Coraz mniej osób jest zainteresowanych zatrudnieniem w administracji rządowej. Najtrudniej znaleźć pracownika w wakacje.
Praca w administracji rządowej / Dziennik Gazeta Prawna
Średnio co 10 dni pojawiają się nowe ogłoszenia o wolnych stanowiskach w administracji rządowej. Dla porównania wczoraj było ich blisko 400. Okazuje się, że rząd Beaty Szydło ma ostatnio problemy ze znalezieniem nowych pracowników, szczególnie na stanowiska samodzielne i specjalistyczne. Nie pomaga nowoczesna wyszukiwarka ofert stworzona przez szefa służby cywilnej, która podaje nawet liczbę osób oglądających określoną ofertę.
Sezon ogórkowy
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów poszukuje referendarza, czyli osoby na jedno z najniższych stanowisk. Z uzyskanych przez nas informacji wynika, że spodziewa się zaledwie 30 aplikacji (normalnie powinno ich być co najmniej dwa razy tyle). Z kolei propozycją śląskiego urzędu wojewódzkiego – poszukuje inspektora – zainteresowało się tylko kilka osób. Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność. Czyżby Polacy nie mieli zaufania do nowego rządu?
Zdaniem urzędów małe zainteresowanie pracą w administracji to efekt wakacji. Od września wszystko powinno wrócić do normy – mówią. Eksperci jednak nie są przekonani. – Najczęściej administracja jest oblegana, kiedy mamy w kraju wysokie bezrobocie. Obecnie jest odwrotna tendencja. Ponadto wciąż pokutuje przekonanie, że praca w budżetówce jest tylko dla znajomych i jej zdobycie graniczy z cudem – twierdzi dr Stefan Płażek, adwokat, adiunkt na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Dodaje, że rząd będzie miał coraz większe problemy ze znalezieniem fachowców, jeśli swoje poszukiwania w tym zakresie ograniczy jedynie do publikowania lakonicznych ogłoszeń na stronie internetowej.
Zarobki bezcenne
Faktycznie, oferty pracy zamieszczane na stronie kancelarii premiera często ograniczają się tylko do podawania niezbędnego minimum wymaganego przez przepisy ustawy o służbie cywilnej. Brakuje za to najważniejszej informacji dla potencjalnych kandydatów – o wynagrodzeniu. Dyrektorzy generalni rzadko decydują się ją ujawniać w ofercie.
– Obowiązek zamieszczania informacji o zarobkach powinien wynikach bezpośrednio z ustawy o służbie cywilnej. Dzięki temu czas mogłyby zaoszczędzić osoby, dla których głównym kryterium są zarobki, ale też urząd, który nie musiałby obejmować postępowaniem rekrutacyjnym osób, które ostatecznie i tak nie przyjęłyby warunków zatrudnienia – mówi prof. Bogumił Szmulik, radca prawny, ekspert w sprawach administracji publicznej. – Urzędy nie zamieszczają proponowanej pensji, bo nie chcą odstraszać potencjalnych kandydatów, którzy mają bardzo dobre kwalifikacje – dodaje.
Płace w budżetówce nie zachęcają. Osoba, która zatrudni się na stanowisku inspektora w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim, dostanie pensję w wysokości 2,3 tys. zł. Na większe wynagrodzenie może liczyć nowo zatrudniony inspektor w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim – 2,9 tys. zł.
Co ciekawe, na stanowiskach wymagających często kilkuletniego doświadczenia i wiedzy eksperckiej płace wciąż są poniżej średniej krajowej (4,2 tys. zł). W resorcie obrony narodowej poszukiwany jest specjalista, który może liczyć tylko na 3,7 tys. zł.
Ograniczyć staże
Kandydatów do pracy w urzędzie zniechęcają nie tylko niskie zarobki, lecz także wymóg stażowy, który jest proponowany nawet na stanowiskach podstawowych, czyli takich, które mogłyby być obsługiwane przez absolwentów uczelni wyższych. Taka sytuacja ma miejsce np. w Ministerstwie Sprawiedliwości, w którym na stanowisko podreferendarza (dodatkowo na zastępstwo, czyli oferta mało atrakcyjna) wymagany jest staż pracy jednego roku i sześciu miesięcy. Urząd tłumaczy się tym, że taki wymógł został ustalony przez jednego z dyrektorów, do którego ma trafić najlepszy kandydat do pracy.
Zniechęcają także dodatkowe wymagania. Urzędy nie ograniczają się już tylko do rozmowy kwalifikacyjnej i testu wiedzy. Nowością jest poddawanie kandydata próbce pracy. Takie działania są praktykowane np. w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej, który od kandydatów wymaga rozwiązania konkretnego zadania.
Podobnie jest w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
O dziwo, dodatkowe wymagania nie podobają się związkowcom. – Im jest ich więcej, tym nabory są dla mnie bardziej podejrzane – mówi Robert Barabasz, szef Sekcji Krajowej Pracowników Administracji Rządowej i Samorządowej NSZZ „Solidarność”.
– Nie rozumiem też, dlaczego szukając osób na podstawowe stanowiska, czyli pomocnicze, urzędy żądają od kandydatów doświadczenia – dodaje.