Polacy pracują długo, ciężko i za małe pieniądze. Według danych OECD Niemcy pracują rocznie 1371 godzin, Norwegowie – 1427, Duńczycy – 1436, Francuzi – 1473, Szwajcarzy – 1568, Belgowie – 1576, Szwedzi – 1609, Austriacy – 1629, Finowie – 1645, Japończycy – 1729, Czesi – 1776, Amerykanie – 1789. Polscy pracownicy pracują zaś 1923 godzin rocznie, niemal najwięcej ze wszystkich badanych krajów. Ciekawe, że obok Polaków innym najbardziej pracowitym społeczeństwem są posądzani o lenistwo Grecy, którzy pracują ponad 2000 godzin rocznie.
Polscy pracownicy są przepracowani, przemęczeni i zestresowani, co obniża wydajność ich pracy, sprzyja wypadkom, pogarsza stosunki między nimi a pracodawcami, zaburza relacje między życiem prywatnym a zawodowym. Dłuższy czas pracy wcale nie przekłada się na wyższy poziom PKB i wydajności pracy czy wyższe płace. Warto zwrócić też uwagę, że najwyższe wskaźniki wydajności pracy i PKB mają kraje o stosunkowo krótkim tygodniu pracy, takie jak Dania czy Szwajcaria. Również wskaźniki bezrobocia najniższe są w krajach o krótkim czasie pracy, jak Niemcy czy Austria. Najwyższy poziom bezrobocia i zarazem najdłuższy czas pracy w roku mają Grecy. Blisko 2 tys. godzin pracują też pogrążeni w kryzysie Rosjanie.
Przemęczeni pracownicy częściej ulegają wypadkom w pracy. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w ubiegłym roku wypadkom śmiertelnym uległy 303 osoby, czyli o 15 proc. więcej niż rok wcześniej. Łączna liczba poszkodowanych w wypadkach przy pracy wyniosła prawie 90 tys. osób. To statystyki znacznie gorsze niż w krajach zachodnich, a nie obejmują one wielu wypadków osób pracujących w ramach umów cywilnoprawnych. Warto też zwrócić uwagę, że w konsekwencji wypadków przy pracy w ubiegłym roku pracownicy opuścili 3,01 mln dni, czyli 34,5 dni na jednego poszkodowanego. Długa, ciężka, niestabilna praca często okazuje się prowadzić do skutków odwrotnych do zamierzonych – pracownicy ulegają wypadkom, są zmuszeni iść na zwolnienia albo w ogóle wypadają z rynku pracy. Dezaktywizacja zawodowa oznacza zaś stratę i dla poszczególnych osób, i dla całej gospodarki.
Krótszy tydzień pracy byłby korzystny tak dla pracowników, jak i dla pracodawców. Pracownicy mieliby więcej czasu na życie prywatne, byliby zdrowsi, mniej zestresowani i bardziej wydajni. Wzrosłyby też wynagrodzenia za godzinę pracy i zmniejszyłaby się przepaść między dochodami pracowników polskich i niemieckich czy irlandzkich. Dzięki temu również przedsiębiorstwa lepiej by funkcjonowały i przynosiły większe zyski. Ponadto nie można zapominać, że stopa bezrobocia w Polsce wciąż wynosi prawie 10 proc. Skrócenie tygodniowego wymiaru pracy oznaczałoby konieczność dzielenia się pracą i zatrudniania nowych pracowników. Miałoby więc pozytywny wpływ na rynek pracy.
Skracanie czasu pracy następuje od wielu lat i dokonuje się wraz z rozwojem technologicznym. Jeszcze w XIX w. tydzień pracy trwał nawet 80–90 godzin, a obecnie w większości krajów rozwiniętych wynosi poniżej 40, zaś w praktyce nawet 35. W XX w. skracaniu czasu pracy towarzyszyły wzrost gospodarczy, spadek bezrobocia i poprawa kluczowych wskaźników jakości życia. Ten trend obecnie jest kontynuowany w wielu krajach rozwiniętych. W drugim pod względem wielkości mieście Szwecji, Göteborgu, wielu pracodawców postanowiło wprowadzić 6-godzinny dzień pracy. Okazuje się, że w wielu przedsiębiorstwach, które wdrożyły nowe rozwiązania, zadowoleni są tak pracownicy, jak i pracodawcy. W kontekście dyskusji nad przeciążeniem pielęgniarek protestujących w Centrum Zdrowia Dziecka warto podkreślić, że skrócenie czasu pracy w domu opieki nad seniorami i oddziale szpitala ortopedii w Göteborgu doprowadziło nie tylko do większego zadowolenia pracowników, ale też do poprawy jakości usług. Pracownicy szpitala po skróceniu tygodnia pracy popełniają mniej błędów i mają więcej czasu dla pacjentów, jest więcej zabiegów i operacji. Ze szwedzkich analiz wynika też, że po skróceniu czasu pracy pracownicy biorą mniej wolnego, urlopów na żądanie i znacznie mniej chorują. Z tymi badaniami pokrywają się przekonania wielu psychologów, którzy twierdzą, że przeciętnie pracownik w pełni wydajnie i w skupieniu pracuje od 4 do 5 godzin dziennie.
Polacy przepracowują więcej godzin przed przejściem na emeryturę niż statystyczny pracownik niemiecki czy belgijski. Skoro w Polsce średni czas pracy w roku wynosi o ponad 500 godzin więcej niż w Niemczech, to w ciągu 40 lat aktywności zawodowej niemiecki pracownik spędza w pracy 20 tys. godzin mniej od polskiego. Biorąc pod uwagę te wskaźniki, trudno się dziwić poparciu większości naszego społeczeństwa dla obniżenia wieku emerytalnego
Niestety Polska w ostatnich latach idzie w kierunku wydłużenia realnego czasu pracy. Wielu pracowników pracuje dłużej niż ustawowe 40 godzin, na dodatek często nie otrzymując pieniędzy za nadgodziny. Ten trend umocniło wprowadzone trzy lata temu wydłużenie okresu rozliczeniowego pracy do 12 miesięcy, które pozwala pracodawcom w znacznej mierze manipulować dziennym i tygodniowym czasem pracy pracowników. Nowe regulacje w praktyce oznaczają, że przez kilka miesięcy w roku pracownicy mogą być zmuszani do pracy nawet ponad 70 godzin tygodniowo, aby w kolejnych mieć przestój. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja osób zatrudnionych w ramach umów cywilnoprawnych, których skala w ostatnich latach radykalnie wzrosła, a w których czas pracy praktycznie nie jest limitowany.
Jednocześnie raporty Państwowej Inspekcji Pracy pokazują, że rośnie skala nadużyć odnośnie do nadgodzin. W ubiegłym roku prawie połowa skontrolowanych podmiotów naruszyła przepisy gwarantujące podwładnym dni wolne wynikające z pięciodniowego tygodnia pracy, jedna czwarta pracowników wykonywała obowiązki przeciętnie dłużej niż pięć dni w tygodniu, a co trzecia firma nie wypłacała prawidłowo pieniędzy za nadgodziny. Co gorsza, skala patologii odnośnie do nadgodzin znacznie wzrosła w porównaniu z 2014 r.
Liberalizacja prawa pracy i bezkarność pracodawców sprzyjają wydłużaniu czasu pracy bez podnoszenia poziomu wynagrodzeń. Tymczasem rozwiązania w większości krajów rozwiniętych idą w kierunku skracania czasu pracy bez obniżania pensji. Ponadto w krajach zachodnich stosunki pracy, w tym długość czasu pracy i stawki za nadgodziny, są szczegółowo regulowane w ramach branżowych układów zbiorowych. Często w poszczególnych branżach tygodniowy czas pracy jest mniejszy niż ustawowo określony w kodeksie pracy, a liczba dni wolnych większa. Niestety Polska należy do krajów UE o najmniejszym odsetku pracowników objętych układami zbiorowymi. Pozostają przepisy kodeksu pracy, które w ostatnich kilkunastu latach były kilkukrotnie liberalizowane, a na dodatek pracodawcy często je omijają.
