Konstytucja dla nauki to na razie ważny, ale jednak tylko akt prawny. Od niego rzeczywistość sama się nie zmieni - mówi w wywiadzie dla DGP Piotr Müller, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego.
Zakończył się etap prac parlamentarnych nad ustawą 2.0, podczas którego wniesiono do projektu wiele poprawek. Czy po tych modyfikacjach wymuszonych przez środowiska akademickie i polityczne resort cały czas podpisuje się pod Konstytucją dla nauki?
Oczywiście. Co prawda projekt się zmienił, ale filary reformy pozostały nienaruszone.
Co ma pan na myśli?
Chodzi o poszerzenie autonomii organizacyjnej szkół wyższych. Ustawa nie będzie już narzucać, jak uczelnia ma być zorganizowana. Zgodnie z nowymi przepisami uczelnia w statucie określi typy jednostek organizacyjnych. Pozwoli to na wewnętrzne przekształcenia w taki sposób, jaki wspólnota akademicka uzna za stosowny.
Druga kwestia to nowy system oceny badań naukowych. Stanowi on tak naprawdę serce reformy. Chodzi o podniesienie wymogów dotyczących badań i uzależnienie od tej kwestii uprawnień np. do nadawania stopni naukowych doktora i doktora habilitowanego. Odchodzimy tym samym od punktowania m.in. samej liczby profesorów na rzecz nagradzania za efekty ich pracy.
Zależy nam też, aby naukowcy skupili się na nauce, a nie na zbieraniu punktów. Niestety, do tej pory system w wielu przypadkach wymuszał na naukowcach to drugie zachowanie. W rozporządzeniu, które skierujemy niedługo do konsultacji społecznych, chcemy zapisać, aby prezentowali oni swoje cztery najlepsze osiągnięcia z czterech lat, a nie kilkadziesiąt słabej jakości. Będzie do tego zobligowana każda osoba zatrudniona na stanowisku badawczo-dydaktycznym i badawczym. To z kolei wymusi na uczelniach nieco bardziej zrównoważoną politykę kadrową. Na pewno będzie opłacało się inwestować w wielu pracowników, a nie w dwie czy trzy wybitne jednostki, które mają ciągnąć całą szkołę wyższą.
Co ciekawe, przy poprzedniej ocenie wyszło nam, że 20 proc. osób, które były zatrudniane na stanowiskach naukowo-dydaktycznych, nie przedstawiło do parametryzacji żadnego osiągnięcia naukowego. Oni zajmowali się tylko dydaktyką. Jednocześnie byli niewidoczni dla systemu, bowiem parametryzację w niektórych uczelniach ciągnęło tylko kilku naukowców. Tak nie powinno być.
Jednym z głównych celów reformy ma być podniesienie poziomu polskiej nauki. Jak to się ma do zaproponowanej przez Senat i przyjętej przez Sejm poprawki, która obniża wymagania wobec osób starających się o stopień doktora? Będą musiały wykazać się znajomością języka obcego na poziomie B2, a nie jak pierwotnie zakładano C1.
Dobra znajomość języka jest oczywiście ważna, szczególnie w kontekście prowadzenia badań naukowych. Pojawiły się jednak argumenty, że poziom C1 osiąga student po ukończeniu licencjatu z języka obcego. Oznaczałoby to, że przyszły doktor musi znać język w takim stopniu jak absolwent filologii.
Zwracam jednak uwagę, że pomimo iż utrzymamy został poziom B2, to inaczej będzie wyglądać jego weryfikacja. Do tej pory w wielu uczelniach wystarczyła zwykła pięciominutowa rozmowa i ten wymóg był zaliczany. Po wejściu w życie nowych regulacji kandydat będzie musiał przedstawić certyfikat lub dyplom ukończenia studiów językowych. W rzeczywistości jest to zatem podwyższenie wymogów w stosunku do tego, co jest obecnie.
Nie udało się też utrzymać rad uczelni w kształcie, który zaproponowaliście na początku.
To było ustępstwo natury politycznej. My nadal uważamy, że rady powinny odgrywać istotniejszą rolę. Ale bierzmy pod uwagę, że w szkolnictwie wyższym i tak dokonujemy bardzo głębokiej zmiany. Dlatego w niektórych kwestiach, choćby wspomnianych rad uczelni, poszliśmy na pewne kompromisy.
W ostatecznym kształcie będą one organami doradczymi o mniejszych kompetencjach. Odstąpiliśmy od wymogu, aby rada składała się w większości z osób z zewnątrz (po zmianach członkowie rady spoza uczelni muszą stanowić co najmniej cztery osoby w radach dziewięcioosobowych i co najmniej trzy w radach siedmioosobowych). Ponadto nie tylko ten organ będzie mógł zgłaszać kandydatów na rektora, ale uzyskają do tego prawo także inne podmioty wskazane w statucie uczelni (uchwalanym przez Senat). Pamiętajmy jednak, że rada nadal będzie przyjmowała plan rzeczowo-finansowy szkoły wyższej i oceniała jego realizację. To są bardzo ważne kompetencje.
Na pewno rady uczelni zostały osłabione. Jednak spór wokół nich pokazywał, że wiele osób w sposób bardzo powierzchowny patrzyło na tę reformę. Skupiały się tylko na strukturze organizacyjnej szkół wyższych, a zupełnie pomijały zmiany w kształceniu doktorantów czy nowe standardy dotyczące ewaluacji badań naukowych. A to są najważniejsze kwestie w tej reformie.
