Dane ponad 100 tys. internautów są już w rękach prokuratury. Chodzi o tych, którzy udostępnili w sieci kilka polskich filmów. Operatorzy telekomunikacyjni mają pełne ręce roboty



Jedna z warszawskich kancelarii prawnych występuje przeciw internautom, którzy bezprawnie rozpowszechniają filmy: „Czarny czwartek”, „Obława”, „Last minute”, „Być jak Kazimierz Deyna”, „Drogówka”. Do współpracy z prokuraturą zmuszeni zostali najwięksi dostawcy internetu stacjonarnego.

Zapytaliśmy sześć firm (Multimedia, Vectra, Netia, Orange, Cyfrowy Polsat i UPC), czy dostały wnioski o dane swoich klientów i ile ich było. Trzy z nich potwierdziły i zgodziły się, ale tylko pod rygorem niepodawania ich nazw, zdradzić szczegóły.

Operator nr 1: „Dostaliśmy 3 wezwania do udostępnienia danych abonentów. Pierwsze dotyczyło 1,2 tys. numerów IP, drugie 1,6 tys., a trzecie już 8,5 tys.”.

Drugi operator mówi już o wnioskach dotyczących ok. 30 tys. osób. I zastrzega, że normalnie w ciągu całego roku otrzymywał we wszelkiego rodzaju sprawach pisma dotyczące ok. 5 tys. osób. „Teraz naszych trzech pracowników odpowiedzialnych za obsługę tego typu zapytań już nie wystarcza i musimy budować specjalny system informatyczny” – dodaje.

Ale to jeszcze nic. Operator nr 3 w połowie marca otrzymał 500 decyzji wydanych jednego dnia przez pruszkowską prokuraturę. Każda dotyczyła od 1 do 20 tys. IP. Łącznie chodzi o dane ponad 60 tys. osób.

W tej chwili Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie prowadzi cztery postępowania w sprawie rozpowszechniania bez uprawnienia czterech polskich filmów. A właśnie wpłynął do niej wniosek w sprawie piątego filmu: „Drogówki”. Na razie nikomu jeszcze nie postawiono zarzutów – internauci są wzywani na przesłuchania jako świadkowie.

Rzecznikowi warszawskiej prokuratury okręgowej zadaliśmy pytanie, ile osób musi się liczyć z zarzutami. – Teoretycznie mogą być to tysiące osób. Zbieramy dane. Od operatorów telekomunikacyjnych też – odpowiedział

