Przez wieki zabawne historie krążyły z ust do ust i daremne było szukanie ich autora. W dobie internetu wskazanie twórcy dowcipu, który trafił do sieci, jest nadal trudne, aczkolwiek wykonalne.
Zagadnienia prawnej natury form komicznych są rozpatrywane najczęściej pod kątem oceny naruszenia wizerunku i godności osoby parodiowanej, przekroczenia granicy norm etycznych lub obrazy uczuć religijnych w przypadku satyry. Mogłoby się wydawać, że problematyka publikowania form humorystycznych sprowadza się do jego dopuszczalności z punktu widzenia prawa prasowego i ochrony podstawowych dóbr osobistych. Jednak coraz częściej zaczyna się mówić o prawach autorskich twórców żartów – czy słusznie i czy jest to uzasadnione w każdym przypadku?
Humor na poważnie
Należy odróżnić satyrę od zwykłego humoru jako formy komizmu. Satyra jest najczęściej literackim lub graficznym (karykatura) rodzajem ośmieszająco-piętnującym określoną osobę czy zjawisko społeczne, przy czym założeniem podstawowym jest, aby odbiorca bez problemu domyślił się, kto lub co jest podmiotem satyry. Dopuszczalność stosowania satyry jako odsłony wolności wypowiedzi została wyrażona w art. 41 w zw. z art. 1 prawa prasowego (Dz.U. z 1984 r. nr 5, poz. 24 ze zm.). Za utwór w rozumieniu prawa autorskiego (t.j. Dz.U. z 2006 r. nr 90, poz. 631 ze zm. – pr. aut.) będzie można uznać ośmieszającą polityka fraszkę lub jego rysunkową karykaturę. Jednak czy przedmiotem ochrony autorskoprawnej będzie także zwykły słowny dowcip opublikowany w czasopiśmie humorystycznym? Należałoby dokonać oceny poziomu oryginalności takiego żartu, co pozostaje kwestią dyskusyjną. Inaczej zostałby oceniony krótki dowcip przedstawiający scenę rodzajową, którą można opisać na wiele różnych sposobów z zachowaniem efektu zabawności, a inaczej żart zbudowany z odpowiednio dobranych, charakterystycznych słów (np. żart dźwiękonaśladowczy), którego zmiana oryginalnej konstrukcji spowoduje utratę śmieszności.
Jeżeli budowa dowcipu jest prosta, to można go łatwo zmodyfikować poprzez wprowadzenie innych postaci, miejsca itp. i z zachowaniem tej samej puenty opublikować bez obaw o naruszenie praw autorskich. Przez wieki zabawne historie krążyły z ust do ust i daremne było szukanie ich autora. Przy założeniu, że dowcip taki stanowił utwór w rozumieniu prawa autorskiego, należałoby go traktować jako dzieło osierocone. W dobie internetu wskazanie twórcy żartu, który trafił do sieci, jest nadal trudne, aczkolwiek wykonalne.
Copyright trolling
Kilka tygodni temu bezprecedensową sprawą okazało się zamieszczenie na Twitterze przez Olgę Lexell żartu słownego, do którego rościła prawa autorskie. Dowcip został powielony na innych kontach, których właściciele nie wskazali autora tekstu, w związku z czym autorka pierwotnego wpisu zgłosiła administracji serwisu Twitter naruszenie jej własności intelektualnej. Żądaniom stało się zadość i serwis konsekwentnie usuwa posty z zamieszczanym przez innych użytkowników problematycznym żartem. Pojawiły się w sieci głosy oburzenia, wskazujące, że zakres ochrony praw autorskich w tym przypadku popadł w absurdalną skrajność. Olga Lexell wystosowała oświadczenie, w którym broniła swojego stanowiska, argumentując je kwestiami zarobkowymi: autorka deklaruje swój fach jako pisarz-komik, zaś na Twitterze sprawdza popularność żartów, zanim wykorzysta je w twórczości literackiej.
Autorka nie otrzymywała wynagrodzenia z tytułu żartów umieszczanych na koncie w serwisie Twitter. Rozpowszechnianego przez jego użytkowników żartu nie sposób również wycenić w charakterze utraconych korzyści, więc nie ma możliwości wskazywania na naruszenie autorskich praw majątkowych. Podnoszenie naruszeń autorskich praw osobistych również pozostaje kwestią wątpliwą, co obrazuje także polskie ustawodawstwo. Czy stosując rozszerzającą wykładnię art. 1 ust. 2 pr. aut., opowiedziany dowcip należałoby traktować jako przedmiot prawa autorskiego w postaci utworu wyrażonego słowem? Mając na uwadze, że utwór jest przedmiotem prawa autorskiego od chwili ustalenia, chociażby miał postać nieukończoną, można teoretycznie zakładać, że dowcip podlegałby ochronie od momentu jego opowiedzenia innym osobom. Jednakże omawiana twórczość Olgi Lexell nie była rozbudowaną humoreską czy fraszką, ale zaledwie jednozdaniowym, prostym żartem złożonym z kilkunastu słów. Aby uzyskać ochronę jako przedmiot prawa autorskiego, dowcip taki musiałby spełnić przesłanki oryginalności i indywidualności, a wobec omawianego jednozdaniowca mamy do czynienia z granicznym poziomem twórczości, gdzie należałoby ustalić wartość progową umożliwiającą rozróżnienie wytworów intelektualnych zdatnych od niezdatnych do ochrony.
