W 2007 r. w głośnym raporcie Marka Leonarda i Nicu Popescu Cypr do spółki z Grecją został określony mianem rosyjskiego konia trojańskiego wewnątrz Unii Europejskiej. Dwaj eksperci, przeanalizowawszy stosunek rządów państw Wspólnoty do kluczowych zagadnień politycznych, uznali, że Nikozja należy do stolic najczęściej biorących stronę Kremla.

I trudno było się temu dziwić. Greccy prawosławni z wysp i kontynentu od zawsze ciążyli w stronę Trzeciego Rzymu, postrzegając go zarazem jako sprzymierzeńca w zmaganiach z odwiecznym tureckim prześladowcą. Do tego dochodziły więzy ekonomiczne: Wyspa Afrodyty ze swoim liberalnym kodeksem podatkowym i prawem bankowym stała się ulubioną przystanią dla rosyjskojęzycznych oligarchów, którzy niespecjalnie chcieli się chwalić źródłem pochodzenia swoich majątków.

Odkąd jednak we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego odkryto złoża gazu, władze zmieniły retorykę. Jeśli Cypr faktycznie rozpocznie wydobycie, Rosja będzie jego naturalnym konkurentem w walce o europejskie rynki zbytu. Koń trojański ożyje i może zechcieć urwać się z rosyjskiego postronka. Tego będzie wymagał zdrowy rozsądek wsparty rachunkiem ekonomicznym.

Surowce zdecydowanie zmieniają geografię polityczną świata. To tego właśnie obawia się Kreml i jego energetyczne przedłużenie dyplomacji, czyli Gazprom.