Nie warto być najlepszym. Jeśli wybraliśmy taką drogę, żeby dobrze zarabiać, to znaleźliśmy się dzisiaj w ślepym zaułku.
Nie warto być najlepszym. Jeśli wybraliśmy taką drogę, żeby dobrze zarabiać, to znaleźliśmy się dzisiaj w ślepym zaułku.
Już przekonaliśmy się, czasem boeśnie, że nasza praca też jest towarem. Musi więc być komuś potrzebna, a jej cena – czyli nasze zarobki – bardziej zależy od popytu na nasze kompetencje niż od inflacji. Czyli jeśli nawet koszty utrzymania rosną szybko, to niekoniecznie jest to dla pracodawców argument, że powinni dać podwyżki. Większość z nas stara się więc temu rynkowi pracy przyglądać i dostosowywać swoją ofertę do jego aktualnych potrzeb. Staramy się kształcić, uczymy języków, jednym słowem – usiłujemy być jak najlepsi. Traktujemy to już nie jak gwarancję dobrej pracy, ale sporą szansę. Z rynku pracy od kilku lat płyną jednak sygnały wskazujące, że możemy być w błędzie. Im bardziej będziemy doskonalić swoje kompetencje i umiejętności, tym nasze oczekiwania płacowe będą szybciej rosły. A dziś trend jest taki, że najdroższych, czyli – najlepszych, zwalnia się w pierwszej kolejności. Żeby wziąć na ich miejsce gorszych, ale tańszych.
To nie jest nasza polska specjalność – tłumaczą specjaliści od rynku pracy, tacy jak dr Joanna Tyrowicz z Narodowego Banku Polskiego.
Zjawisko zaczęło się w dużych międzynarodowych korporacjach. Zarządzanych za pomocą zaawansowanych systemów informatycznych. Obowiązujący obecnie sposób zarządzania nazywa się procesowym. Mocno upraszczając sprawę, polega ono na tym, że systemy informatyczne dokładnie wyliczyły, w jakim czasie można wykonać cały cykl projektowania, powstawania, dystrybucji oraz serwisu produktu danej firmy, łącznie z serwisem gwarancyjnym.
Wiedza ta wykorzystywana jest do wymuszania na pracownikach wysokiej wydajności. Śrubuje normy. Ale też te same systemy informatyczne wiedzą, że – przy obecnych możliwościach technicznych i organizacyjnych – z tym śrubowaniem norm nie można przesadzić. A więc nie można zwolnić za dużo pracowników, bo cały proces zacznie się zacinać. Będzie trwał dłużej, niezadowoleni klienci mogą zmienić dostawcę. Czy jest to dla pracowników dobra wiadomość? Do pewnego stopnia.
Wielkie międzynarodowe korporacje przez lata ostatniego kryzysu już się tak odchudziły (jeśli chodzi o załogi), że dalsze zwolnienia mogłyby być dla nich niebezpieczne. Ale konkurencja zmusza do dalszego cięcia kosztów, konsumenci patrzą dziś głównie na cenę. Jeśli więc system komputerowy pokazuje, że wydajność w firmie jest już tak wyśrubowana, że nie da się z ludzi na razie wycisnąć więcej i dalsze przykręcanie śruby jest stanowczo niewskazane, to już redukować zatrudnienia nie można. Ale można rozejrzeć się, ile zarabiają ludzie na identycznych stanowiskach.
Do niedawna było tak, że ci z większym doświadczeniem, wyższymi kompetencjami zarabiali więcej. Bo byli lepsi, bardziej wartościowi dla firmy. Teraz stali się doskonałym źródłem oszczędności, do którego korporacje (a za nimi wszystkie inne przedsiębiorstwa) chętnie zaczynają sięgać. Masowo zaczął się proces wymiany pracowników lepszych, wyżej opłacanych, na gorszych, ale tańszych. Zwalnia się przede wszystkim najlepszych. Taka polityka na pierwszy rzut oka wydaje się nielogiczna, musi bowiem odbić się na jakości oferowanego produktu czy usługi. Okazuje się, że niekoniecznie.
Wydawałoby się, że fachowcy świetnie umiejący reperować uszkodzony telewizor czy sprzęt gospodarstwa domowego będą zawsze w cenie. Skądże, przestali być potrzebni. Do produkcji używa się coraz gorszych surowców, planowana żywotność sprzętu staje się coraz krótsza. Ale jest on coraz tańszy, coraz łatwiej dostępny, a to się konsumentom bardzo podoba. Bardzo lubią nowsze modele. Firmy pozbywają się więc fachowych serwisantów radzących sobie z każdą usterką. Jak sprzęt jest zupełnie nowy, to – zamiast usuwać usterkę – wymienia się cały moduł (powszechna praktyka w motoryzacji). Części i tak produkuje się na Dalekim Wschodzie, więc są tanie. Że marne? Nie szkodzi. U konkurencji też są marne, bo każdy dziś produkuje na Wschodzie. Więc sieci handlowe, albo dostawcy sprzętu wyzbyli się fachowców. Klientów namawia się za to, aby – do gwarancji proponowanej przez producenta – dokupili kolejną polisę. Żeby w razie usterek móc wymienić sprzęt na nowy. Zamiast „jakość” mamy „jakoś”. Konsumenci na razie nie protestują. Jeszcze się nie zorientowali, ile to kosztuje naprawdę.
Ci, którzy w swojej profesji starali się być najlepsi, widzą dzisiaj, że była to raczej marna recepta na zawodową karierę. Stali się za drodzy, a więc – niepotrzebni. Z najświeższych badań Narodowego Banku Polskiego wynika, że szybko spuszczają z tonu. Szukając pracy, bezrobotni gotowi są obecnie zadowolić się wynagrodzeniem aż o 20 proc. niższym, niż wynoszą aktualne stawki rynkowe. Kolejny sukces zarządzania procesowego.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama