Skoro w dniu nabywania przez powoda pojazdu auto znajdowało się na terenie Niemiec, to do oceny, czy doszło do zawarcia umowy, zastosowanie znajduje prawo niemieckie, a nie polskie. Tak uznał Sąd Rejonowy w Wąbrzeźnie w wyroku, który został opublikowany w zeszłym tygodniu. Jeśli stanowisko to znajdzie uznanie w orzecznictwie sądów wyższych instancji, będzie to doskonała wiadomość dla wielu właścicieli. A jednocześnie kiepska dla zakładów ubezpieczeń.



Sprawa, na kanwie której zapadło orzeczenie, zaczęła się dość standardowo. W nocy z 13 na 14 stycznia 2012 r. mężczyźnie skradziono samochód. Sprawcy nie wykryto, a prowadzone postępowanie przygotowawcze umorzono. W chwili kradzieży auta było ono objęte ochroną na mocy umowy ubezpieczenia autocasco.
Towarzystwo jednak odmówiło wypłaty odszkodowania. W toku własnego postępowania ustalił, że umowa sprzedaży pojazdu została zawarta 11 sierpnia 2011 r. Rzecz w tym, że była ona zdaniem korporacji nieważna. Ubezpieczony padł ofiarą oszusta, a samochód był najprawdopodobniej kradziony. Zgodnie z ogólnymi warunkami umowy ubezpieczyciel nie odpowiada za szkody powstałe w pojeździe stanowiącym własność innej osoby, niż wymieniona w dokumencie ubezpieczenia. Zakład ubezpieczeń przekonywał, że nabywca pojazdu nie zachował należytej staranności. Nie zawarł nawet pisemnej umowy z niemieckim sprzedawcą przed objęciem w posiadanie auta.
Sprawa trafiła do sądu.
Powód w swoim stanowisku przekonywał, że skoro umowa sprzedaży (czyli pomiędzy niemieckim sprzedawcą a powodem jako nabywcą) została zawarta w Niemczech, to kwestie związane z własnością należy rozstrzygać na podstawie prawa niemieckiego. Zgodnie z nim zaś dla ważności umowy sprzedaży nie była wymagana szczególna forma i mogła ona zostać skutecznie zawarta w dowolnej postaci. Na przykład przez przekazanie władztwa nad rzeczą, czyli poprzez wydanie rzeczy umożliwiających wykonywanie takiego władztwa, np. kluczyków do pojazdu wraz z dokumentami pojazdu. W chwili zawarcia umowy auto nie było nigdzie wpisane jako kradzione. Nie można więc – zdaniem powoda – mówić o niedochowaniu należytej staranności.
Dla rozstrzygnięcia sprawy kluczowa była ocena, według jakiego prawa należy wyrokować. W świetle polskich regulacji szanse powoda nie byłyby bowiem największe. Zgodnie jednak z przepisami niemieckimi malały z kolei nadzieje zakładu ubezpieczeń.
Sąd nie miał wątpliwości: zastosować należy prawo niemieckie. Zgodnie z art. 41 ust. 2 ustawy – Prawo prywatne międzynarodowe (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 1792) nabycie i utrata własności, jak również nabycie i utrata oraz zmiana treści lub pierwszeństwa innych praw rzeczowych, podlegają prawu państwa, w którym przedmiot tych praw znajdował się w chwili, gdy nastąpiło zdarzenie pociągające za sobą wymienione skutki prawne.
Mówiąc prościej: skoro w dacie nabywania przez powoda pojazdu znajdował się on na terenie Niemiec, zastosować należy niemiecki kodeks cywilny, a nie polski.
Zgodnie z par. 1006 Bürgerliches Gesetzbuch (BGB) istnieje domniemanie przysługiwania własności posiadaczowi. Dla oceny na kim spoczywa ciężar dowodu, należy odwołać się już do ustawodawstwa krajowego, czyli przede wszystkim art. 6 kodeksu cywilnego. Obowiązek spoczywa więc na osobie kwestionującej własność posiadacza rzeczy. Czyli w praktyce na zakładzie ubezpieczeń.
„Na podstawie zaoferowanych dowodów, brak jest podstaw do uznania, iż pozwany obalił domniemanie własności” – stwierdził sąd. Dodał, że nawet gdyby przyjąć założenie, że powód nabył pojazd od osoby nieuprawnionej, to i tak własność auta by na niego przeszła. Zgodnie z par. 932 BGB powód nie nabyłby własności jedynie wówczas, gdyby był w złej wierze. A tego w toku procesu nie wykazano.
Efekt? Zakład ubezpieczeń musi zapłacić. A wszyscy nabywcy pojazdów w Niemczech, którym ubezpieczyciele nie chcą wypłacać odszkodowań, dostali silny oręż w walce o odszkodowania. Prawo niemieckie w wielu aspektach jest bowiem dla nich korzystniejsze niż polskie.
ORZECZNICTWO
Wyrok SR w Wąbrzeźnie z 24 października 2016 r., sygn. akt I C 161/15. www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia