Nadal nadgodziny dla urzędników są mniej korzystne, niż przewiduje kodeks pracy, urzędnicy nie mogą liczyć na dodatek pieniężny lub jakąkolwiek zwiększoną rekompensatę. Jeśli urzędnik przepracuje więcej o godzinę, to jest ona mu zwracana w formie czasu wolnego. Dziwi mnie, że przy okazji tej nowelizacji nie uregulowano zasad rozliczania nadgodzin dla urzędników - mówi dr Stefan Płażek adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Kancelaria premiera wysłała do konsultacji projekt nowelizacji ustawy o służbie cywilnej w zakresie czasu pracy urzędników. Zakłada on m.in., że czas pracy członka służby cywilnej nie może przekroczyć 8 godzin na dobę i przeciętnie 40 godzin w pięciodniowym tygodniu pracy. A okres rozliczenia takiej pracy miałby być wydłużony nawet do 12 miesięcy. Co taka zmiana oznacza?

Z projektu wynika, że urzędnicy w pewnym okresie danego roku będą mogli pracować po 12 godzin na dobę i 6 dni w tygodniu. W ciągu całego roku rozliczeniowego suma przepracowanych dniówek dzieląc je na tygodnie, będzie się musiała zgadzać z 40-godzinnym tygodniowym czasem pracy. W efekcie przez pewien okres roku urzędnicy będą mogli pracować krócej niż kodeksowe 8 godzin na dobę.

Czy te przepisy sprawią, że urzędnicy będą pracować dłużej?

Dla mnie te rozwiązania są raczej teoretyczne. Zważywszy, że dotychczas równoważny czas pracy był w służbie cywilnej dopuszczalny, a mimo to nie był jakoś specjalnie nadużywany, nie sądzę, że przez tę nowelizację będziemy widzieć urzędników masowo ślęczących nad papierami po 16 od poniedziałku do piątku. Wydaje mi się, że te propozycje nadal będą stosowane rzadko i w wyjątkowych sytuacjach. Zresztą tak przyznaje sam ustawodawca. W działalności administracji publicznej – może częściowo poza skarbówką – nie ma sezonów.

Związkowcy uważają, że te zmiany prowadzą wyłącznie do likwidacji nadgodzin, jakie wypracowują w urzędach. Czy zgadza się pan z tą tezą?

Tak. Na pewno do ich obniżenia. Do tego nadal nadgodziny dla urzędników są mniej korzystne, niż przewiduje kodeks pracy – urzędnicy nie mogą liczyć na dodatek pieniężny lub jakąkolwiek zwiększoną rekompensatę. Jeśli urzędnik przepracuje więcej o godzinę, to jest ona mu zwracana w formie czasu wolnego. Dziwi mnie, że przy okazji tej nowelizacji nie uregulowano zasad rozliczania nadgodzin dla urzędników. Wciąż przecież ustawa o służbie cywilnej jest niezgodna z Europejską Kartą Społeczną, a przepisy międzynarodowe, których jesteśmy stroną, wymagają od nas wprowadzenia zwiększonej rekompensaty dla każdego pracownika, także dla urzędników. Nie musi to być rekompensata pieniężna, wystarczy zwiększony wymiar czasu wolnego, np. za jedną ekstra przepracowaną godzinę urzędnik otrzymuje 1 godzinę 15 minut czasu wolnego.

Projektodawca chwali się też, że do projektu wprowadza gwarancje pięciodniowego tygodnia czasu pracy, zaznaczając, że obecnie była mowa tylko o tygodniowym. Czy to dobra informacja dla urzędników?

To jest wierutna bzdura. Przecież wszystko, co jest niedoprecyzowane lub nieuregulowane w ustawie o służbie cywilnej, jest bezpośrednio określone w kodeksie pracy. Dlatego nikt wcześniej ani obecnie nie miał wątpliwości, że rządowych urzędników obowiązuje co do zasady pięciodniowy tydzień pracy. Potwierdza to zresztą ewidentnie praktyka.

Obecnie czas pracy urzędników w administracji rządowej reguluje rozporządzenie prezesa Rady Ministrów. Co do zasady zgodnie z nim w ministerstwach i urzędach wojewódzkich do pracy przychodzi się na 8:15, a kończy ją o 16:15. Po zmianach będą o tym decydować przede wszystkich dyrektorzy generalni. Czy to dobre rozwiązanie?

Sądzę, że tak. Do tej pory przypominało mi to takie centralne planowanie funkcjonowania urzędów. Obawiam się tylko, że dyrektorów generalnych może ponieść fantazja i np. ustalą godziny pracy swej jednostki w taki sposób, że będzie ona samotną wyspą wobec innych urzędów ściśle z sobą współpracujących o zbliżonej porze. Pamiętajmy, że w ministerstwach praca często opiera się na wspólnych konferencjach i uzgodnieniach z innymi resortami.