Poniedziałkowy poranek na jednym z warszawskich posterunków. Starszy aspirant spisuje zeznania 30-letniego mieszkańca Warszawy, który został wezwany jako świadek w związku z nielegalnym rozpowszechnianiem utworu, a konkretnie filmu „Czarny czwartek”. – Na wezwaniu mam numer pięćset któryś... Czy to oznacza, że jestem też pięćsetktórąś osobą wezwaną w tej sprawie?
– Tak. I nie ostatnią. Mam już ponad 230 nadgodzin z powodu papierkowej roboty przy tych wezwaniach. Ale to i tak nic, bo rekordzista u nas zajmujący się tymi sprawami ma ich już ponad 700 – odpowiada policjant.
Nie jest to odosobniony przykład. Jak wynika z danych zebranych przez DGP, co najmniej 100 tysięcy internautów albo już dostało takie wezwania do złożenia zeznań, albo dostanie je w najbliższym czasie. Po tych wezwaniach czeka ich kolejna niespodzianka: pismo z propozycją przedsądowej ugody z rachunkiem na 550 zł.
Tak wygląda system opracowany przez niemiecką firmę Baseprotect. O tym, że namawia polskich producentów filmowych do udzielenia jej pełnomocnictw w sprawie łamania praw autorskich, piszemy od wielu miesięcy. Najpierw namówiła do tego producenta „Czarnego czwartku. Janek Wiśniewski padł” firmę NordFilm, potem odpowiedzialną za produkcję „Obławy” i „Być jak Kazimierz Deyna” Scorpion Arte, a następnie Ent One odpowiedzialną za „Last minute”. Ostatnio do jej klientów dołączył także Film IT, który wyprodukował „Drogówkę”.
– Sami się do nas zgłosili, zresztą jako jedna z kilku firm, które proponowały, że pomogą nam walczyć z piratami. Baseprotect przekonała nas do swojej oferty tym, że ma już w Polsce spore doświadczenie i wypracowaną konkretną ścieżkę dochodzenia roszczeń – mówi nam Dariusz Pietrykowski z Film IT.
Ta „wypracowana ścieżka” to współpraca z warszawską Kancelarią Anny Łuczak, która w imieniu producentów filmowych składa w pruszkowskiej prokuraturze rejonowej zawiadomienia o popełnianiu przestępstwa z art. 116 prawa autorskiego. Zgodnie z tym przepisem, kto bez uprawnienia albo wbrew jego warunkom rozpowszechnia cudzy utwór w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, artystycznego wykonania, fonogramu, wideogramu lub nagrania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Po takim zawiadomieniu prokuratura rozpoczyna śledztwo w sprawie. Pierwsza taka sprawa w Pruszkowie z wniosku kancelarii Anny Łuczak zaczęła się rok temu. Dziś, jak informuje nas rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej, nad tymi sprawami pracuje już czterech prokuratorów – każdy zajmuje się jednym filmem.
– Prokuratura uważa, że ten film nielegalnie ściągnięto nawet 300 tysięcy razy, Baseprotect podawał nam trochę niższą liczbę osób, tyle że odpowiedzialnych za jego nielegalne rozpowszechnianie. Oczywiście nie zakładamy, że każde takie pobranie jest równoznaczne ze sprzedanym biletem kinowym, ale przecież „Drogówka” jest dostępna także w legalnych serwisach VOD i one ewidentnie w wyniku piractwa podobnie jak i my jako producenci ponoszą straty – dodaje Pietrykowski.
Prokuratura na podstawie listy IP internautów, którzy nielegalnie wskazane filmy rozpowszechniali, kieruje wnioski do dostawców internetowych o podanie, do kogo konkretnie dane IP należy. Ci zgodnie z ustawą o świadczeniu usług internetowych takie dane muszą udostępnić. Następnie internauci są wzywani do złożenia zeznań. Kancelaria jako strona w sprawie, mając wgląd do dokumentacji przygotowywanej przez prokuraturę, wysyła do nich propozycje ugody, o ile zapłacą karę: 550 zł. – Raczej nie oceniałbym działań tej kancelarii w ramach copyright trollingu, bo jednak występuje ona w interesie konkretnych producentów, których prawa autorskie zostały naruszone. Aczkolwiek są pewne elementy tego działania, które budzą kontrowersje – mówi radca prawny Piotr Iwanicki specjalizujący się w prawie nowych technologii, prowadzący bloga GeekLaw.pl. – Tym kontrowersyjnym elementem jest wysyłanie do osób, które namierzy prokuratura, wezwań do zawarcia ugody, w których znajduje się zapis o tym, że zapłata jest równoważna z zaspokojeniem „prawnokarnych roszczeń” – dodaje ekspert i tłumaczy, że nawet podpisanie takiej ugody i zapłacenie wnioskowanej kary przed odpowiedzialnością karną nie chroni. Prokuratura przecież raz rozpoczętego postępowania nawet w przypadku ugody nie musi zakończyć, bo cofnięcie wniosku o ściganie uzależnione jest od zgody prokuratora.
Ile osób zdecydowało się zapłacić – nie wiadomo. Kancelaria Anny Łuczak mimo naszych wielokrotnych próśb o kontakt nie odpowiedziała. Prokuratura wie tylko tyle, że dotychczas żadnemu z internautów nie postawiła jeszcze zarzutów. – Wątpliwości może budzić takie instrumentalne traktowanie prawa, a oni je tak traktują: wszczynają masowo postępowania, angażują masę urzędników po to, żeby zarobić – dodaje Iwanicki.
Jeden z operatorów komentuje: – Innowacyjny biznesmodel, nie ma co. Musi być na tym wysoka stopa zwrotu.

Zapłacenie kary nie oznacza cofnięcia zarzutów prokuratorskich

Dostawca internetu jest bezbronny. Musi donieść do prokuratury

ROZMOWA: Helena Rymar adwokat, specjalizuje się w prawie autorskim i prawie mediów, pracowała w kancelarii prawniczej White and Case w Nowym Jorku i Warszawie. Ekspert Centrum Cyfrowego

Na jakiej podstawie dostawcy internetu udostępniają dane swoich klientów?

Właściwie nie mogą nic innego zrobić. Jeżeli dostaną wezwanie z prokuratury czy z sądu, to są prawnie zobowiązani do udzielania im takich informacji. Ich klienci mogą się złościć i narzekać, ale operatorzy mają po prostu taki obowiązek. Jak wiemy, polskie służby bardzo chętnie z tej możliwości korzystają.

Szefowa Urzędu Komunikacji Elektronicznej przed kilkoma dniami opublikowała miniporadnik w sprawie tego, na jakiej podstawie prawnej operatorzy do udostępniania tych danych są zobowiązani i zaapelowała o większą rozwagę przy wnioskowaniu o nie. Okazuje się, że w tym roku do UKE znowu wpłynęło sporo skarg od dostawców na takie właśnie działania służb.

Bo rzeczywiście jest spory problem z masowością wnioskowania o dane retencyjne. Czy to wydawane na potrzeby postępowań związanych z przestępstwami pospolitymi, czy – jak teraz – także w przypadku domniemania łamania praw autorskich. Naprawdę warto by z tym zrobić porządek i jakoś ograniczyć skalę takich spraw. Przecież nie jest specjalną tajemnicą, że prokuratura jest tu instrumentalnie traktowana. Jest potrzebna tylko po to, by dane internautów wydobyć i by kancelaria mogła do nich wysłać pisma z wnioskiem do zapłaty.

Co może zrobić internauta, gdy takie wezwanie od policji czy też propozycję ugody przedsądowej dostanie?

Może oczywiście zawnioskować do GIODO o sprawdzenie, czy nie została złamana ustawa o ochronie danych osobowych. To właściwie jedyna ścieżka, jaką ma. Ważne, by sam więcej danych, szczególnie takich jak adres e-mailowy, tej kancelarii nie udostępniał. Wszystkie mogą się jej niestety przydać, gdyby chciała wytoczyć mu pozew cywilny.