Dla nas, jako przedstawicieli firm, które na własnej skórze będą testować te przepisy, najważniejsze jest, aby były one precyzyjne i nie pozwalały na dowolność państwom członkowskim - mówi w wywiadzie dla DGP Robert Lisicki, radca prawny, dyrektor departamentu pracy, dialogu i spraw społecznych Konfederacji Lewiatan.
Robert Lisicki, radca prawny, dyrektor departamentu pracy, dialogu i spraw społecznych Konfederacji Lewiatan / Dziennik Gazeta Prawna
Ostatnie posiedzenie Rady UE w sprawie delegowania pracowników to porażka Polski i sukces Francji?
Nie rozpatrywałbym tego w tych kategoriach. Uważam, że żadne państwo członkowskie nie powinno mieć poczucia, że wyszło zwycięsko z poniedziałkowych negocjacji, a konsekwencje odczują przedsiębiorcy ze wszystkich państwach UE. Natomiast rzeczywiście podstawowe rozwiązania są niekorzystne z punktu widzenia naszego stanowiska.
Francji udało się postawić na swoim i skrócić okres delegowania do 12 miesięcy. Tymczasem propozycja Komisji Europejskiej mówiła o 24.
To rzeczywiście nie jest dla nas dobre rozwiązanie. Okres oddelegowania został skrócony do 12 miesięcy, które mogą zostać przedłużone o 6 miesięcy (ogółem 18) na podstawie uzasadnionego wniosku pracodawcy. Przypomnijmy jednak, że Polska zabiegała o utrzymanie propozycji 24 miesięcy, a Francja o czas delegowania nie dłuży niż rok. Przyjęte więc przez Radę UE 18 miesięcy to kompromis.
Z korzystnych dla nas rozwiązań w trakcie posiedzenia Rady udało się wywalczyć dłuższy okres przejściowy na dostosowanie się do dyrektywy. Na jej implementację kraje członkowskie będą miały 3 lata, a potem jeszcze kolejny rok na wejście tych przepisów w życie. Zatem łącznie 4 lata. Polska domagała się pięcioletniego okresu przejściowego, a Francja dwuletniego – czyli znowu kompromis.
A co z transportem? Francja podkreślała, że dyrektywa o delegowaniu powinna objąć każdy sektor. My zabiegaliśmy o to, aby całkowicie wyłączyć przewozy spod tych przepisów.
Nie udało nam się tego osiągnąć, ale jedynie odroczyć w czasie. Zastosowanie nowych regulacji o delegowaniu do sektora transportu nastąpi bowiem dopiero w momencie przyjęcia pakietu drogowego, nad którym osobno pracuje Bruksela. Na pewno aktywnie należy uczestniczyć w wypracowywaniu rozwiązań dla transportu, ponieważ zastosowanie zasad delegowania w tym sektorze będzie miało bardzo negatywne dla niego konsekwencje.
Co dalej?
Nie składamy broni. Na poniedziałkowym posiedzeniu zostało wypracowane dopiero wstępne stanowisko Rady UE. To niejedyna wersja zmian w dyrektywie. W ubiegłym tygodniu komisja Parlamentu Europejskiego przyjęła swoje stanowisko, odmienne w niektórych punktach od tego, które wstępnie zaakceptowała Rada UE. Teraz między PE, Radą UE a Komisją Europejską będzie prowadzony tzw. trilog, w ramach którego zostanie wypracowany projekt zmian w dyrektywie. Zatem trudno powiedzieć, jaki scenariusz ostatecznie zostanie przyjęty.
Co warto, aby pozostało z obu projektów?
W propozycji PE utrzymany jest 24-miesięczny okres delegowania, nawet z możliwością jego wydłużenia. Dobrze byłoby przy nim pozostać. Natomiast ze stanowiska Rady przyjąć czteroletni okres przejściowy, który pozwoli przygotować się do nowych przepisów.
A najczarniejszy scenariusz?
Pogodziliśmy się z tym, że komisja nie odstąpi od swoich zasadniczych propozycji m.in. związanych z wprowadzeniem równej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu. Jednak co do szczegółowych propozycji piłka nadal jest w grze, a my mamy jeszcze o co walczyć. Dla nas, jako przedstawicieli firm, które na własnej skórze będą testować te przepisy, najważniejsze jest, by były one precyzyjne i nie pozwalały na dowolność państwom członkowskim. Niejasne rozwiązania w propozycjach Rady lub PE powinny być doprecyzowywane. Zmiany w dyrektywie nie zatrzasną, z dnia na dzień, polskim firmom drzwi i nie uniemożliwią delegowania, ale mogą znacznie podwyższyć koszty świadczenia tych usług i w dłuższej perspektywie skutecznie ograniczyć naszą aktywność.