W samorządach w piątki niektóre urzędy pracują krócej, bo np. w poniedziałki ich praca jest wydłużona. Czy w administracji rządowej może być podobnie?

Tak. Urzędnicy mogą namówić dyrektora generalnego, aby zadbał o dłuższy weekend dla swoich podwładnych. Mogę sobie wyobrazić, że w piątek po godzinie 13 może już nikogo, poza osobami dyżurującymi, nie być w ministerstwie czy urzędzie wojewódzkim.

W nowelizacji wprowadzany jest też właśnie ruchomy czas pracy, który ma dobowy czas pracy wydłużyć do 12 godzin. Jego rozliczenie też ma się odbywać maksymalnie do 12 miesięcy. Czemu ma służyć dodatkowo taka zmiana?

Ruchomemu czasowi pracy dopiero będziemy się wszyscy przyglądać. Jego wyposażenie w 12-miesięczny okres rozliczeniowy oznacza, iż kij ma dwa końce: równocześnie z korzystnym dla pracowników uelastycznieniem godzin rozpoczynania i kończenia pracy wprowadzi się jako transakcję wiązaną możliwość stosowania norm równoważnych z bardzo długim okresem rozliczeniowym. Nie wiem, czy do końca o to pracownikom chodziło. Przypominam, że zaczęło się od nieco odmiennego postulatu usankcjonowania pozakodeksowej praktyki nadpracowywania sobie i odbierania godzin pracy przez pracownika.

Dyrektor generalny przy wydłużeniu okresów rozliczeniowych czasu pracy będzie musiał je uzgodnić ze związkami zawodowymi lub przedstawicielami członków korpusu służby cywilnej. Czy ci mogą jego propozycje zablokować?

O ile związki tak, o tyle w przypadku przedstawicieli korpusu nie widzę takiego zagrożenia. Organizacje związkowe można spotkać najczęściej w urzędach skarbowych. I tam takie zmiany mogą napotkać na opór urzędników. Ale w pozostałych jednostkach ich wprowadzenie będzie tylko formalnością.

Projektodawca wskazuje też, że dzięki wprowadzonym rozwiązaniom urzędnicy będą mogli godzić życie zawodowe z rodzinnym. Rząd wychodzi naprzeciw swoim pracownikom. Czy to nie spowoduje chaosu?

W całej tej nowelizacji brakuje mi nadrzędności interesu państwowego. Może się okazać, że teraz, gdy do urzędu przyjdzie obywatel i zapyta, gdzie jest pani, która zajmuje się jego sprawą, to może usłyszeć od innego pracownika, że musi przyjść jutro, bo np. wyszła już z pracy. Taka elastyczność dla urzędników może narobić wiele szkody. Nie ma tu żadnych jasnych kryteriów. Takie przychodzenie do urzędów pracowników o różnych porach nie wniesie nic dobrego. Nawet w dużych korporacjach nie ma takiej swobody.

Ale projektodawca wskazuje, że elastyczny czas pracy dla urzędnika to dobra rzecz. Za wzór stawia Irlandię, w której większość urzędów funkcjonuje w systemie elastycznego czasu pracy. A urzędnicy mają swobodę w realizowaniu 41 godzin tygodniowo. Dlaczego więc nie puścić rządowych pracowników na głęboką wodę?

Wydaje mi się, że u nas takie rozwiązanie by się nie przyjęło. Urzędnicy kombinowaliby, jak najlepiej przedłużyć sobie weekend. W efekcie petent nie miałby co szukać ich w urzędzie w piątek po południu i w poniedziałek rano. A na taki chaos nie możemy sobie pozwolić. Trzeba pamiętać, że bycie urzędnikiem oznacza służbę państwu i obywatelom. Dlatego przepisy powinny się zmieniać w tym kierunku, aby każdy z nas mógł mieć możliwość załatwienia sprawy w urzędzie po pracy nawet do godziny 19. Choćby raz w tygodniu. Zarówno w administracji rządowej, jak i samorządowej. Największy nacisk trzeba kłaść na te jednostki, które najczęściej są odwiedzane przez obywateli, czyli urzędy gmin i urzędy skarbowe. W urzędach centralnych czas pracy zatrudnionych tam osób już ma mniejsze znaczenie dla każdego z nas. Niemniej jednak w każdej takiej jednostce powinno się kłaść nacisk przede wszystkim na jakość pracy i terminowe załatwianie spraw. A z tym wciąż jest różnie. Dlatego w pierwszym rzędzie trzeba ulepszyć funkcjonowanie urzędów dla obywateli, a dopiero później zastanawiać się, czy urzędnik ma zyskać samodzielny przywilej wcześniejszego wychodzenia z pracy.