Teraz mi przyszło do zapłacenia za światło 300 złotych i z czego ja mam to zapłacić? Po prostu jest ciężko, naprawdę bardzo ciężko… W ogóle człowiekowi nie chce się wyjść na ulicę, bo jak z dzieckiem wyjdzie, to zawsze dziecko coś zawoła, a ona jest jeszcze za malutka, żeby jej wytłumaczyć, że nie ma pieniążków. Ja bym musiała mieć pieniądze, żeby nawet jej tego lizaka kupić.
To jeden z fragmentów pamiętników osób doświadczających ubóstwa i wykluczenia społecznego. Konkurs na prowadzenie takiego pamiętnika ogłosił w 2010 roku Polski Komitet EAPN. Pamiętniki potwierdzają to, co mówią eksperci – przez lata zmienił się charakter polskiej biedy.
W statystykach, osoby biedne są klasyfikowane na kilka sposobów. Ubóstwem relatywnym są objęte osoby, których wydatki kształtują się miesięcznie na poziomie 713 zł w jednoosobowym gospodarstwie i 1926 zł w czteroosobowej rodzinie. Z kolei ubóstwem ustawowym dla osoby samotnie prowadzącej gospodarstwo kwota ta wynosi 634 zł, a dla członka wieloosobowego gospodarstwa domowego – 514 zł. - W badaniu problemu ubóstwa stosuje się tzw. granice ubóstwa. Ubóstwo skrajne wyznacza dochód poniżej minimum egzystencji. Jest to wartość zestawu podstawowych dóbr i usług, które są konieczne dla przetrwania w dobrym zdrowiu. Z kolei minimum socjalne jest granicą sfery niedostatku. Uwzględnia ono więcej potrzeb i ma też wystarczać na uczestnictwo w społeczeństwie. W 2015 roku poniżej minimum socjalnego żyło 43 proc., a poniżej minimum egzystencji 7 proc. Polaków. Sfera niedostatku jest więc nadal bardzo rozległa. W skrajnym ubóstwie nadal żyje ponad 2,8 miliona mieszkańców Polski – mówi prof. Ryszard Szarfenberg.
Oficjalne statystyki pomijają jednak całą rzeszę osób, które nie pasują do stereotypowego portretu biedy, a jednak dotyka je problem wykluczenia społecznego.
Subiektywne zdanie Polaków na temat własnej sytuacji materialnej, regularnie bada CBOS. Według ostatniego badania większość Polaków (57 proc.) ocenia, że pod względem materialnym żyje im się średnio. Około 15 proc. ankietowanych pozytywnie ocenia własne warunki materialne i deklaruje, że dochody ich gospodarstw domowych starczają na wiele, bez konieczności specjalnego oszczędzania. Jedna czwarta badanych (24 proc.) określa, że żyje skromnie i na co dzień musi oszczędnie gospodarować pieniędzmi. Co istotne, nie tylko wysokość dochodów determinuje poczucie bycia biednym. Nawet wśród osób deklarujących najniższe dochody – nieprzekraczające 500 zł na osobę – 16 proc. ocenia warunki materialne swojej rodziny jako dobre. W kolejnych grupach dochodowych odsetek zadowolonych rośnie i już wśród uzyskujących dochody na osobę w rodzinie od 501 do 750 zł liczba usatysfakcjonowanych ze swojego poziomu życia jest wyższa niż liczba niezadowolonych. Największy przyrost pozytywnych ocen obserwujemy między grupą deklarujących dochody od 1001 do 1500 zł na osobę w rodzinie, a grupą deklarujących powyżej 1500 zł (wzrost o 30 punktów procentowych). Jednocześnie w grupie najlepiej sytuowanych 4 proc. uważa własny poziom życia za niezadowalający.
- W zamożniejszych krajach ubóstwo to coś innego niż w biednych. Powszechnie kojarzymy biedę tylko z biednymi krajami, ale ona występuje także w tych bogatszych. Oczywiście znaczy ona co innego dla Amerykanina, co innego dla Polaka, a jeszcze co innego dla mieszkańców ubogich krajów Afryki. Gdybyśmy przenieśli do Polski ubogiego Niemca, to pewnie okazałoby się, że należałby on do klasy średniej. Znaczenie tego słowa zależy nie tylko od poziomu zamożności danego kraju, ale również od kontekstu kulturowego. W jednych krajach powody ubóstwa społeczeństwa widzą głównie w jednostkach, w innych uważa się, że winny jest system – mówi prof. Szarfenberg.
Często słyszę, że nie będzie ubóstwa i bezdomności, jak będzie u ludzi praca. Tak nie jest. Na ile utrata pracy jest jednym z elementów powodujących utratę mieszkania, na tyle odzyskanie pracy nie gwarantuje wyjścia ze statusu bezdomności. Jestem przykładem: mam pracę, ale nie mam mieszkania.
Praca już dawno przestała być czymś, co gwarantuje życie w dostatku. Polska po II wojnie światowej jeszcze długo należała do obozu socjalistycznego. W latach 60. w USA przypomniano sobie o ubóstwie, a w latach 70. w Europie. W Polsce sytuacja była o tyle charakterystyczna, że poziom życia był niższy niż na Zachodzie i jednocześnie bardziej wyrównany. Mówiono co prawda o „sferach niedostatku”, ale o ubóstwie nie dyskutowano, gdyż socjalizm miał je raz na zawsze wyeliminować. Na nowo to zjawisko odkryto dopiero w czasie transformacji, gdy bezrobocie stało się masowe.
Jak opowiada prof. Szarfenberg, bieda w latach 90. wiązała się z pamięcią o czasach socjalizmu i z pamięcią o ówczesnej retoryce równościowej. Funkcjonował podział społeczeństwa pod względem politycznym, na tych z partii i tych z Solidarności, ale nie był to podział klasowy na biednych i bogatych, czy tych ze stabilną pracą i tych bez. Te podziały przyszły dopiero później i tworzyły się w latach 90. i potem dwutysięcznych. Wyrazem tego stała się dyskusja o umowach śmieciowych. Zaczęto też dostrzegać, że sama praca nie zawsze gwarantuje wyjście z ubóstwa.
- Wraz z wejściem do Unii Europejskiej pojawił się w Polsce dyskurs o wykluczeniu społecznym. Zaczęliśmy patrzeć na problem biedy podobnie jak w państwach zachodnich. Bieda nie polega przede wszystkim na tym, że nie mamy co do garnka włożyć, ale na tym, że nie stać nas na to, na co stać większość – mówi.
Z danych Komisji Europejskich problem pracujących ubogich dotyczył w 2010 roku 11 proc. Polaków. Wyższe wskaźniki odnotowano na Litwie (ponad 12 proc.), w Hiszpanii (prawie 13 proc.), w Grecji (niemal 14 proc.) i w Rumunii (ponad 17 proc.). Szczególnie zagrożeni są młodzi pracownicy (poniżej 24. roku życia), kobiety oraz imigranci.