W resorcie nauki trwają prace nad nową listą kierunków studiów dotowanych przez UE. To te fakultety, które są najbardziej potrzebne gospodarce. Dobrze, że po ośmiu latach realizacji programu ministerstwo postanowiło je zrewidować. Kluczowe pytanie brzmi: na co postawi rząd?
Urzędnicy uczciwie przyznają, że nie są w stanie przewidzieć, jakich specjalistów pracodawcy będą potrzebować za pięć lat. Zanim podejmą decyzję, chcą wysłuchać głosu ekspertów, pracodawców, a także uczelni. Okazuje się, że te ostatnie wiedzą najlepiej. Ich odpowiedź jest prosta: tych, których one kształcą. Tak uważają zarówno akademie sztuk pięknych, jak i szkoły wojskowe. Na tym nie koniec. Podczas dyskusji w Sejmie jeden z naukowców wnioskował nawet o to, aby na liście kierunków zamawianych znalazła się polonistyka. Jego zdaniem humanistyka zasłużyła sobie na to, aby być gratyfikowaną za to, że jest potrzebna w cywilizacyjnym pejzażu Polski. Za wzniosłymi słowami kryje się jednak bardzo przyziemna prawda. Wszyscy chcą realizować kierunki zamawiane, bo do 2020 roku gwarantują one uczelniom, które zostaną włączone do programu, uprzywilejowaną pozycję na rynku. Szkoły wyższe, które je oferują, nie muszą się obawiać niżu demograficznego.
Maturzyści uwierzyli, że po ich ukończeniu mają zagwarantowaną pracę i oblegają dotowane przez UE uczelnie. Tym nie grozi też zaciskanie pasa. Jest tajemnicą poliszynela, że naukowcy zaangażowani do realizacji takich projektów są najlepiej opłacani w Polsce. Tyle że nie takie były założenia programu. Głównym jego beneficjentem miała być gospodarka. Pozostaje więc mieć nadzieję, że resort nauki nie ugnie się pod żądaniami uczelni i lista kierunków, które będą dotowane przez kolejne siedem lat, powstanie w wyniku obiektywnego i rzetelnego badania.