Klienci nie chcą zakładać lokat. Wybierają fundusze
Oferowane przez banki przeciętne oprocentowanie depozytów terminowych dla gospodarstw domowych w marcu wynosiło 2,1 proc. i było o 0,2 pkt proc. niższe niż miesiąc wcześniej. W taki sposób banki dostosowały swoją ofertę do marcowej obniżki stóp procentowych dokonanej przez Radę Polityki Pieniężnej. Ani w kwietniu, ani na zakończonym wczoraj posiedzeniu RPP nie obniżyła stóp. Banki, chcąc poprawić wyniki, starają się jeszcze modyfikować stawki. Robią to jednak dość ostrożnie, by nie zniechęcić klientów do przynoszenia pieniędzy. I równocześnie proponują inne formy lokowania oszczędności.
– Klientom jest wszystko jedno, czy oprocentowanie depozytu wynosi 1,9, czy 2,2 proc. I tak ono jest bardzo niskie. Szukają po prostu innych możliwości inwestowania – tłumaczył kilka dni temu na spotkaniu z dziennikarzami Mateusz Morawiecki, prezes Banku Zachodniego WBK.
Z punktu widzenia bankowców pierwszą taką możliwością są fundusze inwestycyjne. BZ WBK chwali się na przykład, że o ile roczny wzrost depozytów klientów wyniósł tam w końcu marca 15 proc., to w funduszach inwestycyjnych przyrost sięgnął już 22 proc. Różnicę jeszcze lepiej widać w wynikach I kwartału. Klienci wycofali 3 proc. środków, a fundusze podskoczyły o 8 proc. W Banku Millennium było podobnie: depozyty detaliczne urosły tam w pierwszych trzech miesiącach tego roku o niecałe 3 proc. Wartość produktów inwestycyjnych – o niemal 10 proc. O większym nacisku na produkty związane z giełdą mówił również przy okazji prezentacji wyników I kwartału Joerg Hessenmueller, wiceprezes mBanku.
Tendencję, o jakiej opowiadają przedstawiciele poszczególnych banków, widać także z perspektywy całego rynku. W marcu (danych za kwiecień jeszcze nie ma) saldo wpłat i umorzeń w krajowych TFI wyniosło 2,7 mld zł i jak podkreśla branżowa organizacja Izba Zarządzających Funduszami i Aktywami, „było nie tylko 30. z rzędu dodatnim saldem, ale także najwyższym od prawie dwóch lat”. W przypadku depozytów osób prywatnych również był przyrost, ale najmniejszy od pół roku. Wyniósł 2,3 mld zł.
Dla banków to jednak niespecjalnie powód do zmartwienia. Sprzedawanie funduszy to dla nich rozwiązanie nie gorsze od zbierania depozytów. Pozwala bowiem na zwiększanie dochodów. Fernando Bicho, wiceprezes Millennium, m.in. większą aktywnością w produktach inwestycyjnych tłumaczył 10-proc. wzrost dochodów prowizyjnych swojej instytucji w I kwartale.
Prowizje ze sprzedaży funduszy czy od pośrednictwa w transakcjach giełdowych były jednym z motorów wzrostu zysków banków przed kryzysem finansowym.
Jaka będzie korzyść dla klientów? – Uczestnicząc bezpośrednio w rynku kapitałowym, możemy w większym stopniu korzystać z efektów wzrostu gospodarczego niż dzięki produktom oszczędnościowym – uzasadniał na wczorajszej konferencji prasowej Leszek Niemycki, wiceprezes Deutsche Bank Polska. I prezentował dane, z których wynikało, że różne kategorie funduszy inwestycyjnych dawały w latach 2009–2014 średnioroczny zysk wynoszący od 4,2 do niemal 13 proc. W tym czasie przeciętne oprocentowanie depozytów w bankach nie przekraczało 4 proc.
Oprócz ryzyka wyższego niż w przypadku depozytów (średnio najbardziej dochodowe fundusze polskich akcji w 2009 r. dały 40-proc. stopę zwrotu, ale w 2011 r. straciły ponad 23 proc., na minusie były również w ub.r.) do kupowania funduszy inwestycyjnych zniechęcać może to, że są one z perspektywy klienta droższe niż podobne produkty na Zachodzie. – Z czasem polskie TFI będą zmierzały w stronę opłat pobieranych w Europie Zachodniej – przewiduje Leszek Niemycki. Na razie jego bank zachęca klientów do kupowania funduszy poprzez promocję, w ramach której wypłaca premię odpowiadającą 1 proc. zainwestowanej kwoty.