Szukanie pracy za pośrednictwem agencji, a nie urzędu pracy, wcale nie gwarantuje sukcesu. Zasady ich współpracy należy na nowo określić.
Agencja Randstad doprowadziła do zatrudnienia tylko dwóch bezrobotnych spośród 300, których przekazał jej powiatowy urząd pracy w Gdańsku. To efekt półtorarocznego pilotażu. Należy jednak zaznaczyć, że ten słaby wynik jest również pochodną tego, że niewielu bezrobotnych jest faktycznie zainteresowanych i gotowych do podjęcia zatrudnienia. Najpierw, bardziej niż pracy, potrzebują psychologa i szkoleń motywacyjnych. Potwierdzają to też przedstawiciele gdańskiego pośredniaka.
Eksperci przestrzegają więc przed definitywnym skreślaniem możliwości kooperacji na linii agencja – urząd. Ale jak dodają, potrzebne jest wprowadzenie nowych rozwiązań prawnych, które zagwarantowałyby większą efektywność sektora prywatnego w zwalczaniu bezrobocia w zamian za wynagrodzenie z Funduszu Pracy.
ikona lupy />
Działania na rzecz aktywizacji bezrobotnych / DGP

Słaba aktywizacja

Gdański pilotaż zakończył się w maju 2012 roku. Większość bezrobotnych, którzy trafili do agencji należeli do grupy tzw. trudnych, czyli mieli np. powyżej 50 lat. Wśród nich były również kobiety powracające na rynek pracy po urodzeniu dziecka czy osoby młode bez żadnego doświadczenia zawodowego.
Randstad zapowiadał, że bezrobotni mieli pracować na stanowiskach produkcyjnych, logistycznych (obsługa wózka widłowego), jako magazynierzy czy w działach contact center. Pośredniak liczył, iż będzie to możliwe dzięki bardzo dobrej znajomości potrzeb kadrowych pracodawców.
ikona lupy />
Wydatki na aktywizację bezrobotnych / DGP
Rzeczywistość okazała się znacznie bardziej brutalna. Agencja przeszkoliła wszystkich 300 bezrobotnych z zakresu poszukiwania pracy, pisania CV i prezentowania się podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Ale tylko 153 osoby utrzymywały kontakt z agencją, odpowiadały na jej telefony, e-maile i stawiały się na spotkania. A zaledwie 63 były tak naprawdę zainteresowane podjęciem pracy, bo napisało CV. Finalnie z tej grupy prace znalazły dwie.
– Błąd metodologiczny tego projektu polegał na tym, iż za mało czasu zostało w nim przewidziane na pracę motywacyjną z bezrobotnymi. Niektórym osobom, zwłaszcza tym, które długo pozostają bez pracy, potrzebne jest w dużo większym zakresie wsparcie psychologiczne. Dopiero potem jest czas na szkolenie motywacyjne i doradztwo personalne – mówi Katarzyna Gurszyńska z Randstad.



Właściwe typowanie

Roland Budnik, dyrektor powiatowego urzędu pracy w Gdańsku, jest przekonany, że mimo słabych wyników pilotażu współpraca między publicznymi a prywatnymi pośredniakami jest niezbędna. Żeby jednak faktycznie zadziałała, trzeba zmienić prawo. Do agencji powinni trafiać tylko ci bezrobotni, których publiczny urząd nie jest w stanie zaaktywizować w ciągu trzech miesięcy. Agencja, co potwierdził gdański pilotaż, nie powinna zajmować się losowo wybranymi osobami.
Określenia na nowo wymagają również zasady wynagradzania. Do prywatnego pośredniaka pieniądze powinny trafiać w dwóch ratach. Pierwsza w momencie rozpoczęcia współpracy (w wysokości średniego wynagrodzenia), druga po roku od znalezienia zatrudniania bezrobotnemu.
– ZUS powinien informować urzędy pracy o tym, czy wpływają do niego składki płacone przez pracodawcę od wynagrodzenia takiej osoby – przekonuje Roland Budnik.
Obecnie obowiązujące przepisy w tym zakresie nie zachęcają agencji do współpracy z urzędami pracy.
– Skoro nie ma obowiązku takiego działania, to taka kooperacja nie istnieje. Poza tym jest ona ryzykowna, bo prywatny pośrednik, który znajdzie pracę trudnemu bezrobotnemu, ale ten nie utrzyma się w niej przez rok, musi zwracać pieniądze które otrzymał z Funduszu Pracy – uważa prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego.
W takiej sytuacji nawet możliwość uzyskania dofinansowania w wysokość odpowiadającej 1,5 średniej płacy (obecnie 5245,23 tys. zł) nie jest dla agencji wystarczającą zachętą do pomagania urzędnikom w poszukiwaniu miejsc pracy.