Resort nauki najwięcej płaci szkołom za kształcenie na kierunkach ścisłych. Te placówki najczęściej dostają zgodę na zwiększanie liczby studentów.
/>
Żaden uniwersytet nie otrzymał w tym roku zgody na zwiększenie limitu miejsc na darmowych studiach. Minister nauki najczęściej wyrażał ją w przypadku państwowych wyższych szkół zawodowych (PWSZ).
Rektorzy już się zastanawiają, jak obejść ustawowy wymóg. Inaczej liczba miejsc na bezpłatnych studiach będzie maleć. Tylko w tym roku uczelnie publiczne przyjęły na darmową naukę 29,4 tys. osób mniej niż rok wcześniej.
Jest limit
Zgodnie z obowiązującymi przepisami uczelnia publiczna, która chce zwiększyć limit miejsc na studiach powyżej 2 proc., jest zobowiązana złożyć wniosek w tej sprawie do ministra. Tak wynika z ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 z późn. zm.).
– Na przykład jeśli szkoła chce otworzyć kolejny kierunek, a nie zamierza obniżać liczby miejsc na innych fakultetach, musi poprosić o zgodę ministra, ponieważ za tych studentów płaci budżet państwa – wyjaśnia dr Małgorzata Legiedź-Gałuszka, prorektor ds. nauczania i studentów PWSZ we Włocławku.
W tym roku z tej możliwości skorzystało 51 uczelni (na 130 wszystkich szkół publicznych). Resort nauki pozytywnie rozpatrzył wnioski 30 z nich.
Minister najchętniej taką decyzje podejmował w przypadku PWSZ (na 23 wniosków odrzucił tylko 3) oraz uczelni technicznych (na 12 pism 5 zostało odrzuconych).
– Naszym argumentem było to, że chcemy otworzyć kierunek mechanika i budowa maszyn. Pewnie dlatego otrzymaliśmy zgodę – mówi dr Małgorzata Legiedź-Gałuszka.
Pozytywnej decyzji o zwiększeniu limitu miejsc na studiach bezpłatnych nie otrzymał w tym roku żaden uniwersytet.
– Klucz wyboru jest prosty. Jeśli uczelnia chce otworzyć kierunek techniczny, to ma większą szansę na otrzymanie zgody resortu, bo jest to spójne z polityką promowania właśnie tych fakultetów – mówi prorektor PWSZ we Włocławku.
Podział dotacji, też jest uzależniony od kierunku. Za kształcenie na studiach ścisłych resort płaci więcej.
– Polityka rządu jednak w pewnych aspektach jest jednak sprzeczna. Z jednej strony twierdzi się, że absolwentom brakuje kompetencji miękkich, które można zdobyć właśnie na studiach humanistycznych, a z drugiej resort robi wszystko, aby tych właśnie fakultetów było jak najmniej – wskazuje dr Legiedź-Gałuszka.
Złe wybory
Okazuje się jednak, że decyzje resortu nauki co do zwiększenia limitu miejsc w konkretnych typach szkół wyższych okazały się nie do końca trafne. Na przykład uczelnia teologiczna odnotowała spadek kandydatów o 15 proc. w porównaniu do roku ubiegłego, a resort uznał, że limit tej placówki może zostać zwiększony. Podobnie w przypadku niektórych uczelni technicznych. Ogólnie liczba osób przyjętych do nich spadła w tym roku o 7,7 tys.
– W ogóle samo wprowadzenie limitu wydaje się pomysłem nieudanym, bo 2 proc. to naprawdę zbyt nikły próg, który wiąże uczelnie. Same powinny decydować, ile osób są w stanie wykształcić – mówi Wiesław Dziubiński, kierownik działu toku studiów PWSZ w Chełmie.
Zmiana planów
Jednak inne plany ma Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW). Chce jeszcze bardziej ograniczyć swobodę szkół. W projekcie nowelizacji ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym, nad którą pracuje rząd, limit 2 proc. będzie uzależniony nie od ogółu studentów, ale od tych przyjętych. Spadek ich liczby jest tymczasem dla uczelni bardziej odczuwalny niż wahania ogółu uczących się. Z danych o tegorocznej rekrutacji wynika, że na rok akademicki 2013/2014 uczelnie publiczne na studia bezpłatne przyjęły aż 29,4 tys. mniej kandydatów niż rok wcześniej.
– Spowoduje to, że ustawowy limit dwóch procent będzie niezwykle wrażliwy na zmiany – uważa prof. Henryk Krawczyk, rektor Politechniki Gdańskiej.
Oznacza to, że szkoły wyższe będą coraz bardziej zależne od decyzji ministra. Biorąc pod uwagę sytuację demograficzną, będą musiały co roku ciąć limit osób, które mogą przyjąć na darmowe studia. Jeśli jednak w jednym roku zrekrutują ich mniej, to właśnie ta liczba będzie decydować, ile osób może zostać zarejestrowanych w roku następnym.
Rektorzy już zastanawiają się jak ominąć ustawowy wymóg. Wnioskują, aby zwiększenie limitu było możliwe, jeżeli uczelnia za nadwyżkową liczbę przyjętych osób, zapłaci sama, nie pobierając na nich pieniędzy z budżetu.
– Jesteśmy szkołą, która nie odczuwa spadku liczby studentów, nawet na studiach niestacjonarnych. Co roku jesteśmy zmuszeni odrzucić ok. 1,5 tys. kandydatów ze względu na ograniczenia formalne. Dlatego staramy się o zwiększenie limitu przyjęć. Ale ustawowe 2 proc. to bardzo wąskie ograniczenie. Bylibyśmy nawet gotowi kształcić dodatkowych studentów z własnych środków – uważa prof. Tomasz Szapiro, rektor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Dzięki takiemu rozwiązaniu limit ten byłby większy również w roku następnym. A za tych studentów płaciłby już budżet.
– Jeżeli chcemy stworzyć silne ośrodki akademickie, które będą liczyły się na arenie międzynarodowej trzeba odejść od sposobu finasowania, które obecnie nadal w dużej mierze uzależnione jest od liczby studentów – wskazuje prof. Marek Kręglewski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.