Co ciekawe, rady uczelni mają poparcie w biznesie. Organizacje przedsiębiorców jeszcze przed zmianami prognozowały, że mogą stać się one elementem mobilizującym do bardziej nowoczesnego zarządzania szkołą wyższą. Dlaczego nie udało się przekonać do nich środowiska akademickiego?
Wydaje mi się, że jest ono po prostu bardzo zachowawcze. Już samo to, że nie będzie obligatoryjnych wydziałów, tylko wspólnota akademicka ma zdecydować o ich powołaniu, powoduje, że wiele podmiotów – bezzasadnie – czuje się zagrożonych. Sama zmiana powoduje u nich obawy.
Dlatego zostawialiśmy rady, żeby środowisko mogło powoli się do nich przekonywać. Choć nie odgrywają one tak dużej roli, jak pierwotnie zakładaliśmy. Jestem przekonany, że przynajmniej część uczelni dobrze ten organ wykorzysta.
Rozczarowuje odrzucenie przepisu, który zakładał możliwość uzyskania habilitacji za granty europejskie.
Tu też wyszła niestety pewna zachowawczość środowiska akademickiego. Wiele osób twierdziło bowiem, że skoro ktoś jest tak wybitny, to bez problemu przejdzie standardową ścieżkę habilitacyjną. To mocno wybrzmiało w naukach humanistycznych i społecznych. My żałujemy, że ta zmiana nie przeszła, bo byłoby to dobre rozwiązanie.
Dość nieoczekiwanie w Sejmie przegłosowana została też poprawka senacka, zgodnie z którą z nauczycielem akademickim będącym sędzią TK, SN czy NSA nie można będzie rozwiązać umowy o pracę ani zmienić jej warunków, i to bez względu na ocenę okresową. Krytycznie odnosi się do niej zarówno środowisko akademickie, jak i opozycja. Jak resort ocenia tę wrzutkę?
My nie zgłosiliśmy tej poprawki. Mogę powiedzieć, że nie wpisuje się ona w założenia przygotowanego przez nas projektu.
Projekt trafi teraz do podpisu prezydenta. I co dalej?
Jak wspominałem, jesteśmy w trakcie przygotowywania rozporządzenia w sprawie ewaluacji badań naukowych. Będziemy chcieli wprowadzić w nim kilka zmian. Przykładowo, najprawdopodobniej rozdział w monografii będzie punktowany tak samo, jak wydanie książki pod redakcją (obecnie osoba, która redagowała książkę, dostaje więcej punktów niż autor rozdziału). Oczywiście nie neguję wkładu pracy takich osób, ale na pewno nie jest równy np. napisaniu monografii.
Rozporządzenie zostanie przekazane do konsultacji na przełomie lipca i sierpnia razem z aktami dotyczącymi zasad tworzenia czasopism i wydawnictw oraz rozporządzeniem w sprawie podziału dziedzin i dyscyplin.
Czy jeżeli uczelnie będą zgłaszały problemy z wdrożeniem nowych przepisów, będą mogły liczyć na pomoc resortu?
W dniu podpisania ustawy przez prezydenta wyślemy do szkół wyższych pismo, w którym opiszemy, na czym polega reforma, jaki jest jej harmonogram i na co uczelnia w związku z jej wdrażaniem może liczyć ze strony ministerstwa.
Jaką pomoc zaoferuje resort?
Od połowy września będziemy przeprowadzać szkolenia dla kadry zarządzającej uczelniami, tj. rektorów, prorektorów, kanclerzy, kwestorów.
Później zamierzamy jeździć po całej Polsce i przeprowadzać szkolenia tematyczne w poszczególnych obszarach. W połowie września wydamy też podręcznik dotyczący reformy. Zawrzemy w nim informacje na temat tego, jakie zmiany należy wprowadzić, w jakim terminie, jakie są różnice pomiędzy stanem obecnym a przyszłym. Pracuje też zespół międzyuczelniany, który tworzy przykładowy statut.
Konstytucja dla nauki to na razie ważny, ale jednak tylko akt prawny. Od niego rzeczywistość sama się nie zmieni. Uczelnie dostały bardzo dobre narzędzia do dokonania zmian. Czeka nas teraz żmudny proces wdrażania nowych przepisów.
Konstytucja dla nauki skupiła się na zmianach w szkołach wyższych i pominęła PAN. W środowisku trwają jednak prace nad wypracowaniem koncepcji zmian w instytutach. Będziecie chcieli się włączyć w te prace?
Jesteśmy w stałym kontakcie z PAN. Z życzliwością patrzę na toczące się prace. Do końca roku mają zostać przedstawione pierwsze koncepcje. Abyśmy jednak mogli podjąć w oparciu o nie działania, zaproponowana reforma musi kompleksowo objąć działalność PAN. Ponadto w środowisku musi zaistnieć zgoda odnośnie do kierunku zmian, co będzie bardzo trudne. Jeżeli projekt wypracowany w ramach PAN okaże się interesujący, to my i tak rozpoczniemy fazę konsultacji, jak przy Konstytucji dla nauki. Jednak mówiąc szczerze, ja nie widzę dużych szans, aby reformę instytutów przegłosować w tej kadencji. Aczkolwiek jeżeli będzie to dobra propozycja, warto rozpocząć nad nią prace. Natomiast jeszcze w tej kadencji chcemy podjąć działania w celu uregulowania pensji minimalnych w PAN w sposób analogiczny do uczelni (pensje nauczycieli akademickich szkół wyższych odnosić się będą do minimalnego wynagrodzenia zasadniczego profesora na uczelni publicznej, które ma wynosić 6410 zł brutto – red.).
Będą na to pieniądze?
Prowadzimy rozmowy. Liczymy na to, że tak.