Podobno sprzeciwianie się wszelkiej maści nakazom Polacy mają we krwi. To stereotypowe spojrzenie na cały naród ma swoje źródło jeszcze w okresie zaborów.
Wtedy kombinowanie, jak obejść dyskryminujące przepisy narzucone przez Petersburg czy Berlin, było przejawem nie tylko przebiegłości, ale i patriotyzmu. Jednak i dziś nie potępia się szczególnie tych, którzy potrafią wyprowadzić w pole państwo z całym jego administracyjnym aparatem.
Pół biedy, jeśli celem jest ośmieszenie biurokracji lub opresyjności systemu. Gorzej, jeśli cenę za obchodzenie prawa przez jednych płacą inni obywatele. Tak jest niestety często w przypadku pracowników, którzy zamiast stałych umów dostają te czasowe, bo firma unika zatrudnienia bezterminowego (inna sprawa, że nie bez powodu – praca na stałe wiąże się dziś ze zbyt szerokimi przywilejami). Rząd chce te nieprawidłowości ograniczyć. Nie wyeliminuje ich jednak, dopóki do tej samej pracy będzie można zatrudniać osoby na podstawie dwóch rodzajów umów: tych lepszych dla pracowników, czyli na czas nieokreślony, i tych gorszych, terminowych. Zawsze bowiem znajdzie się jakiś sposób na omijanie zakazów. Najwyższa pora, by rozważyć, czy nie należy wprowadzić jednego rodzaju umów o pracę, i to takich, które zaakceptują zarówno firmy, jak i zatrudnieni. W przeciwnym razie zawsze będzie można sparafrazować kolejną stereotypową maksymę o Polsce i powiedzieć, że nierządem prawo pracy stoi.