Warto też zwrócić uwagę, że bardzo długi wymiar rocznego czasu pracy sprawia, że Polacy przepracowują więcej godzin przed przejściem na emeryturę niż statystyczny pracownik niemiecki czy belgijski. Skoro w Polsce średni czas pracy w roku wynosi o ponad 500 godzin więcej niż w Niemczech, to w ciągu 40 lat aktywności zawodowej niemiecki pracownik spędza w pracy 20 tys. godzin mniej od polskiego. Biorąc pod uwagę te wskaźniki, trudno się dziwić poparciu większości polskiego społeczeństwa dla obniżenia wieku emerytalnego.
W tej sytuacji potrzebny jest pakiet na rzecz skrócenia czasu pracy. OPZZ już ponad trzy lata temu w komisji trójstronnej zgłaszało propozycję skrócenia tygodnia pracy z 40 do 38 godzin. Gdy propozycja została przedstawiona na obradach komisji trójstronnej, reakcją pracodawców i rządu był śmiech. Ale pracownikom, którzy tyrają ponad 40, a niekiedy i ponad 50 godzin tygodniowo za małe pieniądze, nie jest już tak wesoło. Związkowcy argumentowali, że przemęczeni pracownicy pracują gorzej, a stres i zmęczenie prowadzą do większej liczby wypadków przy pracy. Pod tym względem skrócenie tygodnia pracy do 36–38 godzin z pewnością przyczyniłoby się do poprawy kondycji psychofizycznej pracowników i podniosłoby wydajność pracy. Reprezentanci biznesu i przedstawiciele rządu byli jednak głusi na argumenty – woleli umacniać model rynku pracy, w którym przemęczony pracownik pozbawiony stabilności zatrudnienia jest zdany na łaskę i niełaskę pracodawcy.
Po trzech latach sytuacja się zmieniła. Dzisiaj prawie wszystkie partie, a nawet największe organizacje pracodawców, poparły wprowadzenie minimalnej płacy godzinowej i ucywilizowanie prawa o zamówieniach publicznych. Wydaje się więc, że pojawił się dobry klimat, aby zająć się skróceniem czasu pracy. Stąd kolejna propozycja OPZZ, aby wydłużyć urlop wypoczynkowy z 26 do 32 dni w roku. Argumentacja jest podobna jak w przypadku skrócenia tygodnia pracy: poprawa jakości zdrowia pracowników, mniej stresu, więcej czasu na życie prywatne, lepsze relacje w obrębie firmy, większa wydajność pracy, spadek bezrobocia. W dłuższej perspektywie na skróceniu czasu pracy zyskalibyśmy wszyscy.
Trudno się pogodzić z tym, że podczas gdy wydajność pracy, produkcja, zyski firm rosną, wciąż słyszymy od ekonomistów, że trzeba pracować dłużej za mniejsze pieniądze, a potem otrzymywać niższą emeryturę. Ten rodzaj myślenia został już tak skompromitowany, że nie należy do niego wracać. Tak ze względów ekonomicznych, jak i z troski o jakość życia społeczeństwa. Dlatego najwyższa pora, abyśmy zrobili krok w kierunku rozwiniętych społeczeństw zachodnich i nieco odciążyli pracowników – czy to poprzez skrócenie tygodnia pracy, czy poprzez zwiększenie liczby dni urlopowych. Oczywiście równolegle warto starać się o rozpowszechnienie umów etatowych, wzmocnienie roli Państwowej Inspekcji Pracy czy radykalne zwiększenie zakresu branżowych układów zbiorowych. Niemniej jednak ustawowe skrócenie czasu pracy byłoby jasnym sygnałem dla wszystkich pracodawców: nie może być przyzwolenia dla wyzysku, przemęczenia, pracy w stresie. Czas na zwrot ku godnej pracy, która pozwoli na twórczą samorealizację w czasie wolnym. Wszak pracujemy po to, aby żyć, a nie żyjemy po to, aby pracować.