Jak zauważył SA w Krakowie (I ACa 477/97), „w każdym przypadku budzącym wątpliwości, tj. wtedy, gdy indywidualność badanego wytworu intelektualnego nie jest intuicyjnie oczywista, zachodzi konieczność odwołania się do ocen wartościujących. W ocenach tych należy kierować się dyrektywą nakazującą uwzględniać aksjologiczne uzasadnienie norm prawa autorskiego, jak i właściwości wytworów intelektualnych poddanych ocenom wartościującym”. W postępowaniu Olgi Lexell doszukiwać się można znamion copyright trollingu, czyli złośliwego nadużywania prawa autorskiego poprzez jego stosowanie w sposób graniczący z nadinterpretacją przepisów.
Kabarety i memy
Bardziej klarownie wydaje się prezentować ochrona prawnoautorska komików. Komediant występujący w kabarecie nie tylko przygotowuje repertuar żartów, lecz także odpowiednio dobiera do skeczu kostium, komponuje piosenki, opracowuje układ taneczny, a w przypadku braku reżysera także scenografię. Każdy z tych dodatkowych elementów może stanowić utwór w rozumieniu prawa autorskiego. Pomimo minimalistycznych założeń show i częstego improwizowania stand-upowy komik także może liczyć na ochronę prawną swojego popisu. Zarówno występ kabaretowy, jak i stand-up przy zastosowaniu wykładni rozszerzającej art. 85 ust. 2 prawa autorskiego stanowi artystyczne wykonanie, a zatem komikowi przysługiwać mogą wyłączne prawa do ochrony dóbr osobistych związanych z występem, jak również prawo do korzystania i rozporządzania prawami do artystycznego wykonania. Należy zaznaczyć, że zawarcie przez artystę wykonawcę z producentem utworu audiowizualnego umowy o współudział w realizacji utworu przenosi na producenta prawa do rozporządzania i korzystania z wykonania, o ile umowa nie stanowi inaczej (art. 87 pr. aut.).
W przypadku żartów obrazkowych sytuacja prawna ich twórców jest z reguły pewna, gdyż grafika jest jednym z podstawowych form utworu wymienionych w przytoczonym art. 1 ust. 2 pr. aut. Rozpowszechnianie takiej twórczości bez zgody twórcy będzie z reguły naruszało jego prawa autorskie, jednak nie w każdym przypadku (dozwolony użytek publiczny). Przykładowo: dopuszczalne będzie przytoczenie uprzednio opublikowanej rysunkowej satyry politycznej w celu analizy krytycznej, nauczania lub jej wyjaśnienia, jak również użycie takiego rysunku w podręcznikach dydaktycznych – choć w ostatniej kwestii twórcy przysługiwać będzie prawo do wynagrodzenia (art. 29 ust. 1–2 pr. aut.).
Aktualnym problemem są memy internetowe – charakteryzujące się prostym wykonaniem, najczęściej ogólnodostępne w sieci zdjęcia lub ilustracje opatrzone krótkim, zabawnym frazesem. W zdecydowanej większości przypadków cechuje je anonimowość twórcy, co w połączeniu z szybkim rozprzestrzenianiem się mema w sieci oraz wielością jego przeróbek uniemożliwia w praktyce wskazanie autora oryginału. Nierzadko wykorzystują to internetowe portale humorystyczne, oznaczając memy swoimi komputerowymi znakami wodnymi, a czasem zasłaniając oznaczenie konkurenta własnym. Czy możemy mówić w takich przypadkach o naruszeniu prawa do integralności lub autorstwa utworu? Utworu, który de facto niejednokrotnie stanowi dzieło zależne, jako że często jego fundamentem są rysunki lub zdjęcia odnalezione w wyszukiwarkach internetowych? Mając na względzie precedens, gdy autorka dowcipu uzyskała od serwisu Twitter żądaną ochronę autorskoprawną, można spodziewać się kolejnych postaw roszczeniowych wśród użytkowników internetu. Przy ocenie takich przypadków należy wykazać się szczególną ostrożnością, gdyż nietrudno obrócić żart w jawną kpinę z prawa autorskiego.

Jakub M. Doliński, doktorant w Katedrze Prawa Własności Intelektualnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, www.dolinski.info