Minister deklaruje, że dogada się z marszałkami województw . Ci mają podjąć decyzje do końca września.
Do setek miejscowości nie da się pociągiem dotrzeć inaczej jak z przesiadką, w dodatku często wiąże się to z korzystaniem z usług więcej niż jednego przewoźnika. W związku z tym przed każdą przesiadką trzeba martwić się o zakup nowego biletu, a po zsumowaniu cen biletów różnych spó łek okazuje się, że podróż jest droższa, bo początkowe kilometry zawsze kosztują najwięcej.
Dlatego władze PKP chcą wprowadzić wspólny bilet. Podróż byłaby wtedy znacznie tańsza, bo cena za przejazd zostałaby obliczona według taryfy degresywnej, w której każdy kolejny przejechany kilometr kosztuje mniej. Najwięcej można by zaoszczędzić przy dalekich podróżach – na odległość 400–500 km.
Odpowiedzialny za kolej wiceminister infrastruktury Andrzej Bittel zapowiedział właśnie, że wprowadzenie wspólnego biletu to jedno z najważniejszych zadań na najbliższe tygodnie. Szef PKP Krzysztof Mamiński twierdzi, że spółka od strony technicznej jest gotowa do wprowadzenia usługi. Zastrzega, że teraz wszystko zależy od zgody marszałków województw, dofinansowujących kursy przewoźników regionalnych. Dodaje, że czas nagli i od samorządów żąda jasnej deklaracji najpóźniej do końca września.
Według PKP wprowadzenie wspólnego biletu będzie oznaczać dla samorządów niewielki ubytek przychodów z biletów. W przypadku poszczególnych województw sięgnie on od kilkunastu do 50 tys. zł rocznie. Według szefa PKP do zrekompensowania straty wystarczy przyrost liczby podróżnych o zaledwie 0,25 proc. Mamiński jest przekonany, że nowa oferta przyciągnie znacznie więcej nowych pasażerów.
Te wyliczenia negują Koleje Dolnośląskie. Dotarliśmy do wykonanej przez spółkę symulacji utraconych zysków. Według różnych wariantów po wprowadzeniu wspólnego biletu przewoźnik straci od 1,7 do 2,5 mln zł rocznie. – To dla nas nieopłacalne. Nie przyłączymy się do tego projektu – mówi DGP przedstawiciel przewoźnika.
Wiele wątpliwości mają także władze innych województw. Marszałek Mazowsza Adam Struzik, który pod koniec sierpnia przewodniczył konwentowi marszałków w Płocku, w liście do ministra zgłosił 20 szczegółowych pytań. Marszałkowie proszą o precyzyjne wyliczenia dotyczące utraconych dochodów, bo jak twierdzą, na razie otrzymali jedynie szacunki odnośnie do dwóch przewoźników – Przewozów Regionalnych i Szybkiej Kolei Miejskiej w Trójmieście. Boją się, że tak jak w przypadku Dolnego Śląska strata będzie wyraźna i trudno ją będzie zrekompensować. Marszałek Struzik zwraca też uwagę na dość wysoką – jego zdaniem – 4-proc. prowizję, którą przy zakupie biletu ma pobierać spółka PKP Informatyka.
Ministerstwo liczy, że mimo wątpliwości od grudnia do wspólnego biletu oprócz finansowanej przez rząd spółki PKP Intercity wejdzie jeszcze kilku przewoźników, przynajmniej Przewozy Regionalne (PolRegio) i SKM Trójmiasto. Pol Regio to wciąż największy przewoźnik w Polsce, który obsługuje kursy regionalne na przeważającym terenie kraju. Traci jednak pasażerów na rzecz przewoźników należących do poszczególnych województw. W PKP liczą, że w przypadku PolRegio marszałkowie niemal nie zauważą straty dochodów. W przypadku SKM Trójmiasto potrzeba też zgody marszałka województwa pomorskiego. Ryszard Świlski z zarządu tego regionu twierdzi, że od dwóch miesięcy trwają rozmowy w sprawie wspólnego biletu. Dodaje, że czeka na wyjaśnienia wątpliwości, które znalazły się w liście podpisanym przez marszałka Struzika. Ostateczną decyzję podejmie do 30 września.
Wstępną deklarację przystąpienia do projektu zgłosiła za to Łódzka Kolej Aglomeracyjna. Obserwatorzy zwracają uwagę, że pomysłowi może przeszkodzić polityka. Marszałkowie z partii opozycyjnych – z PO, jak na Dolnym Śląsku, czy z PSL, jak na Mazowszu, mogą nie zgodzić się na nową ofertę dla pasażerów, by wywodzący się z PiS minister infrastruktury nie mógł ogłosić sukcesu.
Wspólny bilet ma sens, jeśli obejmie wszystkich lub przytłaczającą większość przewoźników. W przeciwnym wypadku będzie oznaczać jeszcze większy bałagan dla pasażerów.