Kotłownia. Nie taka jak w „Misiu”, gdzie siedział facet z papierosem, odbierał telefony i mówił: „Czy ja palę, pani kierowniczko? Ja palę cały czas”. Nowe kotłownie mieszczą się na wyższych piętrach biurowców w warszawskim city. Obok największych instytucji finansowych, urzędów państwowych i gigantów konsultingu. W tej nowej kotłowni ma kipieć od emocji i agresji. Stąd nazwa – pochodząca od angielskiego „boiler room”.

Te emocje i agresja są potrzebne, żeby łapać za telefon i wydzwaniać do ludzi w całej Polsce. I naciągać ich na pieniądze. Czasem mniejsze, a czasem spore. W nagrodę za złapanie odpowiedniej liczby frajerów alkohol i narkotyki w ilościach, jakich nie widzieliście w życiu. „Zapi…lasz albo wypi…lasz”.
Właśnie w takiej kotłowni zatrudnił się dziennikarz Mateusz Ratajczak z portalu Money.pl. To, co widział i opisał, sprawia, że włosy jeżą się na głowie. Z jednej strony duże środki ostrożności, takie jak czytnik linii papilarnych na recepcji przy wejściu do firmy. Z drugiej – w zasadzie zerowe bariery wejścia do gry. Ratajczak odpowiada na ogłoszenie dla „osób ambitnych, które motywują pieniądze”. Przygotowuje sobie nawet fałszywe CV. Ale to nie ma znaczenia. Szkolenie jest ekspresowe. Chodzi o to, żeby zacząć jak najszybciej. Bo do oszukiwania nie trzeba doświadczenia. To w zasadzie banalnie mechaniczna praca. Najlepiej oszukiwać, czytając z kartki gotowe i sprawdzone chwyty. Nie improwizować, nie kombinować. Tylko klepać teksty: „Proszę mi dać 1 procent zaufania, a ja przekuję to w 100 procent zysków”. A potem oferować okazje życia. Starym i młodym. Prostym i wykształconym. W Warszawie i na prowincji. Naciągając na kryptowaluty, forex albo na inwestycje w ziemniaki i cebulę. Ważne, żeby działało.
Mateusz Ratajczak pokazuje nam ten świat kawałek po kawałku. Pisze o technikach manipulacyjnych wprost z elementarza. Stara się też opisać ludzi z branży i panujące między nimi relacje. Ze szczegółami pokazuje także mechanizm wynagradzania. Niska pensja podstawowa (oczywiście umowa o dzieło) plus prowizje za sukcesy. Do tego sporo udawania i maskowania wątpliwości. Fałszywe nazwiska, którymi się przedstawiają, dzwoniąc do klienta (jedna dziewczyna oszukiwała jako „Anna German”, inna zapowiadała się nazwiskiem „Marlej”). Do tego sporo fanfaronady. „Tańczymy labada, labada, labada...” wrzeszczy jeden salesman, próbując wciągnąć pozostałych. Bo przecież podobnie robili w „Wilku z Wall Street” z Leonardo DiCaprio. Ratajczak opisuje też wizytę na wykładzie forexowego tradera i mówcy motywacyjnego Grega Seckera, bardzo modnego wśród pracowników polskich kotłowni.
Dziennik Gazeta Prawna
Na koniec są historie pokrzywdzonych i zdziwienie opieszałością Komisji Nadzoru Finansowego, która Ratajczaka w temacie kotłowni wprawdzie przesłuchiwała, ale jakby bez większej wiary w sens wydania im zdecydowanej walki. „Łowcy…” to kawał dobrego dziennikarstwa śledczego – takiego, które (z powodu generalnego ubóstwa mediów) w Polsce znajduje się raczej w odwrocie. Tym większe brawa dla autora oraz jego wydawców.
Mateusz Ratajczak, „Łowcy z kotłowni. Dziki świat finansowych naciągaczy”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018