dni”. Później była galeria umięśnionych i porośniętych gęstymi brodami aktorów sugerująca, że obecnie każda kobieta chce mieć w domu drwala, który zaciągnie ją za włosy do kuchni. I nie tylko do kuchni. Zaś na odwrocie jakaś znana pani psycholog doradzała niewiastom: „Jak zamienić go w łagodnego, czułego i wrażliwego dżentelmena”.



Wnioskuję zatem, że obecnie idealny kandydat na męża powinien odżywiać się surowym mięsem, zaś swoją połowicę karmić tylko czekoladą i codziennie wieczorem czule obcałowywać każdy z trzech jej podbródków. Jego bicepsy w rozmiarze Bieszczad muszą być posmarowane samoopalaczem, a łydki wydepilowane woskiem. Pożądane jest, aby potrafił samodzielnie wystrugać dębowy zestaw mebli do pokoju dziecięcego, słuchając przy tym Osieckiej i przypominając sobie cytaty z filmów Almodóvara. Mile widziane, aby się przy tym pocił, niemniej jego pot musi mieć zapach Lacoste’a. Od 9 do 17 powinien być menedżerem w banku, zaś o 17.01 sprawnym ogrodnikiem, hydraulikiem, ślusarzem, poetą i niańką. Musi być twardy jak erekcja terminatora i wrażliwy jak alergik. W drzwiach do sypialni zawsze powinien przepuszczać kobietę pierwszą, umieć te drzwi zreperować, a tuż za nimi zamieniać się w Casanovę. Tylko tak, żeby dzieci nie pobudzić.
Obok idealnego faceta kobiety często szukają idealnego samochodu. Niedawno zadzwoniła do mnie koleżanka z prośbą, bym doradził jej, do salonu której marki powinna się udać po nowe auto. Niestety zamiast krótko odpowiedzieć: do Volkswagena, Citroena, Audi, Dacii albo dowolnego innego, ja nieopatrznie zapytałem: „A jaki ma być ten samochód?”. Wtedy się zaczęło: mały z zewnątrz i duży w środku; szybki i oszczędny; zwrotny i pakowny; komfortowy i ze sportowym zacięciem; dobrze wykończony i tani; ładny i zadziorny; kobiecy, ale nie cukierkowy; dobrze wyposażony i prosty w obsłudze. Innymi słowy, moja koleżanka potrzebowała forda transita w nadwoziu fiata pandy, o komforcie mercedesa, solidności volkswagena, osiągach bmw, wyglądzie alfy romeo, zużyciu paliwa na poziomie skutera i w cenie pęczka koperku. Gdy odpowiedziałem jej zgodnie z prawdą, że niestety takiego samochodu nikt jeszcze nie wyprodukował, poczuła się głęboko rozczarowana.
Nie zmienia to faktu, że producenci samochodów coraz usilniej zabiegają o względny kierowców płci pięknej i starają się pogodzić ogień z wodą. Bardzo dobrym tego przykładem jest najnowszy opel corsa w wersji z jednolitrowym doładowanym silnikiem benzynowym. Zacznijmy jednak od tego, że w ostatnich latach Opel poczynił ogromne postępy, jeżeli chodzi o wygląd i jakość swoich aut – wystarczy spojrzeć na insignię i astrę. Niestety miały one również jedną poważną wadę – nadwagę. Insignia z podstawowymi silnikami w ogóle nie chce ruszyć z miejsca, w mocniejszych odmianach sprawia wrażenie, jakby nieustannie ciągnęła za sobą kotwicę. Podobny problem dotyczył poprzedniej generacji corsy – była żwawa jak grobowa płyta. Obecna jest nieporównywalnie lepsza – sprawia wrażenie lekkiej, jest zaskakująco zwinna, a sposób, w jaki pracuje jej zawieszenie i kierownica, przywodzą na myśl samochody spod znaku GTI. To miejskie autko naprawdę cieszy podczas prowadzenia, co w tej klasie jest wyjątkiem. Pozytywne wrażenia wzmaga doskonały, choć zaledwie trzycylindrowy silnik. Codziennie jeżdżę do pracy bardzo urozmaiconą trasą: najpierw muszę 6 km przejechać przez miasto i tereny zabudowane do autostrady, później na niej przez ok. 30 km walczę z idiotami wlekącymi się lewym pasem (przyspieszam do 150 km/h, by za chwilę hamować do 90 km/h), a na koniec pokonuję jakieś 3–4 km w warszawskich korkach. Średnie spalanie corsy na tej trasie wynosiło 5,3 l. A tylko w mieście potrafiła zadowolić się 6 l. Przyznacie, że to tyle, co nic, wziąwszy pod uwagę 115 koni, przyspieszenie do setki w 10 sekund i maksymalnie 195 km/h. W dodatku mały motorek przyjemnie brzmi i sprawia wrażenie pobudzonego już od najniższych obrotów.
Jeżeli chodzi o wnętrze, to jest zaskakująco przestronne i wygodne, a obsługa pokładowych urządzeń nie sprawia problemów. Spasowanie jest bardzo dobre, stylistyka przyjemna dla oka, ale już niektóre plastiki swoją twardością i jakością przywodzą na myśl stadionowe ławki. A tylna półka przykrywająca bagażnik została prawdopodobnie wykonana z kartonu po telewizorze.
W zasadzie mógłbym już kończyć opis tego naprawdę udanego modelu, ale poruszyć muszę jeszcze jedną kwestię – jego wyglądu. Niby o gustach się nie dyskutuje, ale zastanawia mnie, czemu ci sami ludzie, którzy zaprojektowali zadziornego adama i elegancką insignię, w przypadku corsy poszli na łatwiznę. Jest tak nijaka, że tylko w środę zgubiłem ją trzy razy. A mój niespełna dwuletni syn, który nie przegapi żadnej okazji, żeby choć posiedzieć w samochodzie, wczoraj wszedł do garażu, zrobił tylko wymowne „błe” i wrócił do swojego rowerka. Dlatego osobiście z niecierpliwością czekam na wersję OPC, która będzie miała mnóstwo sportowych akcentów, duże felgi, parę spojlerów i wściekle niebieski kolor. A na drodze stanie się godnym konkurentem forda fiesty ST. Choć do wyobraźni pań bardziej pewnie przemówią inne argumenty: corsa OPC będzie jak czuły drwal w garniturze. I do opery zabierze, i dzieci zabawi, i za włosy zaciągnie do sypialni. ©?